piątek, 14 listopada 2014

Opowiadanie

Niezbyt wesołe, ale (mam nadzieję) warte przeczytania opowiadanko. Z góry przepraszam za ewentualne literówki.


Buntownik
Historia, którą chciałabym opowiedzieć, zaczyna się w dość nietypowym miejscu - w szpitalu psychiatrycznym. Chodzę tam co tydzień na psychoterapię, odkąd moi rodzice się rozwiedli.
Tego dnia, a był to jak zwykle poniedziałek, wysiadłam ze zwieszoną głową z autobusu. Szybko jednak musiałam ją podnieść, by w kogoś nie uderzyć - grupa pacjentów właśnie szła na spacer. Kilku mi pomachało. Uśmiechnęłam się nieco sztucznie i odmachałam. I - o dziwo - wrócił mi dobry humor.
Pchnęłam ciężkie drzwi i skrzywiłam się. W ciasnym przedsionku, za olbrzymią szafą stał chłopak. Palił papierosa - śmierdziało niemiłosiernie. Rzuciłam mu pogardliwe spojrzenie, ale kiedy zobaczyłam jego twarz, serce podeszło mi do gardła. Znałam go.
***
Tydzień temu wracałam ze sklepu. Nie mieszkam w zbyt przyjemnej dzielnicy, więc nie zdziwił mnie widok nadciągającej z przeciwka bandy nastolatków. Uniosłam wyżej głowę i chciałam ich obojętnie wyminąć. Ale jeden z nich pozwolił sobie na mocno wulgarną uwagę na mój temat. Wściekłam się. I zanim zdążyłam pomyśleć, z całej siły nadepnęłam mu na stopę. Złapałam rękaw jego skórzanej kurtki i szarpnęłam.
-       Powiedz to jeszcze raz! - wrzasnęłam. Był mojego wzrostu, więc nie mógł spojrzeć na mnie z góry, ale uśmiechnął się drwiąco i wyszarpnął rękaw z mojego uścisku.
-       Uważaj, laleczko… - obleśnie uśmiechnął się inny.
-       Przestańcie - przerwał spokojny głos. Należał do wysokiego chłopaka o błękitnych oczach i jasnych włosach.
-       Oo, Buntownik przemówił… - z odrobiną szacunku w głosie skomentował jeden z brzydali. Buntownik nie zaszczycił go spojrzeniem. Odwrócił głowę i spojrzał na tego, który mnie zaczepił. Gdybym nie drżała ze strachu, pewnie bym syknęła; jego łagodny, wręcz dziewczęcy wygląd psuła paskudna szrama, biegnąca przez prawy policzek do samego oka.
-       Przeproś - rozkazał cicho.
-       Pogięło cię?! - wulgarny osobnik, pozbawiony skrupułów, ryczał na pół ulicy.
-       Przeproś, stary - nieco ostrzej odparł Buntownik.
-       Przepraszam… - niechętnie i wyraźnie nieszczerze wysyczał wyrostek, odwracając wzrok. Szef bandy skinął głową. Zdążyłam złapać jego przelotne spojrzenie. Beznamiętnie lodowate. Odeszli.
Odetchnęłam z ulgą, czując, jak drżą mi kolana.
A teraz, z papierosem w dłoni, Buntownik jak gdyby nigdy nic stał w wejściu do szpitala psychiatrycznego.
-       No cześć… - powiedziałam nieśmiało. Skinął mi głową. Jego oczy były zimne.
Ale wszystko zmieniło się po kilku tygodniach, kiedy zrozumiałam, że Buntownik spędzi tu trochę czasu. Postanowiłam traktować go jak resztę znajomych - z sympatią.
Nie wiem, kiedy nasza znajomość przerodziła się w przyjaźń. Ale czułam, jak z każdą kolejną wizytą w szpitalu i z niego, i ze mnie spadają kolejne maski.
To było niesamowite uczucie. Zupełnie nowe. Darzyliśmy się zaufaniem i samo to sprawiało, że coraz częściej się uśmiechałam i coraz rzadziej myślałam o własnych problemach.
Bo te jego wciąż spędzały mi sen z powiek. Opowiedział mi, dlaczego tu jest i ską ma tę straszną bliznę. Mówił, że…
… “Uznali mój bunt za chorobę. Mówili, że jestem chory, że zdrowi ludzie nie próbują odebrać sobie życia”.
Nasza relacja była dziwna, przyznaję. Budziła we mnie niezrozumiałe uczucia - czy naprawdę można komuś ufać na tyle, by opowiedzieć o swojej chorobie i jednocześnie nie zdradzić prawdziwego imienia?
Buntownik…
Ostatniego dnia, kiedy ze sobą rozmawialiśmy, był dla mnie wyjątkowo miły. Ciepły. Naprawdę żywy - jakby nareszcie wyrwał się z tego paskudnego stanu półżycia, z rozmyślań o śmierci. Kiedy powiedziałam, że muszę wracać do domu, przytulił mnie mocno i powiedział:
-       Cieszę się, że jesteś tak wyjątkowa.
Potem okazało się, że nie był szczęśliwy. Był wesoły, bo udało mu się opracować ostatni, prawie idealny plan. Kiedy po tygodniu wróciłam, już nie żył.
Na szczęście, nie był martwy.
Siedziałam przy nim i ze zgrozą myślałam o tym, co powiedział o umieraniu: “Kiedy choroba sprawia, że śmierć staje się celem, umieranie jest po prostu niezbyt przyjemnym, ale koniecznym etapem w dążeniu do tego celu”.
Lekarze mówili, że jego stan się poprawia. Że na pewno się obudzi.
Ale on był Buntownikiem. Nie zamierzał się budzić.

2 komentarze: