środa, 31 grudnia 2014

Sylwestrowo!

Do rozpoczęcia sylwestrowych imprez zostało Wam pewnie już tylko kilka godzin - najwyższa pora brać się za przygotowanie jedzonka! Mam Wam do zaproponowania dwa naprawdę proste i szybkie, smaczne przepisy, których przygotowanie (obu) zajmie Wam nie więcej niż godzinę.
Zaczynajmy!!!

Sałatka warstwowa
Niezastąpiona!
Składniki:
Warstwy:
  • nie za duży por
  • seler w słoiku (mam nadzieję, że wiecie, o jaki chodzi)
  • ananas w puszce (najlepiej krojony, szkoda czasu)
  • ser żółty (o kurczę, nie dodałam do mojej!!!!)
  • 5 jajek (na twardo)
  • puszka kukurydzy
Sos:
  • czosnek
  • pieprz (ziołowy :P)
  • majonez (ok 4-5 łyżek)
  • jogurt naturalny (ok 100 ml)
  • ew. kilka łyżek syropu z ananasów
Przygotowanie:
Na dno miski (najlepiej szklanej) układamy pół pokrojonego w cienkie półplasterki pora. Na to wykładamy seler, następnie kukurydzę. Polewamy połową sosu (wymieszać składniki, by go uzyskać). Wykładamy ananasa i pokrojone w kostkę jajka. To przykrywamy drugą połową pora i zalewamy sosem. Posypujemy startym (na grubych oczkach) serem żółtym.
Smacznego!

Paluchy z serem (glutenowe)
Składniki:
  • dwie rolki ciasta francuskiego (może być jedna, jeżeli chcemy mało i umiemy ją równo przekroić...)
  • kilka plastrów żółtego sera (plastry lepsze niż starty)
  • pieprz (ziołowy, jak zwykle)
  • jajko (surowe)
  • ewentualnie ulubione przyprawy
Przygotowanie:
Na desce lub blacie czy na czym chcecie rozłożyć jedną rolkę ciasta. Na to wyłożyć plasterki sera. Następnie ser oprószyć delikatnie pieprzem. Przykryć drugą rolką ciasta, przycisnąć. To, co powstało, przekroić wzdłuż (a może to nie jest wzdłuż... na dwie długie połówki, poziomo...) na pół, a potem każdą połówkę pokroić w cienkie paseczki. Te paseczki po kolei skręcać i układać na blaszce, następnie posmarować jajkiem rozbełtanym z ulubionymi przyprawami. Albo bez.
Posmarować i upiec (do zarumienienia, u mnie 180°C)
Smacznego!!

I oczywiście życzę Wam, żebyście w 2015 roku jeszcze częściej zaglądali na bloga! ;)
I żeby nie panowała na nim taka cisza, za którą zresztą przepraszam, ale to cisza twórcza, wkrótce będzie się tu działo... 





Przepraszam:)

Cześć, to ja, ZOZOL. Głupio się złożyło, nie napisałam drugiej części "Domku" na święta i nie wiem, czy jest sens kontynuować to opowiadanie. Piszcie w komentarzach, czy wam się podoba i czy pisać dalej, nawet,  że już po świętach . Proszę Was o to z całego serca.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Piosenka z Luxuksa :)



Dodatkowa zwrotka dla tych, którym się podobało, mała zachęta dla tych, którzy do Luxuksa nie zaglądają :)

Pod wielkimi drzewami Czarnego Boru
Przemykają wędrowcy z królewskiego dworu.
Nie ma już Króla, w grobowcu korona
Przez wiernych poddanych ze smutkiem zaniesiona.

Pod wielkimi drzewami Czarnego Boru
Nie wypowie nikt już nazwisk Króla Dworu
Bo odszedł Władca do świata innego
Koronę z głowy zdjąwszy samemu

Bod wielkimi drzewami Boru Czarnego
Nie macie już szukać kogo ni czego
Zwierzęta się w zieleń lasu chowają
Swojego Króla już nie szukają!

Pod wielkimi drzewami Boru Czarnego
Kogo szukacie, czy Ojca waszego?
Nie ma już Ojca, Króla brakuje
Koronę złożył, nikt nie króluje!

Pochylcie głowy i spuście wzrok,
Dobierzcie do marszu właściwy krok,
Pod wielkimi drzewami Boru Czarnego
Nie zabraknie grobowca Króla waszego!

Gdzieś tam hen, ponad Gór Mglistych chłód II

Hm... Link jest tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=2oc7tl_5AdM, ale jeśli mam być szczera... te "wymyślone fragmenty" już mi tak dobrze nie brzmią. Są trochę chaotyczne i po prostu... za długie.
Przypomina mi się mój Księżyc i to, jak potrzebowałam kilku zwrotek na jeden dialog ;)
No, ale nic - tłumaczenie jak zwykle na szybko, nawet bez jakiejkolwiek korekty... Ech, ten przedświąteczny brak czasu... :)

Song of the Lonely Mountain II



Far over the misty mountains cold
To dungeons deep and caverns old
We must away ere break of day
To claim our long forgotten gold.

The wind was on the withered heath,
But in the forest stirred no leaf:
There shadows lay by night and day,
And dark things silent crept beneath.

The wind came down from mountains cold,
And like a tide it roared and rolled.
The branches groaned, the forest moaned,
And leaves were laid upon the mould.

The wind went on from West to East;
All movement in the forest ceased.
But shrill and harsh across the marsh
Its whistling voices were released.

The grasses hissed, their tassels bent,
The reeds were rattling, on it went.
O'er shaken pool under heavens cool,
Where racing clouds were torn and rent.

It passed the Lonely Mountain bare,
And swept above the dragon's lair:
There black and dark lay boulders stark,
And flying smoke was in the air.

It left the world and took its flight
Over the wide seas of the night.
The moon set sail upon the gale,
And stars were fanned to leaping light.

Under the Mountain dark and tall
The King has come unto his hall!
His foe is dead, the Worm of Dread,
And ever so his foes shall fall!

The sword is sharp, the spear is long,
The arrow swift, the Gate is strong;
The heart is bold that looks on gold;
The dwarves no more shall suffer wrong.

The dwarves of yore made mighty spells,
While hammers fell like ringing bells
In places deep, where dark things sleep,
In hollow halls beneath the fells.

On silver necklaces they strung
The light of stars, on crowns they hung
The dragon-fire, from twisted wire
The melody of harps they wrung.

The mountain throne once more is freed!
O! Wandering folk, the summons heed!
Come haste! Come haste! Across the waste!
The king of friend and kin has need.

Now we call over the mountains cold,
'Come back unto the caverns old!'
Here at the Gates the king awaits,
His hands are rich with gems and gold.

The king has come unto his hall
Under the Mountain dark and tall.
The Worm of Dread is slain and dead,
And ever so our foes shall fall!

Farewell we call to hearth and hall,
Though wind may blow and rain may fall,
We must away, ere break of day
Far over the wood and mountain tall.

To Rivendell, where Elves yet dwell
In glades beneath the misty fell.
Through moor and waste we ride in haste
And whither then we cannot tell.

With foes ahead, behind us dread,
Beneath the sky shall be our bed,
Until at last our toil be passed,
Our journey done, our errand sped.

We must away! We must away!
We ride before the break of day

Gdzieśtam hen, ponad Gór Mglistych chłód
Do jaskiń swych i starych grot
Musimy iść, nim wstanie świt
Odzyskać utracony skarb.

Choć wiatry wiały na wrzosowiskach
Nie było liści w dzikich lasach
Na ziemię spadł odwieczny cień
Pełen złych, ciemnych stworzeń

Wicher przefrunął nad szczytami gór
I gniewną falą ruszył w dół
Zajęczał las, skłoniły się
Przed wiatrem gałęzie bezlistne

To wiatr z zachodu pognał na wschód
Drzewa zamilkły, czując jego chłód
Lecz bagna rwąc, przeleciał dmąc
Uwolnił jęk, uwolnił gwizd



Ponad polami, ponad niebem dął
Połamał trzciny, trawy zgiął
Kłaniały się, wiedziały, że
W górze gna chmury, noce i dnie

Ominął łysy Ereboru szczyt
Nad Smauga leżem prześlizgnął się
Gdzie czarny głaz, gdzie ciemny dym
Miał tylko trwać, przez wieczny czas


Zostawił świat, odleciał gdzieś
Ponad morzami, w głęboką czerń
Tysiące gwiazd rozbłysło wraz
Powrócił księżyc na nieba szlak

Pod Górę ciemną, Górę wysoką
Powrócił władca z daleka
Nie żyje wróg, gdzie zginął, tam
Polegną inni u Góry bram



Ostry jest miecz i topór ich
I jest śmiertelny strzały świst
Zza mocnych bram krasnali śpiew
Koniec cierpienia odważnych serc

Krasnoludzki czar znowu trwa
I znów się niesie młotów dźwięk jak dzwon
W kopalniach, gdzie mrok kryje się
W komnatach, w przepaściach bez dna

Kowale skryli światło gwiazd
W srebrzystych dziełach i ognia blask
W koronach by zachwycać nim
Zamknęły księżyc, słońce ukryły


I znów Erebor wolny jest
Wędrowny ludu, tutaj skryj się
Przybywaj, gdy Król wzywa cię
Przyjaciół wzywa, wzywa rodzinę


Teraz wołamy przez Gór Mglistych chłód
“Do starych grot, do jaskiń wróć!”
Przy bramie Król powita cię
Klejnotów jego pełne są ręce

Dziś król powrócił do swoich sal,
Do Ereboru, opodal Dal
Smok martwy i, niech wiedzą, że
Tak skończą wszyscy króla wrogowie!


Żegnajcie wrzosy, Góro witaj nam
Niech pada deszcz i niech wiatr gna,
Musimy iść, nim wstanie świt
Przez lasy, góry, do naszych skał

Do Rivendell, gdzie elfy są,
Do mglistych dolin krasnoludy śpieszą
Nie mówiąc gdzie, chcą wymknąć się,
Przez torfowiska pośród gęstych kniej


Przed nimi wróg, za nimi śmierć
Ogromny trud, nie tracą serc
Zadanie ich, to biec co sił

Odpocząć w domu, podróż kończy się.

Musimy iść, musimy iść!
Ruszamy zanim wstanie świt!

niedziela, 21 grudnia 2014

Tofu - część druga

W diecie wegetariańskiej tofu powraca jak bumerang :) I chociaż większość ludzi uważa je za niejadalne, proponuję drugi sposób przygotowania (pierwszy to pasta do kanapek), który pozytywnie takowe osoby zaskoczy ;)
To, co z tego przepisu powstanie (powinno być jadalne) można spożyć jako kotlety lub jako coś do kanapek.
Do dzieła!
UWAGA! Tofu będzie musiało poleżeć kilka godzin!

Przepis na kotleto - coś do kanapek z tofu
Składniki:
  • kostka tofu (u mnie naturalne)
  • oliwa
  • sos sojowy (u mnie ciemny)
  • czosnek (ok 2 ząbków)
  • ulubione przyprawy (np. bazylia, majeranek - co tam wam "zapachnie")
  • woda
Sposób przygotowania:
Tofu otwórzcie i delikatnie odciśnijcie (podobno wtedy tłuszcz tak nie pryska przy smażeniu, ale nie wiem, na ile to działa, skoro najpierw tofu poleży kilka godzin w marynacie...). Pokrójcie w plasterki (lub kostkę, ale będzie Wam ciężko upchnąć je do kanapki :P)
Przygotujcie słoik lub pojemnik, w którym będziecie je trzymać.
Nalejcie do niego oliwę, sos sojowy i wodę (zwykle wlewam wszystko na oko, ale wystarczy wpisać do internetu "marynata do tofu" i wyskoczy Wam o wiele więcej znacznie ciekawszych pomysłów z dokładniejszymi proporcjami. Sprawdźcie. Serio, nie obrażę się), wrzućcie przeciśnięty przez to coś do przeciskania czosnku czosnek i przyprawy. Dodajcie tofu i wymieszajcie.
Potem włóżcie do lodówki i trzymajcie w niej
minimum kilka godzin.
Podobno co jakiś czas trzeba potrząsać słoikiem (bądź pudełkiem), żeby marynata nie spływała.
Moja była za rzadka, żeby spłynąć.
Była wszędzie.
Ale przynajmniej nie musiałam potrząsać.

Kiedy już będziecie mieli dość, usmażcie tofu i zjedzcie.
I napiszcie, czy przeżyliście.


I jeszcze posprzątaj pod łóżkiem

Cześć :)
Pewnie zaczynacie świąteczne porządki... Prędzej czy później, wszystkich nas to czeka. Na ten czas, w którym brakuje wolnych chwil proponuję spokojne opowiadanie. Wbrew pozorom wcale nie jest o śmierci (a w każdym razie nie tylko) i nie musi być smutne. No i pytanie za sto punktów (rodzinka już to wie, bo dawno czytała) o kim mowa w opowiadaniu...?
Miłego czytania :)



Pragnienie

Otworzył oczy. Oślepiło go słońce, poczuł żar palący go w plecy i stopy, w twarz… jakby zanurzył się we wrzątku. Ale to było słońce, po prostu słońce. I piasek. Otworzył oczy, ale nie miał siły zrobić nic więcej. Nie czuł ciała. Nie wiedział, kim jest i gdzie jest ani dlaczego w ogóle jest. Po prostu się obudził. A otworzenie oczu po przebudzeniu to taki naturalny odruch.
Nie mógł dostrzec swoich nóg, rąk… nie wiedział, ile ma lat. Był człowiekiem, to pewne, ale czym jest człowiek? Był człowiekiem i chyba nic poza tym.
Po żarze poczuł pragnienie.
Pragnienie też musi być naturalne. Kiedy się istnieje, tylko istnieje, na słońcu i piasku, odczuwa się pragnienie. Mając na myśli pragnienie, a raczej już jego ugaszenie, pomyślał o wodzie. Nie wiedział, czym jest woda, ale rozumiał, że musiałaby zgasić to słońce i ten żar, który płonie wewnątrz jego ciała. A w takim razie musi być… mokra.
Skąd wiedział, co to znaczy? Był, sam był mokry. Mokry człowiek palony żarem, na zewnątrz i wewnątrz, z otwartymi oczyma.
Po pragnieniu poczuł ból.
Uderzył go znienacka, nagle. Jego ciało zapłonęło jeszcze raz, w jeszcze inny sposób. Czuł, że powinien krzyczeć, wić się, wołać o pomoc. Ale był zbyt zmęczony. Poza tym chciał poznać to ciało, to czym, kim jest. Czekał więc.
Czas… znał czas, pamiętał czas. Czas zabierał. Zabierał nasycenie, dawał pragnienie. Czy wobec tego zabierał też żar? Czy dawał chłód? Zewnętrzny, wewnętrzny? Czy dawał ulgę w bólu? Czy czas mógł dać… wolność?
Nie był wolny. Widział tylko słońce, ale gdyby chciał zobaczyć coś innego, nie mógłby. A więc nie był wolny. Tak naprawdę nigdy nie był wolny.
Po bólu poczuł krew.
Nie wiedział o jej istnieniu, gdyby wiedział, na pewno nazwałby ją inaczej. Ale poczuł ją. Poczuł ją pod oczami, jednocześnie na zewnątrz i wewnątrz. Poczuł, że jest ciepła i słodka.
Ciepła. Słodka. Ciepła to znaczy chłodniejsza niż żar, ale gorętsza niż chłód. Słodka to inna niż gorzka. Czuł gorycz. Czuł piasek w ustach… w tym wnętrzu, w którym czuł krew. Krew była też mokra, ale nie gasiła pragnienia.
Zakrztusił się. To taki naturalny odruch, kiedy ma się usta pełne piasku i krwi. I wtedy znowu poczuł ból. Pragnienie czuł cały czas, nieprzerwanie. Tak naprawdę wszyscy są zniewoleni. Przez pragnienie. Nie wiedział, kim są wszyscy. Może słońcem, może krwią i piaskiem i wodą… A może nie ma wszystkich, może jest sam? A może są wszyscy i może wszyscy są sami, może wszyscy patrzą w słońce i czują krew, ból i mają usta pełne piasku i pragną?
Potem poczuł zapach.
Zapach był słony. Inny niż piasek i krew. Nie dało się go wyczuć ustami. Nie wiedział, czym go czuje, ale czuł.
Potem czekał, znowu czekał, aż pojawi się coś nowego. Coś, co będzie można poznać, zdefiniować, opisać… co zostanie. Jak ból, pragnienie, krew, woda i piasek i zapach. Jak słońce. Jak żar.
Czuł tylko czas. Minęło dużo czasu, zanim pojawiło się coś nowego.
Spodziewał się tego. Przypomniał sobie. Jedno, maleńkie wspomnienie. Dwa kolory. Niebieski na górze, niebo. I zielony w dole, trawę. Zatęsknił za nimi. Musiały gdzieś być, za słońcem, za piaskiem, ale musiały być na tyle daleko, że on, człowiek, nigdy do nich nie dotrze. Dotrze…
Czyli istnieje przestrzeń. To pocieszające, że istnieje coś poza tym, co poznał. To znaczy, że jeżeli gdzieś istnieje jakiś inny człowiek, widzi i czuje inne rzeczy. I może leży koło niego jeszcze inny człowiek i widzi jeszcze coś innego, może mówi mu, co widzi?
Mówi. Ale czy on potrafi mówić? Jak to sprawdzić? Trzeba spróbować.
Zaczął myśleć o czymś, co może powiedzieć, ale wtedy zupełnie niespodziewanie usłyszał:
- Umieram.
Czyli słyszał. I mówił. I… umierał. Co to znaczy, umierać?
Przypomniał sobie. To istnienie jest użyteczne. Można sobie przypomianać. Gdyby tylko nie było żaru, bólu, pragnienia, krwi… ale wtedy nie byłoby istnienia. Bo umrzeć to… przestać czuć, słyszeć, mówić, przypominać sobie.
Umrzeć to zamknąć oczy.
Wielka jest cena istnienia.
“Chcę jeszcze tylko”- pomyślał - “coś sobie przypomnieć. Coś małego, ostatniego. Chciałbym przypomnieć sobie innego człowieka. Nie wiem, jak mógłby wyglądać. Wyglądać to znaczy być widzianym”.
Znowu czuł czas. Trochę mniej żaru, więcej bólu, więcej pragnienia. Mniej krwi. Mniej piasku. Tyle samo zapachu. I słońce… cały czas.
To naturalne, to istnienie.
Przypomniał sobie.
Ostatnie, maleńkie wspomnienie.
Niebo, trawa i słońce. Tym słońcem był człowiek. Pamiętał to i wiedział, ponieważ to słońce nie oślepiało i nie czuł od niego żaru. To słońce było ciepłe, słodkie i chłodne.
Chciałby je zobaczyć. Nie pamiętać, ale widzieć. Chciałby poczuć coś razem z nim, jedno maleńkie uczucie, jak żar i chłód, maleńki zapach albo coś całkiem nowego. Ale jak to zrobić? Nie wiedział, gdzie jest drugi człowiek, nie umiał do niego trafić.
Dlatego znów poczuł czas, bo czas mógł poczuć zawsze.
I znowu sobie przypomniał, choć to pomyślał, że tego wspomnienia nie chciałby sobie przypominać.
Nie ma drogi do innego człowieka. Już nie istnieje. Przed nim jest tylko jedna droga, niepewna i nieznana.
Nie bał się tej drogi. Nie przypomniał sobie strachu. Nie przypomniał sobie też drogi i gdyby umiał, pewnie by się bał.
“Po prostu sobie jej nie przypomniałem” - pomyślał - “I poczekałbym, aż ją sobie przypomnę, ale zbrzydł mi już czas. Pamiętam, że to on zabrał innego człowieka. I nie dał żadnego w zamian. Tylko żar, ból, krew, piasek, zapach, wodę… pragnienie. Nie będę się oglądał na czas. Czas jest gorzki jak piasek, oślepiający jak słońce, ostry jak ból i żar i nieubłagany jak pragnienie.”
Przypomnę sobie jedyną drogę.
Może powinien jeszcze poczuć czas, jeszcze odrobinkę, ale przecież chciał być wolny. A wydawało mu się, że droga, której sobie nie przypomniał, go uwolni.
Dlatego nie czuł już czasu.
Zamknął oczy.

piątek, 19 grudnia 2014

Make no mistake/nie pomyl się

Ktoś nie zna tej piosenki...?
Kolejne tłumaczonko, jak wszystkie dopasowane do melodii ;)
Propozycje zmian (alternatywa dla jakże profesjonalnego "pooo"?) mile widziane w komentarzach.
Serio.
Wiem, że zwykle się wkurzam, jak ktoś proponuje coś innego, ale zaraz mi przechodzi, a przez internet nie będę wredna :D
No i trzeba nad sobą pracować, prawda?

Make no mistake/ Nie pomyl się

Don't call him up anymore
Cause I don't wanna hear your voice
I don' t wanna see your face
Answer his door
Make no mistake he's mine he's mine, he's mine

He only knows how I feel
I only know what he's like
When he needs me
Oh how he needs me
Deep in the night
Make no mistake
He's mine, He's mine, he's mine

Don't get to close when you dance
Cause I don't wanna hear from my friends
You were out on the town
There in his arms ( there in his arms)
There in his arms ( there in his arms)
Don't include him in you dreams ( I wanna be in his dreams)
Cause I don't wanna close my eyes (my eyes)
I don't wanna know where he goes
Each might when he leaves ( leaves)
Make no mistake (make no mistake)
He's mine (he's mine) He's mine ( he's mine)
He is mine...

Don't call him up anymore
Don't call him up anymore…
Nie wołaj go nigdy już
Bo nie chcę słuchać twoich słów
Nie chcę widzieć twarzy twej
U jego drzwi
Nie pomyl się, jest mój, jest mój, jest mój

Tylko on wie, gdy jest źle
Tylko ja wiem, kim on jest
Gdy mnie pooo
Potrzebuje
W głęboką noc
Nie pomyl się
Jest mój, jest mój, jest mój

Nie tul go, gdy tańczysz z nim
Bo nie chcę żeby ktoś mówił mi
Że byłaś za miastem tam
W jego ramiooo (w jego ramionach)
W jego ramiooo (w jego ramionach)
Nie śnij o nim, kiedy śpisz (Bo ja chcę być w jego snach)
Bo nie chcę zamykać oczu (oczu)
Nie chcę wiedzieć gdzie idzie gdy
Znika, opuszcza mnie (mnie)
Nie pomyl się (nie pomyl się)
Jest mój, jest mój, jest mój, jest mój
Jest mój

Nie wołaj go nigdy już
Nie wołaj go nigdy już