Luxuks Doradca Króla

Prolog
Na dziedzińcu zebrało się chyba całe miasto. Byli tu i najbogatsi kupcy, i rzemieślnicy, i nawet bezzębni żebracy. Wszyscy zebrali się wokół Nowego Króla, Markusa IV. Na głowie młodego jeszcze wówczas Władcy pyszniła się złota korona. Kiedy Luxuks stanął przed Królem, poczuł się zaledwie małym, nic nie znaczącym robaczkiem. Nawet jego spryt i zaradność nie może się równać z potęgą, jaka spoczywa teraz w rękach Króla, który jeszcze kilka dni temu sam był poddanym Starego Króla. Skoro jednak Stary Król nie pozostawił po sobie żadnego potomka, wybrał lud, i tak oto na dziedzińcu stanął Markus IV w koronie. Teraz wyciągnął rękę do Luxuksa i przyjacielsko poklepał go po ramieniu. Pewnie miało mu to dodać odwagi, ale przerażony człowieczek tylko jeszcze bardziej się skulił. W chwilach takich jak ta jego umysł i błyskotliwość nie przedstawiały właściwie żadnej wartości. Ale lud chciał go na Doradcę, a to oznacza, że mu ufa, może nawet trochę go podziwia. Oczywiście nie w tej chwili, nie teraz, gdy może podziwiać wspaniałego Władcę, nie teraz, kiedy Luxuks jest tylko jego cieniem. Po chwili jednak usłyszał słowa Króla i ze wzruszenia kolana się pod nim ugięły. Co prawda, przysięgę i tak należy składać na klęczkach, ale wzruszenie zrobiło swoje i w tym momencie Luxuks poczuł, że jest na swoim miejscu i że za tego Króla byłby gotów oddać życie.
- Luxuksie, synu Luxuksa, czy ślubujesz być mi wiernym Doradcą? Czy przysięgasz czynić wszystko dla dobra mego i mego ludu, dla dobra mojego Królestwa, ziemi, po której stąpasz i która cię żywi? Czy obiecujesz prowadzić mnie, gdy zgubię drogę i powstrzymać mnie przed decyzją zagrażajacą Państwu? Czy przyrzekasz oddać życie za mnie lub za mój lud i czy przysięgasz pochować mnie godnie? Czy zastąpisz mnie po mojej śmierci do wyboru nowego Króla?
Nie pamiętał, jak odpowiadał Królowi. Słowa przysięgi zachwyciły go tak bardzo, że zapomniał kim jest i dopiero Król przypomniał mu jego imię:
- Tak więc Luxuksie, synu Luxuksa, czynię cię moim Doradcą. Od dziś będziesz nosić nazwisko Luxuks Doradca Króla i będziesz wraz ze mną podejmować decyzje największej wagi. Wiwat Luxuks! Wiwat Luxuks, Doradca Króla!
Nie skłamałby, gdyby powiedział, że ten dzień był najszczęśliwszym w jego życiu. Czuł się tak pierwszy raz od chwili, kiedy został sam. Po stracie całej rodziny nie spodziewał się szczęścia. Teraz jednak czuł, że znalazł się na swoim miejscu i że dopiero teraz rozpoczyna się jego historia.
 
Rozdział Pierwszy
Spisek
 
W Sali Królewskiej roiło się od ludzi. Część z nich siedziała przy długim stole, część przechadzała się bez celu, oglądając obrazy, lub rozmawiała ze znajomymi. Byli to głównie Bardzo Ważni Poddani Króla, poza tym trochę żołnierzy i kilku bezimiennych (dla Władcy) bogaczy. Nie znał ich i nie próbował poznać, ale zapraszał na wszystkie zebrania i uroczystości, ponieważ nierzadko zawartość ich kieszeni przewyższała zawartość jego skarbca.
Spotkanie właściwie miało być wystawną ucztą, na której miały zostać ogłoszone zaręczyny jednego z królewskich synów-Rezusa z piękną (i bardzo bogatą) księżniczką. Ojciec królewicza tak naprawdę nie wiedział, skąd pochodzi dama, ale mu to nie przeszkadzało. Póki nad wszystkim czuwał jego Doradca, Król był spokojny. A z całej przemowy Luxuksa zrozumiał, że małżeństwo ma być równe z zawarciem jakiegoś szalenie korzystnego sojuszu. Cała rola Króla sprowadzała się do przemowy-kilku wystudiowanych zdań (przygotowanych przez Luxuksa) i kliku uścisków rąk. To były jego zwykłe zajęcia. Luxuks panował nad wszystkim.
Luxuks… ten malutki człowieczek kulący się przy boku Króla, rzucający wokoło czujne spojrzenia. Wyglądał na osobę trawioną przez ciężką chorobę. Jeśli się go widziało pierwszy raz, trudno było to może zauważyć, ale Luxuks istotnie marniał w oczach. Kiedyś był wesołym, ambitnym Doradcą Króla. Tak, tak, jego nazwisko też pisano wielkimi literami. Luxuks Doradca Króla przylgnęło do niego jak druga skóra. Od początku, od pierwszej godziny panowania Króla Markusa IV, Doradca był przy nim, wierny, oddany i, oczywiście, niedostrzegalny. Nie przeszkadzało mu to jednak. Przez dwadzieścia długich lat ani razu nie wybuchnął gniewem, nie zapłakał ani nawet się nie skrzywił. Posada Doradcy sama w sobie była dla niego olbrzymim zaszczytem, nie musiał prosić o więcej.
Na początku rzeczywiście doradzał. Słuchał pomysłów Króla, czasem je modyfikował, czasem zaciskał zęby i wykonywał rozkazy. Król bardzo go cenił. Starał się to pokazywać, więc obdarzał Luxuksa coraz większym zaufaniem. Doradca wciąż pozostawał wierny. Przez dwadzieścia lat ani razu nie odczuł pociągu do królewskiej władzy. Co roku, w każdą rocznicę swoich urodzin (a tym samym w rocznicę zostania Doradcą Króla), pytał sam siebie: “Jesteś szczęśliwy?”. I za każdym razem odpowiedź brzmiała tak samo: “Mam zaufanie Króla i pieniądze, osiągam sukcesy. Jestem szczęśliwy”. I tak było.
Jednak czas płynął, a Król nie młodniał. Powoli słabł coraz bardziej. Tymczasem Luxuks kwitł, prezentował pełnię sił. Teraz podejmował większość decyzji, a Król pełnił tylko reprezentacyjne funkcje. Oznaczało to tyle, że Luxuks mówił Królowi, co ten miał przekazać poddanym, a kiedy nowe prawa i zarządzenia, wojny i sojusze wzbogacały królestwo, Król zbierał wszystkie pochwały. Po kilku latach panowania zaczęto mówić o nim jako “Królu Stulecia”, “Złotym Królu”, “Ojcu Pokoju i Dobrobytu”. O Doradcy mówiono dalej tak samo, Doradca Króla, i tylko nieliczni obdarzali go życzliwymi uśmiechami.
Luxuks nie miał nic przeciwko temu. Kochał Króla nad życie i nad życie kochał Królestwo. Cieszyła go każda pochwała, stopniowa poprawa standardów życia mieszkańców, wszystko, co dobre. To on układał Królowi wzniosłe przemowy wychwalające potęgę Kraju i żałobne lamenty opłakujące porażki. Nie tęsknił jednak do władzy, nawet wtedy, gdy wybierał żonę dla Rezusa, a w jego głowie nigdy nie pojawiła się myśl przeciwko Królowi.
Przez dwadzieścia długich lat Luxuks Doradca Króla był mu wierny.
Później Król zaczął umierać.
Było to dla wszystkich zaskoczeniem tak ogromnym, że nikt nie umiał sobie poradzić z tą nowiną. Poddani jeszcze nie ochłonęli po śmierci pięknej Królowej, milczącej Księżniczki Ludu. Jeszcze nawet nie zaczęto myśleć o ożenku młodszego królewskiego syna, Drezusa, a już można było na palcach odliczać dni, które pozostały Władcy.
I wtedy stało się coś, co wstrząsnęło Luxuksem tak dogłębnie, że zapragnął skoczyć z najwyższej zamkowej wieży, coś, co kazało mu żyć, gdy umierał Król.
Pierwszy raz zawahał się przed przyznaniem, że jest szczęśliwy. Jedna, dwie sekundy wahania. Może pragnie czegoś więcej? Chciał pomagać Królestwu, a po śmierci Króla zgodnie z prastarą tradycją powinien zrzec się urzędu.
Ale kto zostanie jego następcą? Nie miał rodziny, nikogo, komu mógłby powierzyć tę funkcję. Przyjdzie więc ktoś obcy, ktoś inny, zmieni prawo, rządy, a on, Luxuks Doradca Króla, straci posadę i nigdy-NIGDY-nie będzie miał już nic do powiedzenia o zarządzaniu ukochanym Królestwem.
Ta myśl przeraziła go bardziej niż śmierć Króla. Co nastąpi po Złotym Panowaniu? Kto przyjdzie na miejsce Ojca Szczęśliwego Ludu? Oczywiście, tron dostanie któryś z królewskich synów, choć i to może być trudne, ale wiadomo, że prawdziwą władzę będzie miał w rękach Nowy Doradca Króla. Nie Luxuks.
Ostatnia decyzja, jaką podejmie, to kolor szat, w których zostanie pogrzebany Król i wybranie nowego Władcy, jeżeli nie zostanie odnaleziony żaden testament.
To będzie trudna decyzja.
Królewscy synowie byli prawie nierozłączni. Rezus i Drezus. Drezus, choć młodszy, z całą pewnością bardziej nadawałby się na Króla. Nie był bardzo mądry, ale wyglądał na silnego mężczyznę, potrafił czytać i pisać, jeździć konno i strzelać z łuku oraz władać mieczem. Reszta w zasadzie nie była ważna, nie będzie musiał podejmować decyzji, dopóki nie nauczy się, jak to wszystko działa. Polityka. Gospodarka. Wojny, sojusze, konie, zboże, podatki… Nauczy się.
Tak naprawdę, Luxuks od zawsze uważał królewskich synów za ciamajdy, może i ładne, ale zupełnie nieprzydatne Królestwu. Tacy są najgorsi. Panowanie im się nudzi, bo są młodzi, żądni przygód, więc podejmują pochopne decyzje, uchwalają śmiechu warte prawa i ostatecznie doprowadzają państwa do ruiny. Tak działa świat. Te państwa są zdobywane i dołączane do innych, a królowie-ciamajdy nie przekazują swoich żałosnych genów dalej. Ale mimo wszystko, czasami, nawet w tak dobrym rodzie… co tu dużo mówić. Doradca mógł żyć uznając Rezusa i Drezusa za ofiary losu, ale nie mógł dopuścić ich do władzy! Żaden z nich nawet nie miał żony! A to, co stało się dziś, to po prostu jakiś skandal, żart…
Księżniczka Osmothium, bardzo bogatej krainy ze wschodu, najzwyczajniej w świecie nie przybyła na ceremonię! Kiedy powiedziano jej o planowanym ślubie, uciekła z dworu z tajemniczym kochankiem. Władca Osmothium płonął ze wstydu i byłby gotów oddać Markusowi IV nie jedną, ale dwie córki, ale niestety-żadnej już nie miał. Tak więc zamiast oczekiwanej narzeczonej do Królestwa przybyło dwóch gońców z mnóstwem przeprosin. Król tylko westchnął i zaprosił ich na ucztę, raz po raz zerkając na Luxuksa z niemym pytaniem: “Co właściwie powinienem powiedzieć?”. Doradca myślał i myślał, bo co mu pozostało? Pokojowe rozwiązanie sytuacji było koniecznie, ale jak będzie wyglądał król bez królowej? Zresztą przecież nie można powierzyć władzy tym dzieciakom! Nie, nie, nie!
Za żadne skarby! Za cenę życia byłby gotów zrobić… no właśnie, ile? Bo nawet teraz stary Luxuks, po którym został tylko cichy wewnętrzny głos, czuł do siebie obrzydzenie. Nienawidził się za swoje myśli, jakby same one mogły zabić Króla.
Ręce trzęsły mu się tak, że nie był w stanie utrzymać w nich nawet pucharu z wodą. Z trudem wyrwał się z rozmyślań i powrócił do zamkowej komnaty, do swego Króla.
-... tysięcy żołnierzy. - powiedział właśnie Władca i zerknął na Luxuksa, najwyraźniej czekając na jego reakcję. Doradca otrząsnął się i skupił. Jeszcze raz.
- Panie mój… czy nie lepiej byłoby wysłać tam trochę mniej ludzi, powiedzmy… połowę? A… a drugą połowę wysłać… powiedzmy tu - wskazał jakieś miejsce na olbrzymiej mapie zastawionej figurkami żołnierzy i poznaczonej kolorowymi znaczkami. - Dzięki temu… dzięki temu wróg nie pozna prawdziwej liczby naszych ludzi. Zaczniemy się cofać... - Luxuks nareszcie doszedł do siebie. Myślał i mówił, a czuł, że to co mówi podoba się Królowi. Prawie poczuł zalewającą go królewską łaskę. To zaufanie było niemal namacalne. - …i w ten sposób wpadną w pułapkę, pewni, że zwyciężają.
- To… - król zmarszczył brwi -... genialne! - rozpromienił się, a Doradca spuścił skromnie oczy i wymamrotał:
- Dziękuję, mój panie… - z jednej strony czuł wdzięczność i zadowolenie, z drugiej bunt. Czemu ma mu to wystarczać? Podsuwanie pomysłów nic nie rozumiejącemu Królowi i ratowanie Królestwa przed pewną zgubą, bez nagrody, bez sławy! Prawie w tajemnicy! Ale równocześnie czuł do siebie wstręt. Gdyby nie był sobą, gdyby był kimś innym, splunąłby na siebie, minął z podniesioną głową i pogardliwą miną, obrzucił wyzwiskami. Uznałby się za śmiecia. Za tchórza. Za zdrajcę. Mimo to palące go pragnienie było coraz silniejsze. Nie do powstrzymania.
Dlatego teraz ręce Doradcy trzęsły się, a jego twarz była blada i spływała potem.
Wiedział, kto powinien zostać Królem i wiedział, jak to zrobić.
- Ja też nie mam żony - powiedział powoli, kładąc się do snu - ale nie dopuszczę do upadku Królestwa. Będę go bronił własną piersią, do ostatniej kropli krwi…
I nawet jeżeli była to miłość do ojczyzny, a nie do władzy, w sercu Luxuksa zalęgła się zdrada, a umysł uknuł spisek.
Rozdział Drugi
Żałoba 
 
Luxuks nie mógł spać. Szaleńczy plan, który powstał w jego głowie, ciążył mu jak kamień przywiązany do nogi tonącego. Dusił się, brakowało mu powietrza. Było mu na przemian zimno i gorąco, czuł straszliwe zmęczenie i niezłomną energię. Sumienie nie dawało mu spokoju.
W końcu wyszedł z łóżka i zbliżył się do okna. Przyłożył policzek do chłodnej szyby, ale to nie mogło uspokoić szalejącej wewnątrz niego burzy. Otworzył okno. Było lato, sam środek lata, ale na szczęście nocne powietrze nie było gorące. Owiało twarz Luxuksa przyjemnym chłodem. Zamknął oczy. Chciałby zapomnieć, chociaż na chwilę, o wszystkim, co dzieje się wokół niego. Niestety.
Został przeklęty. Jest zdrajcą, knuje spiski… Przeciw Królowi, którego tak kocha. To, jak się czuje, to tylko kara. Wieczna kara. Jak może zostać Królem, jak może oszukać wszystkich? Zdradzić? Jeżeli te męczarnie się nie skończą, nie wytrzyma długo jako Władca. Umrze, na pewno umrze, ten ból w sercu go zabije… Teraz, kiedy Król jeszcze żyje, a plan jest tylko planem, nic złego się nie stało. Można by zapomnieć o spisku, powrócić do zwykłego życia, pogodzić się z losem… ale to oznaczałoby oddanie władzy w obce ręce! Powierzenie Królestwa synom Króla, tym nieudacznikom. To oznaczałoby zagładę Królestwa! Nie, przecież do tego nie wolno dopuścić!
Poczuł, że po policzkach płyną mu łzy i szybko włożył pięść do ust, żeby stłumić szloch. Było to jednak silniejsze od niego, nie potrafił przestać.
Nie wiedział, jak długo płakał, po prostu po chwili zorientował się, że leży skulony na podłodze, cały mokry. Odezwał się w nim stary Luxuks, przeciwnik zdrady. Doradca poczuł gwałtowne mdłości, czuł do siebie taki wstręt, że bycie sobą sprawiało mu niemal fizyczny ból.
Trzeba z tym skończyć.
Wstał, drżąc na całym ciele. Nadal płakał, chociaż nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Otworzył okno na całą szerokość i wszedł na parapet. Powietrze było takie ciche, takie spokojne… czy jeśli teraz zrobi krok, odzyska spokój? Zamknął oczy i puścił ścianę, której kurczowo się trzymał. Teraz. Trzeba to zrobić teraz.
A potem nagle z całą mocą uderzyło go, co chce zrobić. Co to oznacza. Jak się kończy.
Przestał panować nad własnym ciałem. Odwrócił się i zeskoczył z parapetu, wybiegł z komnaty, trzaskając drzwiami. Pognał do łaźni. Tam chwycił dzban z czystą wodą i pił, pił, dopóki nie zaczął się krztusić. Resztę wody wylał na siebie i wreszcie poczuł, że opuszcza go szaleństwo.
Zdał sobie sprawę, ile musiał narobić hałasu, postanowił więc zajrzeć do komnaty Króla i uspokoić go, gdyby się obudził.
Na palcach przemknął przez korytarz i powoli pchnął ciężkie drewniane drzwi. Król leżał na łożu i się nie ruszał, najwyraźniej nocne gonitwy Doradcy nie przerwały jego snu. Luxuks odetchnął z ulgą i już chciał wyjść, kiedy coś przykuło jego uwagę. Twarz Władcy miała nienaturalnie blady kolor. Tknięty złym przeczuciem sługa podbiegł do Władcy i dotknął jego policzka. Był zimny jak lód. Przerażony, nachylił się nad Królem.
To nieprawda, to nie może być prawda…
Ale Markus IV nie oddychał. Był martwy.
W tym momencie dla Luxuksa przestała liczyć się władza, Królestwo… umarł jego ukochany Król, jego Władca, jego przyjaciel, ktoś, komu ofiarował wszystko, co miał. Z jego piersi wydobył się jęk tak straszny, jakby to on umierał. Zaczął płakać, nie dbając o to, kto go usłyszy. Zacisnął ręce na kołdrze Króla, oparł czoło o jego ramię i płakał, pokrzykując jak w transie jedyne słowo, które był w stanie wypowiedzieć:
- Nie! Nie…
Po chwili do komnaty przybiegły służące, kucharki, a także synowie królewscy i strażnicy. Wszyscy wpatrywali się jak osłupiali w rozgrywającą się przed nimi scenę.
W końcu jeden ze strażników zbliżył się do łoża i dotknął twarzy Króla. Dał reszcie dyskretny znak i odwrócił twarz. Pracował tu tak długo jak Luxuks i jego też zaskoczyła ta śmierć, chociaż wszyscy wiedzieli o pogarszającym się stanie zdrowia Władcy.
Rezus i Drezus przepchnęli się przez tłum płaczących kobiet i upadli na kolana przy ojcu.
-Tato… - wyszeptał Rezus. Drezus ukrył twarz w dłoniach.
Po długiej chwili część służących wyrwała się z okropnego odrętwienia, które opadło na wszystkich. Z trudem oderwały Luxuksa i książęta od Króla i zabrały ich do kuchni. Pomimo skrajnej rozpaczy, Luxuksowi przemknęła przez umysł krótka myśl. “Teraz albo nigdy.”
Kucharka przygotowała wszystkim napar z gorzkich ziół o uspokajającym działaniu. Później zaprowadziła Luxuksa i książęta do sypialni, prosząc, by położyli się choć na chwilę. Doradca nie stawiał oporu. Wszedł do łóżka i odczekał, aż kroki kucharki ucichną, po czym wyskoczył z łóżka. Nie powinien tak rozpaczać, powinien zachować zimną krew. Ostatecznie przysięgał Królowi, że godnie go pogrzebie. Musi wziąć się w garść. Czując jak serce wali mu w piersi, wszedł do komnaty Synów Królewskich.
- Rezusie - syknął - Drezusie? Słyszycie mnie?
- Co się stało, Luxuksie? - zapytał Rezus - Czego chcesz od nas w nocy, tej strasznej nocy? - w jego głosie słychać było zdenerwowanie i niesmak, niechęć. Do niego, do Luxuksa.
- Nie przyszedłbym tu, gdyby nie było to konieczne… Stało się coś złego.
- Czyżbyś postradał zmysły na widok ciała mego Ojca? Wiemy o jego śmierci! - brzmiało to jak “wyjdź!”
- Rezusie, zachowaj obelgi na później i słuchaj uważnie! Grozi wam śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Biedny, szalony Luxuksie… - zaczął Drezus, ale Doradca mu przerwał:
- Musicie uciekać, ratować życie! Ktoś na zamku uknuł straszliwy spisek!
- O czym ty mówisz? - Rezus nadal był zdenerwowany, ale z jego głosu zniknęła odraza.
- Nie potrafię powiedzieć kto, słyszałem to przez zamknięte drzwi - Luxuks potrafił świetnie kłamać i udawać wystraszonego. - Ktoś na zamku chce przejąć władzę po Królu, ale do tego musi…
-... usunąć nas! - wykrzyknął Rezus, łapiąc przynętę szybciej, niż tego oczekiwał Luxuks. - Chcą nas zabić? - zapytał. Doradca tylko pokiwał głową, udając zbyt przerażonego, by wydobyć z siebie głos.
- Musicie uciekać! - wyszeptał jeszcze i stłumił złośliwy uśmiech, widząc jak młodzieńcy podrywają się z posłań.
Zanim słońce zdążyło zaróżowić niebo, przez dziedziniec zamkowy przemknęły dwie sylwetki na koniach. Przekroczyły bramę miasta i skierowały się na drogę wiodącą ku krańcom Królestwa.
W swojej komnacie Luxuks przebierał się w czarny, żałobny strój i śledził wzrokiem odjeżdżających. Zrobiło mu się ich żal. Zanim odjechali, wyposażył ich w łuki i miecze oraz nieduży zapas jedzenia. Nie chciał ich śmierci, ale wolał, żeby już nigdy nie pojawili się w Królestwie.
Dopiero kiedy zniknęli mu z oczu pomyślał, że może za szybko się ich pozbył. Nikt jeszcze nawet nie przejrzał rzeczy Króla, nie spróbował odnaleźć testamentu…
A w Królestwie testament był najważniejszy. Ostatnia wola zmarłego miała moc większą niż tradycja, równą z prawem. Gdyby Król zażyczył sobie, żeby tron objął po nim ktoś z ludu (musiałby oczywiście podać nazwisko), żaden z synów królewskich nie miałby prawa zaprotestować. Testament mógłby uratować Luxuksa, ale mógłby też go zniszczyć. Kto wie, co zapisał (jeżeli zapisał) w nim Król? Najprawdopodobniej powierzył tron swojemu synowi, ale przynajmniej mógłby rozwiązać odwieczny konflikt: który z nich powinien rządzić? Rezus był starszy, ale Drezus z całą pewnością był mądrzejszy, silniejszy, zdolniejszy… a mimo to Luxuks z pamięci mógłby wymienić trzydzieści osób nadających się na Króla bardziej od niego.
A może mimo wszystko rozsądniej byłoby zgładzić królewiczów? Nie… już nie stanowią dla niego zagrożenia. Mogą żyć, tylko musi to być gdzieś daleko… trzeba się upewnić, że tu nie wrócą, trzeba uwiarygodnić kłamstwo o spisku.
Ale najpierw… najpierw trzeba pogrzebać Króla.
Rozdział trzeci
Ucieczka

Na początku czuli się wolni i prawie niepokonani, chociaż przygnieceni smutkiem. Ból łagodził jednak wiatr we włosach i miarowy tętent końskich kopyt. Musieli jednak przebyć długą, bardzo długą drogę. Minęło wiele godzin, a oni wciąż nie odważyli się zatrzymać nawet na krótki postój. Czy ruszył za nimi pościg? A może zostali uznani za martwych? Czy może ktoś uznał, że śmierć ojca odebrała im rozum? To nie ma znaczenia, trzeba uciekać. Dlatego pędzili, pędzili, jakby goniła ich sama śmierć. Wkrótce jednak ogarnęło ich zmęczenie. Niewygodnie jedzie się z mieczem u boku, który nieustannie obija się o nogi. A kiedy ciężko jest opanować opadanie powiek, jazda staje się męczarnią. Niestety otaczały ich teraz rozległe pola i nawet oni wiedzieli, że zatrzymanie się tu to pewna śmierć. Byliby przecież widoczni jak na dłoni. Co prawda na horyzoncie przed nimi pojawił się las, ale kiedy do niego dotrą?
A jednak tylko las dawał nadzieję na bezpieczne schronienie. Ludzie go unikali, a po całym Królestwie krążyły pogłoski i legendy o żyjących w nim potworach. Mówiono o wilkołakach, czarownicach i duchach zmarłych zbrodniarzy. Królewscy synowie jednak nie bali się na tyle, by nie wykorzystać tego schronienia. Nawet jeżeli ewentualna pogoń odważy się wkroczyć do puszczy, to o wiele łatwiej będzie skryć się wśród drzew niż na otwartej przestrzeni.
Jeszcze jeden krok, jeszcze jeden oddech, jedno uderzenie serca. Trzeba tak powtarzać, chociaż wiadomo, że zostało jeszcze dużo więcej. Nie teraz i nie następnym razem, ale w końcu… w końcu… uda się… dotknąć…
Przekroczyli linię lasu i w tym samym momencie konie zwolniły i zrzuciły z siebie jeźdźców. Oni jednak nawet tego nie poczuli. Zanurzyli się w miękkim mchu i zapadli w głęboki, lepki sen. Na nowo przeżywali w nim śmierć Króla i słyszeli złowrogi, przerażony szept Luxuksa: “musicie uciekać…!”.
Spali bardzo długo, a kiedy się obudzili, w pełni uświadomili sobie, co się stało: zmarł ich ojciec, a oni uciekli przed pogrzebem, żeby błąkać się po dzikich krainach. Wydało im się to tak straszne, że zaczęli płakać jak dzieci, nic nie mówiąc.
Pierwszy uspokoił się Drezus. Wstał i przywiązał do drzewa konie, które jakiś cudem nie uciekły. Nie zastanawiał się, dlaczego nie zaatakowały ich żadne zwierzęta, dlaczego tak bezpiecznie czuli się w tym dziwnym, starym lesie.
Rezus, ciągle łkając, doczołgał się do strumienia, który przepływał niedaleko ich “obozu” i zaczął pić chłodną, orzeźwiającą wodę. Po chwili dołączył do niego Drezus. Mówiąc szczerze, w pierwszej chwili miał ochotę odciągnąć brata od zbawczego płynu. Wiedział, że nie należy pić wody prosto ze strumienia. Trzeba rozpalić ogień, a wodę zagotować. Potem jednak przypomniał sobie, że nie umie rozpalać ognia, a wody nie ma do czego nabrać. Pił więc razem z bratem i miał nadzieję, że tym razem będą mieli szczęście.
Niestety, nie należy pić wody z Wąskiego Strumienia w Czarnym Borze. Nie minęła godzina, a bracia dostali wysokiej gorączki. Leżeli na mchu, mokrym od ich potu i zagłębiali się w straszliwe gorączkowe majaki. Zniekształcone przez chorobę znajome twarze krzyczały na nich i nakazywały im wracać, wyzywały ich od tchórzy i boleśnie dźgały nieuchwytnymi szpadami.
Nie wiedzieli, ile czasu minęło. Może był to dzień, może tydzień, po prostu pewnego dnia obudzili się. Jeszcze raz.
- Żyjesz, Rezusie? - z wysiłkiem zapytał Drezus.
- Tak, braciszku - odparł Rezus - nigdy nie pij wody z Wąskiego Strumienia…
- ...jeśli nie chcesz doznać zmysłów zatracenia - dokończył Drezus. - Jak mogliśmy zapomnieć?
- Nie wiem. Cud, że żyjemy.
Mieli wrażenie, że dopiero teraz otworzyli oczy. Musieli się rozejrzeć, żeby zrozumieć, gdzie są.
Szybko zrozumieli, że Czarny Bór to trochę przesadzona nazwa. Drzewa w lesie co prawda rosły gęsto, ale nie na tyle, by nie docierało tu światło. Tak naprawdę rośliny wznosiły się na terenie Prastarych Kurhanów. To dlatego ziemia była mocno pofałdowana i wygięta w regularne pagórki, porośnięte mchem. Światło padało na nie łagodnymi smugami, nadając mniejszym krzakom nieziemski wygląd. Drezus zrozumiał, czemu tubylcy uważają to miejsce za nawiedzone, ale sam był skłonny raczej obdarzyć je nabożną czcią niż ostrzegać przed nim ludzi. Było tu po prostu… pięknie. Momentami - o czym przekonali się po ponownym ruszeniu w drogę - było to mroczne piękno, ale wciąż niepodważalne i prawdziwe.
- Nie rozumiem strachu ludzi z Królestwa - wyszeptał w pewnym momencie Rezus.
- Ja rozumiem - odparł Drezus - ale mimo to myślę, że nie jest… konieczny. Mam wrażenie, że w tym miejscu każdy byłby w stanie napisać pieśń lub wiersz…
I zaczął nucić:
Pod wielkimi drzewami Czarnego Boru
Przemykają wędrowcy z królewskiego dworu.
Nie ma już Króla, w grobowcu korona
Przez wiernych poddanych ze smutkiem zaniesiona.
Na chwilę wzruszenie odebrało mu mowę, więc zaśpiewał Rezus:
Pod wielkimi drzewami Czarnego Boru
Nie wypowie nikt już nazwisk Króla Dworu
Bo odszedł Władca do świata innego
Koronę z głowy zdjąwszy samemu
Teraz śpiewali razem:
Pod wielkimi drzewami Boru Czarnego
Kogo szukacie, czy Ojca waszego?
Nie ma już Ojca, Króla brakuje
Koronę złożył, nikt nie króluje!
Pochylcie głowy i spuście wzrok,
Dobierzcie do marszu właściwy krok,
Pod wielkimi drzewami Boru Czarnego
Nie zabraknie grobowca Pana waszego!
Ciężar utraty ojca był tak ogromny, że nawet pieśń nie pomogła im wziąć się w garść. Tego dnia (stracili rachubę czasu) zatrzymywali się wiele razy, a przemieszczali się bardzo wolno. Nagle przeraziły ich wielkie drzewa i coraz gęstsze ciemności. Światło ledwie muskało mech pod ich stopami. Zjedli wszystkie swoje zapasy i bali się głodu. Umieli strzelać z łuku, ale na zamku ćwiczyli na słomianych tarczach, więc nie byli nawet pewni, czy udałoby się im coś upolować. A nawet gdyby, jak oprawić i przyrządzić mięso? Tym nigdy się nie zajmowali.
Próbowali spać na drzewach, ponieważ w tej części lasu mogli się natknąć na niebezpieczne zwierzęta. Szybko jednak zrozumieli, że nie zasną w takich warunkach. Z trudem wspinali się po pniach, utrzymanie się na wyższych gałęziach sprawiało im wiele trudności, a lęk wysokości sprawiał, że noce zamieniały się w koszmary. Głód dokuczał im coraz częściej. Wiedzieli, że z całą pewnością mijają wiele jadalnych roślin, ale dla nich jadalne było tylko to, co podała im służba.
Drezus częściej bywał zły niż smutny. Dopiero wobec potęgi puszczy uświadomił sobie własną słabość.
- Ładny ze mnie królewicz - mruczał gniewnie do siebie - Gdybym wcześniej wiedział… na co mi te głupie ćwiczenia? Nie umiem polować, nie umiem przeżyć w lesie, jestem tchórzem! Jestem…
- Przestań! - gwałtownie przerwał mu Rezus. Pewnie miał wyrzuty sumienia, bo w końcu to on był starszym bratem, a może po prostu za długo dusił w sobie wszystkie emocje - Myślisz, że ja nie czuję się źle? Ja też zostawiłem Ojca, też powierzyłem Królestwo jakimś obcym ludziom! Też jestem głodny i zmęczony! Też rozumiem, że do niczego byśmy się nie nadawali jako królowie! Ale coś ci powiem… - teraz mówił z uniesieniem, dumnie jak Władca - jeżeli przeżyję, zbiorę wojsko, wrócę do Królestwa i odzyskam tron!
- Jesteś mistrzem wyniosłych przemówień - złośliwie powiedział brat - ale do rządzenia Królestwem nadajesz się tak samo jak te drzewa!
- Nie zapominaj - warknął Rezus - że pod tymi drzewami spoczywają najstarsi Władcy Prastarych Królestw!
- Nasz ojciec też tu spocznie! I któryś z nas, ale powiem ci coś! Nie dziwię się tym spiskowcom!
- Spiskowcom? - Rezus wyglądał, jakby zwariował - czy do ciebie jeszcze nie dotarło, że nie było żadnego spisku! To ten stary Luxuks coś knuje, żeby przejąć władzę!
- A! Czyli był SPISEK! Z taką mową to ty możesz co najwyżej paść świnie, braciszku!
- Powiedz to jeszcze raz! - Rezus zeskoczył z konia i wyszarpnął miecz z pochwy. Nie żartował. Był wściekły, bardziej niż wściekły. Jego oczy miotały gniewne płomienie.
Drezusa zaskoczyła gwałtowna reakcja brata. Uniósł ręce w obronnym geście i zaśmiał się nerwowo.
- Nie żartuj, bracie! No już, schowaj szpadę! Nie znasz się na żartach…?
- Nie żartuj ze mnie, bo zapomnę, że jesteś moim bratem… rozumiesz?!
Och, nie. Rezus rozjuszył się jeszcze bardziej.
- Schowaj szpadę…
- Nie zmusisz mnie!
Co za uparte dziecko.
- A właśnie, że zmuszę! - bez większego wysiłku wyrwał bratu broń. Wściekłość Rezusa osiągnęła chyba punkt krytyczny. Wskoczył na konia i popędził przed siebie, rycząc ze złości.
Drezus tylko pokręcił głową, mrucząc coś o pościgu, który z całą pewnością właśnie ich usłyszał. Ruszył za bratem.
Kolejne dni mijały bardzo powoli. Bez zapasów jedzenia i wody, za to nieustannie widząc strumień, królewicze z każdą godziną słabli coraz bardziej. Języki wyschły im na wiór, żołądki zwinęły się z głodu. Czuli nieustanne łupanie i łomotanie w głowach. Z każdym końskim krokiem stawali się coraz bardziej nieobecni. W końcu, pewni, że umierają, pomdleli na grzbietach swoich wierzchowców. Konie przeszły jeszcze kawałek, po czym przystanęły. I wtedy spomiędzy drzew dobiegł je wyraźny, leciutko drżący kobiecy głos.
Lesie zielony, lesie ciepły
Podziel się swoim skarbem
Oddaj mi jagód kilka garści
Weź za nie uśmiech i śpiew
Lesie zielony, lesie ciepły
Podziel się swoim skarbem
Za zioła lecznicze, zioła gorzkie
Oddam ci uśmiech i śpiew
Lesie zielony, lesie ciepły
Podziel się swoim skarbem
Grzyby pachnące oddaj mi, lesie
Dam za nie uśmiech i śpiew!
Konie zastrzygły uszami i z początku powoli, a potem coraz szybciej, ruszyły w kierunku źródła głosu.
 
Rozdział Czwarty
Pościg
 
Było to trzeciego dnia po śmierci Króla. Zgodnie z tradycją, dopiero dziś można było pogrzebać Władcę. Wcześniej jego ciało spoczywało w kaplicy. Przychodzili do niego ludzie; modlili się lub płakali, wspominali rządy swojego Pana… Teraz należało złożyć Markusa IV na wieczny spoczynek.
Wzniesiono kolejny kurhan, na skraju Czarnego Boru. Otaczały go stare, posępne drzewa i krzaki jagód. Było to bardzo spokojne, piękne miejsce. Lud uważał, że zmarli nie muszą bać się lasu i dlatego nie miał nic przeciwko chowaniu Markusa IV w tak tajemniczym i niedostępnym miejscu.
Uroczystości pogrzebowe przewyższyły pięknem i przepychem większość organizowanych w Królestwie wesel. Jako że przygotowanie ceremonii w całości należało do Doradcy, wszyscy poddani mogli zobaczyć, jak bardzo Luxuks miłował Króla.
Władca spoczął w grobowcu przy dźwięku orkiestry i żałobnych pieśni. Luxuks wygłosił długą przemowę. Wszyscy zgromadzeni żałowali go i szeptali między sobą, ponieważ Doradca był bardzo blady, mizerny. Ręce mu się trzęsły, pod oczami miał olbrzymie cienie, oczy nieustannie zachodziły mu łzami. Były to jedne z nielicznych prawdziwych zachowań Luxuksa. Nie były ani zaplanowane, ani udawane. Tylko zwykła, autentyczna rozpacz.
Później ludzie się rozeszli, a Luxuks został sam. Udawał, że robi to z trudem, podkreślał, jaki to ciężar, ale w końcu założył koronę. W tej chwili powinien myśleć, kto godnie zastąpi Króla i jego nieobecnych synów. Zamiast tego zastanawiał się, jak mądrze dokończyć spisek. Trzeba wysłać pościg za królewiczami, to jasne, ale czy rycerze zechcą mu pomóc? Mało prawdopodobne. Nie może powiedzieć im: “Wystraszcie królewskich synów, żeby przypadkiem nie próbowali wrócić”. Na szczęście Rezus i Drezus nie będą się spodziewać niczego dobrego po nikim z Dworu. Nie spróbują rozmawiać z rycerzami i raczej nie dadzą się dogonić. A to oznacza, że Luxuks znowu miał przewagę.
Słońce już zaszło i królewski kurhan zatonął w głębokim cieniu. Dawny Doradca, a obecny Tymczasowy Król podążył do zamku. Odprowadzały go zapłakane spojrzenia i podniecone szepty. No tak, teraz on jest Królem. Trzeba się przyzwyczaić. To ciekawe, że teraz, po pogrzebie, radość z korony całkowicie zniknęła. Oczywiście pozostała satysfakcja, która wielu osobom by wystarczyła, ale Luxuks tonął w smutku i czuł, że znów jest bliski rzucenia się z wieży. Trzeba dokończyć plan.
- Teraz albo nigdy… - szepnął do siebie w ciemności. To dziwne, ale te słowa uspokajały go i pozwalały trzeźwo myśleć. Niewiele już pozostało słów o takim działaniu. Zamkowe korytarze są pełne ludzi, trzeba się uspokoić.
Wziął głęboki oddech i spojrzał przed siebie. Tak się złożyło, że naprzeciwko niego wisiał olbrzymi portret Markusa IV. Na obrazie Władca był jeszcze młody i piękny, w pełni sił. Dosiadał konia, a nad głową trzymał błyszczący miecz. Luxuks powstrzymał cisnące się do oczu łzy i szybko minął płótno. Zapamiętał, żeby jutro poprosić służbę, by zabrały stąd wizerunek jego wysokości.
Udał się do głównego strażnika. Był to ten, który potwierdził śmierć Króla, gdy Luxuks obudził zamek swym płaczem. Nazywał się Errod.
- Errodzie Główny Strażniku... - zaczął Luxuks.
- Tak, Luxuksie, Tymczasowy Królu? Czy może powinienem zwracać się do ciebie “mój Panie”?
- Nie, nie… jest tylko jeden Król. Errodzie, nie chciałbym ci przeszkadzać…
- Nic się nie stało, Luxuksie. Mówiąc szczerze, właśnie mam przerwę.
- Właśnie, nie przeszkadzałbym ci w odpoczynku, ale…
- Król sprawił, że Kólestwo jest tak spokojne, że praca zamienia się w odpoczynek… - Strażnik wzruszył się wyraźnie i zamilkł. Luxuks nie przerywał ciszy, która zapadła. Z jednej strony pragnął przyłączyć się do Erroda, zapłakać… z drugiej wiedział, że musi zachować zimną krew i wykorzystać uczucia mężczyzny. Dlatego powiedział:
- Sprowadza mnie ważna sprawa. Ogłosiłbym to publicznie, ale nie chcę pogłębiać świeżych ran… Król odszedł tak niedawno…
Po policzku Strażnika spłynęła łza. Luxuks poczuł się jak sam diabeł.
- Zauważyłeś, że na… na ceremonii… zabrakło Rezusa i Drezusa.
- Rzeczywiście… - mruknął Errod - powinienem wcześniej o to spytać… co się stało? Uciekli?
- Widziałem to… - Tymczasowy Król za chwilę odwrócił głowę, jakby wspominał coś strasznego - Wyglądali jak dzikie zwierzęta przerażone do granic możliwości. Nie zdążyłem nic zrobić. Wskoczyli na konie i odjechali w szaleńczym pędzie… nierozłączni, jak zwykle.
- Dlaczego od razu mnie nie wezwałeś? - ze zgrozą zawołał Strażnik. Luxuks przeraził się, bo poza strachem w jego głosie, wyraźnie dosłyszał niedowierzanie i nieufność.
- Errodzie, Errodzie… wybacz mi. Co jednak mógłbyś zrobić, na wpół martwy z rozpaczy i głęboko śpiący po ziołach kucharki? I co więcej mogłem zrobić ja, zmorzony tą samą rozpaczą i tym samym wywarem?
- Tamtej nocy… - zahuczał gniewnie Strażnik - tamtej nocy… ale dziś mija trzeci dzień od śmierci Króla! - zaledwie wypowiedział, wykrzyczał te słowa, zakrył usta dłońmi i zbladł.
- Widzisz, widzisz, Errodzie… - spokojnie, ale cicho powiedział Luxuks - nawet teraz cierpisz, gdy o tym mówisz. Nie myśl jednak, że nic nie zrobiłem. Wysłałem posłów i gońców, sam przemierzyłem miasto i część Królestwa… na próżno. Musieli uciec gdzieś…
- Nie używaj tego słowa! - gniewnie zaprotestował Strażnik - mówisz “uciekli” z pogardą, tymczasem te dzieciaki postradały zmysły, gdy straciły rodziców!
Luxuks przełknął gorzką uwagę i zdusił w sobie chęć przypomnienia, że przyszli Władcy nie mogą uciekać w żadnej trudnej sytuacji.
- Masz rację, Errodzie - powiedział zamiast tego - jest mi strasznie przykro i żałuję, że przychodzę dopiero teraz. Czy zdołasz mi przebaczyć i… pomóc? Nie mogę bowiem wybrać nowego Króla, dopóki prawowity dziedzic błąka się z bratem po pustkowiach! Sprowadź ich, Errodzie, abym mógł powierzyć władzę… godnemu następcy Markusa IV.
- Nie będzie to łatwe - zauważył Strażnik - skoro, jak sądzę, postradali zmysły.
- Kimże byśmy jednak byli, gdybyśmy nie spróbowali? I pamiętaj, choć przeraża mnie to, co muszę powiedzieć, lepiej, aby stracili konie czy odnieśli rany, niż żeby wam się wymknęli. Bo widzisz, szaleńcy zapewne łatwo zginą poza Dworem…
- Rozumiem - powoli powiedział Strażnik - ale mimo to nie będzie łatwo…
- Weź ze sobą tylu ludzi, ile będziesz potrzebować. Jeśli o mnie chodzi, myślę, że najlepiej byłoby zabrać tych, którym książęta najbardziej ufali. Może ich widok da im coś do zrozumienia? Mam na myśli, że przekona ich, że chcecie tylko pomóc?
- Tak, tak… - Errod myślami był już daleko, ale najwyraźniej pozbył się nieufności - pozwól mi jeszcze, że pożegnam się z żoną i córką. Zaraz później zbiorę ludzi. Wyruszymy przed świtem!
- Śpiesz się, śpiesz! - zawołał jeszcze Luxuks, po czym udał się do komnaty Króla.
Nie był tu od czasu tej pamiętnej nocy. Rozejrzał się. Wszystko było na swoim miejscu. Zasłane łóżko, trochę bogato zdobionych mebli, kamienne ściany, jedna wyraźnie jaśniejsza w centralnej części (to dobre miejsce na obraz)... Z tego miejsca promieniował spokój. Może warto byłoby je zostawić w nienaruszonym stanie? W powietrzu nadal unosił się zapach Króla… Luxuks poczuł, jak przygniata go ciężar tego, co zrobił.
- Wybacz mi, Panie… - wyszeptał - Nie chciałem cię zawieść… Słyszysz mnie, Panie? Byłem ci wierny przez całe twe rządy! Żyłem dla ciebie! Nie dla władzy! A teraz wysłałem strażników po twoich synów… nie chcę by umarli, daję im szansę! Strażnicy nie będą chcieli ich zabić, jeżeli królewicze przed nimi nie uciekną, wrócą tu! Wtedy… obiecuję ci to, Panie! Oddam im tron, usunę się w cień! Przyrzekam!
Nie mógł dłużej tu zostać. Wybiegł z pokoju.
Mimo wszystko poczuł się lepiej. Dotrzymanie obietnicy najpewniej nie będzie koniecznie, strażnicy nie przyprowadzę książąt… ale przynajmniej spróbował się poprawić.
Gdyby wiedział...
 
Rozdział Piąty
Dom
 
Ojciec wychylał się przez okno wieży i śmiał się, kiedy Drezus wbijał kolejne strzały w drzewa. Za ojcem stała matka, piękna i drobna, trochę blada. Uśmiechała się. Emanował z niej spokój, wyczuwalny nawet tu, na dole.
- Zejdźcie do mnie! - zawołał Drezus, ale rodzice go nie usłyszeli. Dalej stali niewzruszeni i czekali, aż znów nie trafi w tarczę.
- Zejdźcie do mnie! - zawołał głośniej. Nie słyszeli go! Dlaczego go nie słyszeli? Chciał pobiec do nich, przytulić, bo nagle z ich oczu zniknął spokój. Ale nie mógł się ruszyć. Stopy przyrosły mu do podłoża, nie był w stanie drgnąć. Za rodzicami w oknie pojawił się jakiś cień. To Luxuks! Trzyma w ręku olbrzymi kuchenny nóż, idzie wprost na rodziców!
- Nie! - próbował krzyknąć, ale nie udało mu się wydobyć z siebie głosu. Nóż opadł, Luxuks zarechotał złośliwie.
- Nieeeeeee…!
Drezus otworzył oczy. “To był tylko sen, sen…” - pomyślał - “Rodzicom nic nie jest”. W tej samej chwili poczuł, jak przygniata go to wszystko, co się stało: jego rodziców już nie ma, a on nie ma domu, nie może wrócić na zamek i błąka się z bratem po lesie… To wyjaśnia, dlaczego z sufitu zwieszają się pęki ziół. Bo to oznacza, że nie jest w domu. Ale… gdzie jest?
Uniósł głowę i rozejrzał się. Szybko jednak położył się z powrotem i zacisnął powieki. Już wiedział, gdzie jest. W domu leśnej czarownicy.
Rozmyślania przerwał Drezusowi przeciągły jęk.
- Aaaauuu… Dr-drezusie, jesteś tu?
- Jestem, Rezusie.
- Ale gdzie jesteśmy? Nie pamiętam tego miejsca.
- My…
- Rezusie, kochany, już się obudziłeś? - ojej. Ten głos nie brzmi strasznie, to nie może być głos wiedźmy - To wstawajcie, chłopcy! Chodźcie do stołu.
Wstawajcie. Stół. Jedzenie!
Zgramolili się ze swoich posłań i rozejrzeli. Znajdowali się w niedużej, okrągłej izbie. Na środku wznosił się masywny, drewniany stół. W kącie stało łóżko, bardzo krótkie. Reszty sprzętów bracia nie rozpoznawali. Najwyraźniej jednak jeden z nich był piecem, ponieważ kobieta (która chłopcom, a szczególnie Rezusowi wydała się dziwnie znajoma) wyjęła z niego gorący, parujący i cudownie pachnący bochen chleba.
- Siadajcie - nakazała i odwróciła się od nich, żeby pokroić chleb i posmarować kromki masłem.
- Kto to jest? - szepnął Drezus.
- To jest… - niepewnie zaczął Rezus.
- To jest Tepokletia[1] ! - struszka odwróciła się i z rozbawieniem zerknęła na Drezusa. Nadal wyglądał na mocno skołowanego. Za to Rezus rozpromienił się.
- Babcia! - wykrzyknął i rzucił się w ramiona kobiety. Tepokletia zaśmiała się i poklepała go po głowie.
- Babcia? - Drezus nie wyglądał na przekonanego - Jaka Babcia?
- Jestem mamą twojej mamy, kochanie. Nikt ci o mnie nie opowiadał, prawda?
- Mówiąc szczerze… nie. Ale skąd Rezus cię zna?
- Przed twoimi urodzinami mieszkałam w zamku.
Drezus otworzył usta, ale Tepokletia odpowiedziała na jego pytanie, zanim zdążył je zadać.
- Nie odeszłam przez ciebie, kochany! A teraz jedzcie! - zażądała. Chleb był wyśmienity. Miękki, z chrupiącą skórką… chłopcy nie zdążyli poczuć nic więcej, bo pochłonęli swoje kromki w dwóch kęsach. Tepokletia zaśmiała się i postawiła przed nimi cały bochenek oraz garnuszek masła.
- Odeszłam, bo… - podeszła do szafki i po chwili przed Rezusem i Drezusem stanęła miska z jagodami i talerz białego sera. Tepokletia usiadła z nimi przy stole i patrzyła jak jedzą.
- Odeszłam po śmierci waszej mamy - królewicze rzucili w jej kierunku szybkie spojrzenie. Babcia mówiła dalej:
- Wiecie, że nigdy nie byłam specjalnie blisko z waszym ojcem, a mój mąż, wasz dziadek… tak naprawdę nie miałam męża. Mężczyzna, którego kochałam, nigdy nie kochał mnie. Byłam dla niego tylko jedną z wielu pięknych kobiet z Królestwa. Tak, byłam piękna! - dodała szybko, widząc rozbawione miny chłopców - Ale najwyraźniej nie na tyle, by chciał się ze mną ożenić. Moi rodzice już wtedy nie żyli, a moja córka i wasz ojciec poznali trochę inną wersję tej historii.
- Tak - potwierdził Rezus - podobno twój mąż, szlachetny, bardzo szlachetny człowiek, zginął podczas wojny…
- Zrozum, kochany - przepraszającym tonem powiedziała Babcia - czy twój ojciec poślubiłby moją córkę, gdyby znał jej przeszłość?
Drezus zrobił oburzoną minę i już chciał coś powiedzieć, ale Tepokletia nie dała mu dojść do słowa.
- Nie wątpię, że i tak by ją kochał! Ale królową nie może zostać każda kobieta, a kobiety z ludu w ogóle rzadko dochodzą do władzy! Chciałam, żeby moja córka mogła liczyć na dobrą przyszłość u boku ukochanego mężczyzny! Ale ona… umarła! - Tepokletia odchrząknęła - i, nie oszukujmy się, jej śmierć była dla nas wszystkich wstrząsem. Do dziś nie rozumiem, dlaczego ona to zrobiła… Wtedy odeszłam. No już, to tyle.
Bracia wymienili znaczące spojrzenia.
- A wy?
- My?
- Wy, wy. Co tu robicie? Czy muszę wspominać, że znalazłam was półżywych? Nie uważacie, że należą mi się jakieś wyjaśnienia?
- Musieliśmy uciekać.
- Co ty mówisz, Rezusie? - zdziwiła się kobieta.
- Nasz ojciec…
-... nie żyje - dokończył za niego Drezus.
- Och. To okropne… Najpierw ona, teraz on… Dlaczego w takim razie uciekacie? Nie powinniście… objąć tronu? Któryś z nas? - Tepokletia nie wypytywała o śmierć zięcia.
- W zamku zawiązano spisek. Przeciwko nam.
- Kto… - zaczęła Tepokletia
- Najprawdopodobniej sam Luxuks, zdrajca! - wykrzyknął Rezus.
- Luxuks? Jak to możliwe? - zdziwiła się Babcia - Pamiętam Luxuksa! Był taki oddany Królowi! Przysięgam, że prędzej sam dałby się zabić, niż pozwolić, by coś się stało Markusowi!
- Może udawał przez te wszystkie lata? Może w rzeczywistości był złym do szpiku kości, parszywym…
- Przestań! - zażądał Drezus - nawet nie wiesz, czy to on. A nawet jeżeli rzeczywiście, to obelgi nam nie pomogą.
- Babciu…? - spytał Rezus, bo Tepokletia zapatrzyła się w jakiś odległy punkt ponad ich głowami i przestała nawet mrugać.
- Babciu! - powtórzył głośniej Drezus.
- Luxuks rządzi? - zapytała lekko nieobecnym głosem, po czym otrząsnęła się i mruknęła:
- Przepraszam, myślę.
- Och, chyba nawet wiem, o czym - zasępił się Rezus.
- Skądże znowu! - prychnęła Babcia.
- Ależ tak! - oskarżającym tonem zawołał Rezus - Myślisz, że Luxuks o wiele bardziej nadaje się na Władcę niż któryś z nas, może nawet bardziej niż nasz ojciec! Wszyscy wiedzą, że go nie znosiłaś…
- Nie, Rezusie - westchnął Drezus, patrząc w nieruchome i nagle pozbawione wyrazu oczy Tepokletii - Babcia myśli o powrocie na zamek…
***
W domu Tepokletii zostali prawie tydzień. Odpoczywali i nabierali sił, ale przede wszystkim uczyli się. Jak przetrwać w lesie. Jeszcze raz. I jeszcze raz. Rozpalić ognisko. Upolować… cokolwiek. Upiec. Rozpoznawać jadalne grzyby i rośliny. Poznawali zastosowania roślin. W ciągu tych kilku dni nauczyli się więcej niż przez całe życie. Przy okazji pomagali Babci. Jej małe gospodarstwo było bardzo zadbane, ale wyraźnie brakowało mu męskiej ręki. Chłopcy narąbali ogromny zapas drewna, poprawili część konstrukcji domu i dziwnych maszynerii. Oczywiście polegało to na wykonywaniu poleceń Tepokletii, ale nareszcie czuli, że na coś się przydają. Gdyby mogli, zostaliby dłużej, może na zawsze, bo dawno nie czuli się tak… bezpiecznie. Ale wiedzieli, że muszą wyruszać w dalszą drogę. Mieszkanie nie zapewniało im bezpieczeństwa, chociaż niewątpliwie było dobrze ukryte. Dom był idealnie wpasowany w pagórek (naturalny, a nie kurhan). Okna były małe, a okiennice i drzwi zielone i pokryte mchem oraz trawą, dzięki czemu w razie potrzeby właściwie nie odróżniały się wyglądem od wzniesienia. Rzecz jasna, z bliższej odległości wszystkie te zabiegi na nic się nie zdawały.
Kiedy nadszedł czas pożegnania, wszystkim nagle zrobiło się bardzo smutno. Opuszczali to miejsce i nawet nie byli pewni, czy jeszcze tu wrócą. Rezus i Drezus musieli dalej uciekać, chociaż w ich sercach coraz częściej rodził się sprzeciw, a Tepokletia… Tepokletia postanowiła wrócić do miasta.
- Nie mówię, że wrócę na zamek - tłumaczyła - i nie mówię, że tam zostanę, ale… teraz właściwie jestem sama. Wiem, długo byłam sama i wcale mi to nie przeszkadzało… - głos zaczął jej drżeć, więc przerwała na chwilę - W każdym razie, jeżeli kiedyś zdecydujecie się wrócić, dobrze by było, gdyby w Królestwie był ktoś gotowy wam pomóc.
Drezus odszedł na chwilę, a Tepokletia zwróciła się do Rezusa:
- To, co powiedziałeś o waszym ojcu…
- Przepraszam, nie powinienem - szorstko przerwał jej królewicz. Ton jego głosu raczej nie wskazywał na skruchę.
- Nie, nie… to nie tak - Babcia wyglądała na zasmuconą - Nie myśl, że nie przejęłam się jego śmiercią. Przez tyle lat byłam sama… odzwyczaiłam się od okazywania uczuć. Poza tym… nigdy nie ukrywałam, że nie przepadałam za Markusem. Rozumiem, dla ciebie to był ojciec, Król, pewnie wzór do naśladowania… ale dla mnie to zawsze był i będzie Markus, zakochany w mojej córce. Był dobrym człowiekiem i dobrym Królem, choć wiem też, że dużo zawdzięczał Luxuksowi… tak, Luxuksowi - podkreśliła, widząc jak Rezus krzywi się niemiłosiernie - Tylko widzisz… twoja mama była bardzo młoda, kiedy ją poznał… i zrozum to, ona nie miała wyboru. Nie mogła odmówić ręki Królowi, nawet gdyby kochała innego. Nie wiem, czy tak było, nigdy o tym nie mówiła… może nawet była szczęśliwa. Tylko nie rozumiem… czemu ona to zrobiła? - po policzkach Tepokletii pociekły łzy - Czemu nic nie mówiła? Że jest jej źle… czemu nie szukała pomocy? Była taka…
- Piękna. - dokończył Rezus. On też miał mokre policzki - Długo nie mogłem jej wybaczyć - wyznał - zostawiła mnie, Ojca, Drezusa. Nie rozumiałem tego.
- Tak strasznie się obwinialiśmy… nawzajem - wyszeptała Tepokletia - i chociaż próbowaliśmy udawać, że między nami wszystko jest w porządku, ja nigdy mu nie wybaczyłam. Kiedy… kiedy tracisz dziecko… to jest najgorsze. Nie ma nic gorszego.
- Ale on ją kochał… - wyjąkał Rezus. Nigdy nie przypuszczał, że to dlatego…- czy ona musiała to zrobić? - wrzasnął nagle.
- Przestań, przestań, kochany… - poprosiła Tepokletia- jeżeli to zrobiła, to najwyraźniej musiała… nie zostawiłaby cię, gdyby mogła cokolwiek zrobić… może przyczyna była zupełnie inna, może nikt jej nie zna? Ostatecznie kochała was, nawet jeżeli nie była szczęśliwa… do końca szczęśliwa z waszym ojcem.
- Nikt nie powinien zostawiać swoich dzieci. Nikt nie powinien odbierać sobie życia.
- Ludzie robią wiele rzeczy, których nie powinni… i nie robią wielu rzeczy, które powinni zrobić - wyszeptała Babcia - a potem jest już za późno. Czasem na zawsze tracą szansę, żeby uzyskać przebaczenie… i przebaczyć.
Wrócił Drezus. Trzeba było wyruszać.
- Dziękujemy, babciu… - nieśmiało powiedział Drezus - za wszystko…
- Nie ma za co, kochany - staruszka przytuliła młodzieńca - A ty, Rezusie? Za co chcesz mi podziękować? - mówiła żartobliwym głosem, ale pobrzmiewał w nim moralizujący ton. Babcia najwyraźniej próbowała nauczyć wnuka dobrych manier…
- Za to, że jesteś - mruknął Rezus, nagle nachmurzony - i z całą pewnością za jedzenie!
Wszyscy zaczęli się śmiać. Rzeczywiście, zostali wyposażeni w duże zapasy chleba i sera.
- Wody ani jagód nie powinno wam brakować do końca lasu - pouczała ich Babcia - a to jeszcze jakiś dzień drogi. Później… jakoś sobie poradzicie. Pamiętajcie… nie wolno wam zginąć.
- Jasne, Babciu - zapewnił Rezus - nie martw się tak o nas.
- Jeszcze raz dziękujemy! - zawołał Drezus.
I rozeszli się. Tepokletia ruszyła w stronę Królestwa, a Rezus i Drezus w stronę Nowych Przygód.
 
Rozdział Szósty
Samotni
 
Jeśli Rezus miałby być ze sobą szczery, musiałby przyznać, że liczył na umiejętności zdobyte w domu Tepokletii. Tymczasem las się skończył, a razem z nim skończyło się rozpalanie ognisk, polowanie, skończyły się zioła i jadalne rośliny, grzyby… I wcale nie było z czego się cieszyć.
Jechali teraz przez tereny nienależące do Kólestwa. Ich rodacy nazywali je po prostu “Równinami Poza Królestwem”. W rzeczywistości były to rozległe łąki i pastwiska, ciągnące się po sam horyzont, gdzieniegdzie porozdzielane pagórkami. Większość przybyszów dziwi się, dlaczego nikt tu nie mieszka. To przecież takie piękne miejsce, tyle wolnej ziemi… Ale ci, którzy przemierzyli tę krainę choć raz, dobrze znają odpowiedź: nie ma tu bowiem żadnej rzeki ani żadnego strumienia. Tylko cicha, zielona łąka. Niezmienną zieleń tych terenów sąsiadujące z nimi ludy przypisywały magii (i deszczom). Większość uważa ją za bardziej tajemniczą od Czarnego Boru. Tym razem jednak nie było to w stanie zapewnić Rezusowi i Drezusowi bezpieczeństwa: Równin Poza Królestwem nikt się nie boi.
Nie chcieli się zatrzymywać, ale nie mogli jechać bez odpoczynku. Ostatecznie znaleźli przyjemne miejsce za pagórkiem, dające jakie takie schronienie przed niechcianymi gośćmi. Rezus poszedł spać, Drezus pełnił wartę. Dopiero po kilku godzinach siedzenia bez ruchu zrozumiał drugą nazwę Równin Poza Królestwem. Nieliczni nazywali je Króliczą Norą. Niesamowite, ile królików przemknęło obok niego, najwyraźniej nie widząc w nim zagrożenia .
- To patrzcie teraz… - mruknął i wyciągnął łuk.
Rezusa na wartę obudził zapach pieczonego mięsa.
- Twoja kolej - zarządził Drezus - tu masz jedzenie - niedbałym ruchem ręki wskazał ognisko. Potem, nawet nie patrząc na brata, poszedł spać.
A Rezus wcale nie wyglądał na zadowolonego. Mówiąc szczerze, był wściekły. Nie lubił, kiedy jego młodszy brat okazywał się… lepszy. Czemu to nie on wpadł na pomysł upolowania królików?
Spałeś - podpowiedział cichy głos w jego głowie.
Mogłem pierwszy pełnić wartę.
Byłeś zmęczony…
Nie bardziej niż mój brat. Ale to on był mądrzejszy i silniejszy. Pozwolił mi spać.
Rezus nawet nie tknął jedzenie. Co jakiś czas tylko zerkał na nie i czuł, jak ślina nabiega mu do ust.
- Nie jestem gorszy! - krzyknął w końcu i z całej siły odrzucił od siebie mięso.
- C-cooo ty robisz? - wyjąkał obudzony wrzaskiem Drezus.
- Nic, przepraszam. Śpisz jeszcze?
- Nie… ruszajmy dalej. Zjadłeś królika?
- Pyszny.
- Jedźmy już, dobrze? - przerwał trochę niegrzecznie, nagle zawstydzony swoimi myślami.
- W porządku. Nie wyspałeś się?
- Mhm… - mruknął Rezus gasząc ogień. Wystarczy. Nie ma co się kłócić z jedyną przyjazną mu tu osobą. Skoro te króliki są takie ufne, upolowanie ich pewnie nie było trudne… żaden wyczyn.
***
Po kilku dniach przyzwyczaili się do nowego rytmu podróży, a Rezus upolował wystarczająco dużo królików, żeby nie zazdrościć bratu. Nie widzieli ani nie słyszeli nikogo. Ich zapasy pitnej wody - To niesamowite, biegają dosłownie wszędzie. Mogłem cię obudzić, upolowalibyśmy więcej, ale chyba byłeś strasznie śpiący… - co za niewinność od niego bije! Rezus pomyślał, że tak naprawdę on nie próbuje pokazać, że jest lepszy. Po prostu upolował im królika, podzielił się, nie oczekiwał pochwał.
powoli się kurczyły, ale zanim się skończyły, lunęła na nich straszliwa ulewa.
Wszystko układało się tak dobrze, że było to aż dziwne.
- Ciekawe, że tak dobrze nam idzie - zagadnął Drezus kolejnego zielonego dnia.
- Taaak… może to miejsce naprawdę jest magiczne? - Rezus ewidentnie kpił sobie z niego.
- A może po prostu nie ruszył za nami żaden pościg?
Rezus chyba poczuł się urażony. Ostatecznie to on odgadł, kto przewodzi spiskowi.
- Jeżeli nie ruszył, to Luxuks jest po prostu głupi. A dobrze wiemy, że nie jest głupi… czyli pościg wyruszył. Za to założę się, że ominęli Czarny Bór. Mamy przewagę.
- Niby tak, ale… właściwie po co ten pościg? Gdyby chciał nas zabić, zrobiłby to już tej nocy,  której uciekliśmy.
- Tak pozbywa się podejrzeń - zauważył Rezus.
- I co, myślisz że ci wszyscy ludzie, którzy dotychczas służyli naszemu ojcu, tak nagle nas zabiją? To tak nie działa…
- Luxuks mógł im naopowiadać różnych bzdur…
- Co musiałby im powiedzieć, żeby chcieli nas zabić?
- Nie wiem… może że to my zabiliśmy ojca.
Drezus wybuchnął śmiechem.
- Oczywiście. Synowie zabijają ojca, po czym uciekają z Królestwa. To ma sens, rzeczywiście!
Rezus znowu się zdenerwował.
- Przestań! Nie wyśmiewaj się ze mnie! Zobaczymy, kto ma rację! Dlaczego z góry zakładasz, że masz rację, że twój pomysł jest lepszy, że jest prawdziwy? Za kogo ty się uważasz, co? Nigdy nie obejmiesz tronu, po moim trupie! - chyba nie zauważył, że mówi trochę od rzeczy. Popędził konia i pojechał przed siebie, nie czekając na brata.
- Tron? - ze zdziwieniem powtórzył Drezus - chodzi ci o tron...?
***
Próbował wytłumaczyć Rezusowi, że nie chodzi mu o władzę. Że absolutnie nie ma zamiaru konkurować z nim o tron.
- Jesteś starszy, to twój przywilej - powiedział - ja mogę co najwyżej zostać twoim doradcą.
- Nie potrzebuję doradcy. Nie potrzebuję nikogo, kto mógłby mnie zdradzić! - wszystko wskazywało na to, że Rezus nie da się tak łatwo przekonać. Prawdopodobnie kłóciliby się jeszcze przez wiele dni, gdyby nie to, co stało się tego dnia, tego dnia, w którym ujrzeli Dziką Dolinę.
Dzika Dolina to piękne miejsce. Uważano ją raczej za rozległy kanion, ze względu na bardzo strome brzegi, ale nazwa przylgnęła do niej już dawno i nikt nie miał zamiaru jej zmieniać.
Dolinę porastał gęsty las. Tylko nieliczni znali ścieżki prowadzące przez nią od tej strony, większość uważała, że nie istnieje żadne dogodne zejście. Można było objechać Dolinę dookoła (nadkładając drogi). Wiele kilometrów na lewo (na prawo tak samo) cały kanion zwężał się i można było przekroczyć go dużym krokiem.
Podobno kiedyś chciano przeprowadzić most łączący oba brzegi Doliny, ale ostatecznie nikt się tego nie podjął. Dlatego Dzika Dolina pozostawała niezamieszkana i… dzika. Rosnący w niej las nazwano Smutnym i nikt nie wiedział dlaczego. Oczywiście powstało mnóstwo legend i teorii tłumaczących tą nazwę… ale były one zbyt fantastyczne, żeby w nie wierzyć.
Tylko jedna mogła mieć coś wspólnego z prawdą. Opowiadała historię dwóch sióstr, niesprawiedliwie skazanych na śmierć. Podobno siostry zostały powieszone dokładnie na przeciwko siebie po przeciwnych stronach kanionu i w ostatnich chwilach życia patrzyły sobie w oczy i słyszały swoje głosy, ale nie mogły sobie pomóc. A były sobie tak oddane, że była to dla nich najgorsza kara.
Bracia myśleli o tej historii, kiedy zbliżali się do Doliny. Zanim jednak zdążyli zdecydować, którędy będą jechać, usłyszeli tętent kopyt i rżenie koni.
Nie mieli żadnych wątpliwości. Nadciągał pościg.
- Widzisz? Widzisz teraz, kto miał rację?! - wykrzyknął Rezus. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej. Zobaczyli, kto ich goni. Na czele gromady wojaków pędził wysoki i barczysty, długowłosy dowódca Strażników. Tuż za nim podążali najbardziej zaufani i najbliżsi Królowi rycerze.
- Nie wierzę… - wyszeptał Drezus.
- Zdrajcy! - ryknął Rezus. Dobył miecza i już chciał atakować, ale Drezus złapał jego konia za uzdę i pociągnął w kierunku Doliny.
- Zdążymy uciec, jeszcze nas nie widzieli - wysapał. W tym momencie wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Drezus puścił konia Rezusa, Rezus spróbował schować miecz do pochwy, co wystraszyło jego konia, który popchnął konia Drezusa. Zwierzę upadło.
Uciekały cenne sekundy. Rezus musiał się zatrzymać, podnieść brata i jego konia. Po bardzo pobieżnych oględzinach stwierdzili, że koń da radę co najwyżej powoli przejść kilka kroków.
- Weź mojego konia - rozkazał nagle Rezus - i jedź. Ja… będę walczył. Drogo za mnie zapłacą! Ale ty się uratujesz… nie oszukujmy się, zawsze byłeś mądrzejszy… Królestwo potrzebuje Władcy, a Władca może być tylko jeden… Jedź! Pomścisz mnie! - teraz już wrzeszczał.
- Nie! - zawołał Drezus. Pot spływał mu po czole, wiedział, że mają coraz mniej czasu, ale nie umiał zostawić brata. Nie zastanawiając się długo, wepchnął Rezusa na zdrowe zwierzę i rzucił mu połowę prowiantu. Mówił szybko i nerwowo zerkał za siebie. Na razie nie byli widoczni zza pagórka, ale z każdą sekundą, z każdym słowem, dystans pomiędzy nimi a pościgiem się zmniejszał.
- Pojedziesz górą, zmylisz ich. Nie przyjdzie im do głowy, że moglibyśmy się rozdzielić. Ja pójdę dołem. - powoli ruszył z koniem w kierunku Doliny, klnąc pod nosem. Rezus wyraźnie chciał zaprotestować, ale się powstrzymał.
- Spotkamy się po drugiej stronie… - syknął cicho i popędził w lewo.
Drezus ruszył z rannym koniem w kierunku Tajemnego Zejścia. Tajemne miejsca pewnie nie powinny mieć własnych nazw, bo to odbiera im ich tajemność, ale mieszkańcy Królestwa uwielbiają nazwy. Są dla nich ważne prawie tak samo jak testamenty.
- Chodź, piękny, chodź, jeszcze tylko kilka kroków - szeptał do konia, który szedł posłusznie, ale bardzo powoli. Znowu usłyszał odgłosy nadciągającej pogoni. Słyszał, jak serce wali mu w piersiach, jakby chciało się uwolnić, zanim przebije je strzała wysłana przez kogoś, kogo niedawno uważał za przyjaciela. Odwrócił się w chwili, w której jeźdźcy pokonali pagórek. Na szczęście w tej samej chwili zakryły go drzewa rosnące na brzegach i zboczach Dzikiej Doliny. Zrobił jeszcze jeden krok… i poczuł, że ziemia ucieka mu spod stóp. Ostatnie, co pamiętał, to to, że puścił konia. Potem uderzył w ziemię i wszystko zatonęło w gęstej mgle.
Errod stanął i zatrzymał oddział. Znajdował się teraz dokładnie w miejscu, w którym rozdzielili się bracia. Rozejrzał się, ale nie dostrzegł żadnego znaku życia, poza wyraźnymi śladami końskich kopyt. Po kilku krokach jednak ślady przysłonił duży odcisk, jakby ciała…
- Nic z tego nie odczytamy - ocenił Ramzud, Zastępca Głównego Strażnika, podążając za wzrokiem Erroda - musieli zatrzeć odciski…
- Tak myślisz? - zdziwił się Główny Strażnik. Ramzud pokiwał głową.
- Gdyby pobiegli górą, byłoby ich widać… jest tu kilka pagórków, ale nie zdążyliby się za nimi schować.
- To oznacza, że znają jakieś zejście w dół… czyli jakieś zejście istnieje. To powinno nam wystarczyć. Ruszamy dołem! - zakomenderował.
- Errodzie, może się rozdzielimy…? - nieśmiało zaproponował Godron. Był bardzo młody.
- Nie, Godronie. Ufam wam, ale nie mamy jak się porozumieć na odległość… nie będziemy ryzykować.
Konie ruszyły, po chwili rycerze zniknęli w gęstwinie drzew.
Gdyby poczekali jeszcze chwilę, z całą pewnością dostrzegliby pędzącego jak wiatr Rezusa. Wyjechał właśnie zza pagórka, jednego z tych, o których Errod mówił, że są za daleko. Młodzieniec rozejrzał się, ale nie zobaczył pościgu. Zaskoczony zatrzymał konia i przyjrzał się dolinie. Czy mu się wydawało, czy krzaki w miejscu Tajemnego Zejścia rzeczywiście są zdeptane? Z całą pewnością nie wyglądały tak, gdy rozdzielali się z Drezusem i z całą pewnością nie mógł ich do takiego stanu doprowadzić jeden człowiek i ranny koń.
- O nie… - wyszeptał Rezus. Dotarło do niego, co się stało. Nie zmylił Strażników. Nie gonią go. Gonią Drezusa, który nie ma szansy uciec. W pierwszej chwili chciał popędzić do Tajemnego Zejścia i walczyć w obronie młodszego brata. Czy nie był za niego odpowiedzialny? Zanim to jednak zrobił, przypomniał sobie swoje własne słowa: “Królestwo potrzebuje Władcy, a Władca…”
- … Władca może być tylko jeden - dokończył na głos - Przepraszam braciszku. Królestwo potrzebuje żywego Króla bardziej niż dwóch martwych.

Rozdział Siódmy
Rana
 
Kiedy otworzył oczy, zobaczył las. Wysoko nad jego głową delikatnie bujały się potężne gałęzie, a poruszający je wiatr niósł ze sobą zapach grzybów, jagód i igliwia. Przez krótką chwilę Drezus był po prostu szczęśliwy. Po chwili jednak powróciło wspomnienie… ostatnie, które pamiętał... i ból. Bał się wstać czy choćby podnieść głowę, nie wiedział, czy nie jest poważnie ranny. Wiedział, że powinien mieć przy sobie broń, resztkę prowiantu… koń pewnie uciekł. Nie! Koń nie mógł uciec, to przecież on był ranny.
Bardzo powoli usiadł. Od razu zakręciło mu się w głowie i poczuł gwałtowne mdłości, ale zdążył się rozejrzeć. Jego koń leżał niedaleko. Opadł z powrotem na mech. Dziwne są te królewskie konie… nie uciekają, w zasadzie nic im nie potrzeba, a zawsze są gotowe zawieźć cię tam, gdzie chcesz.
Dopiero po chwili do Drezusa dotarło coś innego. Jest w lesie. Pościg go nie złapał. Ale przecież pamiętał, że byli już niedaleko…
- Udało mi się - wyszeptał - udało się nam! - zawołał w kierunku konia. Ten zarżał przyjaźnie.
- Ojej, słyszysz mnie - zdziwił się Drezus - nie mam pojęcia, jak się nazywasz, ale mogę coś szybko wymyślić. Co powiesz na… momencik. Co powiesz na… o właśnie, nazwę cię Momencik. Podoba ci się?
Nie chciał wstawać, póki nie musiał, więc nie zobaczył reakcji zwierzęcia.
- Milczenie oznacza zgodę - dodał młodzieniec.
Po dłuższej chwili odpoczynku powiedział:
- Chyba będziemy musieli się ruszyć, Momenciku. Nie mówię, że tu nie jest miło, ale jesteśmy za blisko Tajemnego Zejścia. Inna sprawa, że umówiłem się z Rezusem po drugiej stronie. Nie wiem, ile już tu leżę, ale z całą pewnością nie pozostało nam dużo czasu.
Znów spróbował wstać. Było lepiej. Doszedł do wniosku, że da radę powoli iść, jeżeli będzie miał o co się oprzeć.
- Dobrze, że jesteśmy w lesie, prawda, Momenciku? - ucieszył się - Tu jest dużo drzew… i będziemy mieli co jeść.
Ruszyli. Bardzo powoli.
- Musimy bardzo śmiesznie wyglądać - wystękał Drezus przez zaciśnięte zęby - wyobraź sobie minę Rezusa, gdyby nas widział. Mam tylko nadzieję, że zdążył uciec…
Szli przez cały dzień, zatrzymali się dopiero o zmroku. Może brzmi to, jakby pokonali ogromny dystans, ale w rzeczywistości z nowego obozowiska widzieli miejsce, z którego ruszyli.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, ile zawdzięczam bratu. Gdyby Rezus nie odciągnął od nas pościgu, już byłbym martwy. Ty pewnie nie, ostatecznie nie mieliby powodu cię zabijać. Ty się nie mieszasz w takie sprawy i ostatecznie nikomu nie zagrażasz…
Drezus mówił do konia bardzo dużo. Wiedział, że to śmieszne, ale nie potrafił nic na to poradzić: tak samotny nie czuł się jeszcze nigdy w życiu. Dotychczas byli z Rezusem nierozłączni, zawsze razem. Wiedział, że jego brat ma wiele wad, on sam przecież też je miał. Pewnie nie słuchałby jego głupich uwag jak Momencik, ale przynajmniej by odpowiadał, a w razie potrzeby… co udowodnił, uratowałby go za cenę własnej wolności, a nawet życia.
A gdyby…
Nie zdążył dokończyć tej myśli, bo zasnął.
***
Errod zatrzymał oddział.
- Nie ma sensu gonić ich w nocy - oznajmił - prędzej sami się zgubimy, niż ich znajdziemy. A jeżeli zatrzymali się, żeby odpocząć, co jest prawdopodobne, moglibyśmy ich ominąć i wyprzedzić.
Nie wiedzieli o tym, ale tak właśnie się stało. Drezus, spadając, stoczył się na dno doliny i nieświadomie ukrył przed pogonią. Strażnicy minęli go i popędzili przed siebie ścieżką, będącą dalszą częścią Tajemnego Zejścia. Uparcie prąc na przód, Drezus podążał za pościgiem, zamiast przed nim uciekać. Nie mógł być jednak tego świadomy, więc uznał, że jego plan się powiódł, że pogoń wyruszyła za Rezusem.
- Coś mi tu nie gra - powiedział Godron - Nie byli aż tak daleko przed nami.
Część Strażników wzniosła oczy do nieba, część popatrzyła na młodzieńca z politowaniem.
- Taaak? - zapytał Razmud - To gdzie według ciebie są?
- Może… pojechali górą? - nieśmiało zaproponował Godron.
- Chyba byśmy ich zauważyli - burknął sennie któryś z rycerzy.
- Chyba tak… chyba że dojechali do pagórków.
- To nie ma znaczenia - ostro powiedział Errod. Godron pomyślał, że dowódca chyba właśnie tego się obawia - teraz nie zawrócimy. Jeżeli wyjedziemy z Doliny i dalej ich nie znajdziemy… będziesz mógł pojechać w przeciwnym kierunku.
- Ja… - Godron chciał zaprotestować, może nawet przeprosić. Ale zanim powiedział coś więcej, poczuł nagły przypływ odwagi i dumy - pojadę. Ale jeżeli ich znajdę i doprowadzę do Króla, nie zapomnę powiedzieć, jak wykpiliście mój pomysł.
- Za to jeśli my ich znajdziemy… - zaczął Razmud, a senny rycerz, który odezwał się już wcześniej, uśmiechnął się złośliwie i poklepał miecz.
- Przestańcie już - zażądał Errod - nie mogę zabronić ci nas opuścić, tak mówi nasze Prawo, ale radzę ci: zostań z nami. Jeżeli odejdziesz… nie zaryzykuję by pomóc ci w razie niebezpieczeństwa. Będziesz zdany tylko na siebie. Rozumiesz?
- Rozumiem - chłodno odparł Godron - jestem młody, ale nie głupi. I umiem się bronić oraz przetrwać w lesie…
- Nie powiedziałem, że tak nie jest - westchnął Główny Strażnik - chłopcy, spać! - dodał trochę szorstko.
***
Drezus obudził się przed świtem. Natychmiast zrozumiał, że nie obudził się sam z siebie. Przyczyną był hałas - coś (lub ktoś) głośno przedzierało się przez plątaninę krzaków. Drezus dobył miecza i czekał. Serce waliło mu w piersi, ale raczej z zaskoczenia niż ze strachu. Groźny przeciwnik nie ostrzegłby go takim strasznym rumorem. Zakradłby się bezszelestnie.
Zresztą najprawopodobniej to jakieś zwierzę.
- A niech te krzaki gęś kopnie! - w porządku, to człowiek. Dziewczyna, sądząc po głosie. Drezus zawahał się, ale nie opuścił miecza. Na wszelki wypadek.
Po dłuższej chwili denerwującego oczekiwania ją zobaczył. Wyskoczyła z gąszczu splątanych gałęzi wściekle wymachując nożem. Zobaczyła go, zatrzymała się i… uśmiechnęła.
Miała nawet ładny uśmiech. Nie wyglądała na groźną. Miała duże niebieskie oczy i mocno skręcone rudawe włosy. Była ubrana w męski strój, najwyraźniej zleżało jej na wygodzie, a nie na wyglądzie.
- Znalazłam cię! - oznajmiła triumfalnie. Rzuciła okiem na jego nie najczystsze i trochę podarte ubranie, rannego konia i bladą twarz. Mina trochę jej zrzedła - Jeżeli to ciebie szukałam… - dodała niezdecydowanie.
- Drezus, młodszy syn Króla Markusa IV - przedstawił się Drezus, niepewnie opuszczając miecz.
- Jestem… - zaczęła dziwczyna.
- Zanim się przedstawisz - przerwał jej Drezus - czy moglibyśmy ustalić… czy masz zamiar próbować zrobić mi jakąś krzywdę?
- Nie! - beztrosko odparła zapytana - chociaż… - zrobiła groźną minę - mogłabym, gdybym chciała. Nawet zrobić, a nie próbować zrobić.
- W porządku… - Drezus postanowił zignorować ostatnią uwagę - to jak się nazywasz?
- Jestem Tariana, Dziewczyna z Ludu - przedstawiła się - i…
-... krwawisz - dokończył królewicz, patrząc na jej ramię.
- Krwawię? A to! To nic wielkiego… - lekceważąco machnęła zdrową ręką - no dobra, boli - przyznała nagle i podeszła do niego. Odruchowo podniósł miecz.
- Człowieku! - zawołała - po pierwsze, to już ci mówiłam, że nie mam zamiaru z tobą walczyć, a po drugie potrzebuję raczej pomocy niż amputacji!
- Przepraszam - zawstydził się Drezus - Pokaż rękę.
Rana nie była zbyt rozległa, ale za to głęboka. I mocno krwawiła.
- Ale to wygląda jak rana po…
- ... strzale - dokończyła Tariana - twoja eskorta mnie dopadła - dodała zgryźliwie.
- Eskorta? Masz na myśli pościg? Tych Strażników?
- Tak. Starałam się nie rzucać w oczy, ale któryś z nich zobaczył, jak coś się rusza w krzakach i strzelił…
- Dotarłaś tu… sama? I pieszo? Z Królestwa?
- Sama, pieszo i z Królestwa. Zgadza się.
- Kiedy wyruszyłaś?
- Jakiś tydzień po wyjeździe Strażników.
- A skąd wiesz, kiedy wyjechali?
- Luxuks to ogłosił.
- Ogłosił? - zdziwił się Drezus - I co, nikt nie zaprotestował?
- Może i ktoś protestował…- próbowała sobie przypomnieć - ludzie raczej nie mieli nic przeciwko temu - dodała ponuro.
- Nie wierzę… - powiedział smutno Drezus - i oni wszyscy, ci wszyscy, którym ufał mój ojciec…
- Najwyraźniej uznali, że w tej sytuacji jesteście ważniejsi.
- Eeee… - Drezusa chyba zdziwiło to stwierdzenie.
Z mchu i kawałka koszuli udało mu się zrobić przyzwoity opatrunek. Potem powiedział Tarianie, żeby pilnowała ogniska, które rozpalił, a sam poszedł upolować coś na kolację.
Po godzinie musiał się jednak poddać: albo nie było tu zwierząt, albo były zbyt płochliwe, albo bardzo dobrze się maskowały. Oczywiście widział dużo ptaków, ale latały zbyt szybko i zbyt wysoko, żeby udało mu się je ustrzelić. Nazbierał za to trochę jagód i grzybów.
Kiedy wrócił do Tariany… przeżył szok. Dziewczyna właśnie zdejmowała z ognia dwa pokaźne kawałki mięsa. Chciał zapytać, co to jest i jak to upolowała, ale zamiast tego po prostu stanął z lekko otwartymi ustami i patrzył na jedzenie.
- Upolowałaś… to? - zapytał niepewnie.
- No jasne - beztrosko odparła Tariana - jest ich tu pełno. Znam je z Królestwa, są bardzo smaczne.
Drezus dalej bezsensownie się na nią gapił.
- Te ptaszki - powtórzyła wolniej - są smaczne. Chcesz?
- Ale… w zasadzie to jak je upolowałaś?
Dziewczyna w odpowiedzi lekko trąciła wbity w ziemię nóż.
- Podeszły do ciebie, czy coś? - dopytywał Drezus. Tariana miała pełne usta, więc nie mogła odpowiedzieć. Zamiast tego chwyciła nóż i wskazała hubę na jednym z drzew. Potem lekko się zamachnęła i rzuciła. Nóż przeciął hubę dokładnie na pół.
- Ojej… - powiedział Drezus - nauczysz mnie? - zapytał. Spojrzał na nią z taką nadzieją w oczach, że Tariana wybuchnęła śmiechem.
- Jak przyniesiesz nóż… - zgodziła się.
Rzucali, dopóki nie zapadł zmierzch. Drezusowi nadal szło… nie najlepiej, ale Tariana była cierpliwa i nie śmiała się z niego.
Królewicz zgodził się pierwszy pełnić wartę. Wkrótce jednak, zmęczony i poobijany po niedawnym wypadku.
***
Strażnicy dojechali do drugiego brzegu Doliny. Przed zapadnięciem zmroku opuścili kanion. Errod zarządził postój. Zapadła niezręczna cisza, wszyscy utkwili spojrzenia w Godronie.
- Czyli… jadę, jak obiecałem - powiedział i wzruszył ramionami.
- Możesz zostać - powiedział Errod - To żaden wstyd, każdy ma prawo zmienić zdanie.
- Problem w tym - odparł Godron - że ja nie zmieniłem zdania. Ruszam.
- Może chociaż zostaniesz do rana - zaproponował senny strażnik. Chyba zrobiło mu się wstyd, że ostatnio źle traktował znacznie młodszego kompana.
- Nie… dziękuję - skrzywił się młodzieniec - jadę. Do zobaczenia… w Królestwie. Może.
- Może - potwierdził senny strażnik, ale znacznie sympatyczniejszym tonem.
- Do zobaczenia - Errod poklepał Godrona po ramieniu - I pamiętaj, możesz wrócić. Zawsze możesz wrócić.
Chłopak nic nie odpowiedział. Wskoczył na konia i odjechał. Kiedy już zniknął im z oczu, odezwał się Ramzud:
- Mam przykre wrażenie, że możemy go już więcej nie zobaczyć.
- Według mnie ma większe szanse ich znaleźć niż nam się wydaje - odpowiedział Errod - jego teoria nie jest pozbawiona sensu… ale oni mogą być niebezpieczni.
- Myślisz, że mogli oszaleć z rozpaczy? Tak jak mówi Luxuks?
- Myślę, że nie uciekliby, gdyby nie oszaleli. Wierzę Luxuksowi.
***
Godron upewnił się, że Strażnicy już go nie widzą. Zatrzymał konia i znalazł wygodne miejsce. Rozpalił nieduże ognisko. Starał się obmyślić jakiś plan, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Zdał sobie sprawę, że jego sytuacja nie jest zbyt wesoła: jest sam na pustkowiu, opuścił jedyne w miarę przyjazne mu osoby, wyrusza na poszukiwanie dwóch najprawdopodobniej niezrównoważonych psychicznie mężczyzn i nie ma nic do jedzenia.
Nie zdążył jednak pomyśleć nic więcej, ponieważ zauważył zbliżający się do ogniska ciemny kształt. Mężczyzna na koniu. Czy to możliwe?
- Książę Rezus - wyszeptał, zanim zdążył się wystraszyć. Rezus bowiem podjechał do niego i dobył miecza.
- A teraz rzuć całą swoją broń i podejdź do mnie - powiedział drwiąco. Potem zeskoczył z konia i dodał:
- I od razu powiedz mi, z łaski swojej, co reszta Strażników zrobiła z moim bratem? I… z czystej ciekawości, dlaczego jesteś sam?
 
Rozdział Ósmy
Opowieść
 
Wyruszyli z samego rana. Momencik wciąż nie był w stanie nikogo nosić, ale zarówno on, jak i Drezus, chodzili już całkiem sprawnie. Nie szli bardzo szybko, ale nie musieli zbyt często się zatrzymywać. Na początku szli w ciszy, ale potem Drezus nie wytrzymał:
- No więc… co tam nowego w Królestwie?
Tariana uniosła brwi.
- Chodzi ci o to, jak rządzi Luxuks?
- Rządzi już oficjalnie? - ponuro upewnił się Drezus.
- Nie… oficjalnie prawo do tronu nadal macie wy.
- Tak naprawdę liczy się testament - zauważył książę.
- Może i tak, ale testamentu nie znaleziono. Zresztą naprawdę myślisz, że Król mógł nie przekazać wam władzy?
- Nie mógł jej przekazać nam - zaznaczył Drezus - musiał wybrać. Ale ja wcale nie chcę być Królem. Za to Rezusowi… Rezusowi na tym zależy.
- Ty chyba byłbyś lepszy - zupełnie swobodnie powiedziała Tariana.
- Dlaczego tak myślisz? - zapytał i gwałtownie się zatrzymał.
- Chodź… - powiedziała dziewczyna, złapała go za rękę i lekko pociągnęła - nie znam twojego brata…
- … właśnie…
- Ale z tego co o nim wiem… zresztą, nie uważasz, że jest trochę zbyt… zapalczywy? Rozemocjonowany? Bo ja mam wrażenie, że gdyby ktoś zaatakował Królestwo, on zamiast walczyć by się zdenerwował i zaczął rzucać insygniami władzy.
- To śmieszne, naprawdę… mylisz się. Akurat walczyć… myślę, że najpewniej sam rozpętałby wojnę. I mów sobie co chcesz, ale żyję tylko dzięki niemu. Poświęcił się dla mnie. Jeżeli przeżył… nigdy nie zdołam mu tego wynagrodzić.
- Nie spodziewałabym się po nim czegoś takiego - powiedziała cicho Tariana.
- Nie ważne. Wracając do głównego tematu… Luxuks.
- Ach, tak. No więc… wiem, że ci się to raczej nie spodoba, ale naprawdę, Luxuks… nadaje się do tego.
- Do rządzenia?
- Aha, nie przerywaj mi.
- Przepraszam
- W porządku. Jest… naprawdę dobry - Tariana cały czas patrzyła mu w oczy, jakby bojąc się, że się zdenerwuje - Myślę, że sam też byś się z tym zgodził. Sam dobrze wiesz, jak to było w Królestwie za czasów panowania Króla.
- Było doskonale! - zaperzył się Drezus.
- Było dobrze - poprawiła Tariana - nikomu nie brakowało jedzenia ani rzeczy potrzebnych do życia. Mieszkańcy mieli dużo swobody, głównie dzięki twojej matce, która przecież pochodziła z ludu. Król miał dobre serce i podejmował mądre decyzje, ale nie zapominaj, kto mu doradzał. Lud był szczęśliwy. Ale teraz jest o wiele szczęśliwszy. Luxuks wybudował już pięć szkół. Teraz wszystkie dzieci mogą się uczyć, a płacą za to tak niewiele, że stać wszystkich. Najubożsi dostają dofinansowania. Wiem, że dla ciebie nauka to nic nowego, ale ja… umiem pisać i czytać, ponieważ pochodzę z dość zamożnej rodziny, ale większość moich znajomych… po prostu tego nie potrafi.
- Świetnie, Doradca kształci dzieci - niecierpliwie podsumował Drezus - To tyle?
- Nie do końca. Luxuks zajął się bezrobociem, wdowami i sierotami, bezdomnymi żebrakami… doszedł do wniosku, że zainwestuje w nich trochę złota, a oni będą w stanie mu to zwrócić. Powiększył Królestwo, podbił Dzikie Tereny na zachodzie.
- To jałowe pustkowia - skomentował Drezus.
- Bogate w surowce naturalne, nadające się do łatwego wydobycia. Za kilka miesięcy ruszą pierwsze kopalnie.
Drezus nic nie powiedział.
- Luxuks zmienił prawo - kontynuowała dziewczyna - udało mu się nawet zmniejszyć podatki.
Podatki. Jakże Drezus nie lubił tego słowa. Za panowania Markusa IV lud płacił duże podatki, ale nikt nie narzekał, bo większość było na to stać. A teraz Luxuks osłabia Królestwo i zmniejsza podatki, a wszyscy mówią, że mu się to “udało”!
- Wszystko się zmieniło - podsumowała Tariana - całe Państwo ożyło. Nowe budynki, remonty… handel od razu się…
- A co się Doradcy nie udało? - zapytał z irytacją książę.
- Więc… niewiele tego jest - niepewnie zaczęła Tariana - ogólnie można powiedzieć, że… państwa pozrywały dotychczasowe sojusze, bo uznały, że Luxuks panuje bezprawnie.
- Aha, więc tylko tyle? - z sarkazmem wykrzyknął Drezus - gospodarka się sypie, Królestwo nie ma sojuszników, a ty mówisz, że to niewiele?!
- Ciszej, ciszej - poprosiła dziewczyna - właśnie dlatego wyruszyłam, żeby was odnaleźć. Luxuks rządzi, bo czeka na powrót pościgu. Kiedy Strażnicy wrócą z wami do Zamku, Luxuks będzie musiał koronować któregoś z was.
- Rezusa - od razu sprostował książę - jest starszy.
- Naprawdę myślisz, że będzie lepszym Królem? - z niedowierzaniem spytała Tariana.
- Jest moim bratem. Zależy mu na tronie, mi nie. Zgodnie z tradycją władza należy się jemu. Nie widzę w tym nic dziwnego. Będzie rządził tak samo dobrze jak ja. Jest dobry, zrozum to. Uratował mi życie.
- Uratował cię przed pościgiem, który ma…
- Wiem, co wmówił ludziom Doradca! - przerwał jej Drezus - Wiem! Ale skoro się nas pozbył, to nie widzę powodu, dla którego teraz miałby nas szukać.
- Może żałuje? - cicho podsunęła Tariana.
- A może chce nas zabić i oznajmić, że pościg nas nie znalazł, a potem ukoronuje sam siebie i będzie rządził bez przeszkód.
- W takim razie jest tylko jedno rozwiązanie. Pomogę ci.
- Chcesz, żebym wrócił z Rezusem do Zamku i zakończył panowanie Luxuksa? - upewnił się Drezus.
- Nie! - zawołała zaskoczona Tariana - Chcę, żebyście wrócili do Zamku i dobrowolnie zrzekli się władzy! Wtedy Luxuks będzie panował zgodnie z prawem, odnowi sojusze i Królestwo będzie bezpieczne!
 
Rozdział Dziewiąty
W górę
 
Drezus niechętnie szedł za Tarianą. Prowadziła Momencika, wiozącego ich skromny bagaż. Koń był już w całkiem niezłej formie, ale nie było sensu przedzierać się na nim przez leśną gęstwinę.
Królewicz nie wiedział, dlaczego pozwala się prowadzić dziewczynie. Nie zamierzał wracać na zamek, a w każdym razie nie w sposób, w jaki sobie to wyobrażała. Chciał odnaleźć Rezusa i… no właśnie. Co zrobić? Rezus pewnie będzie chciał wrócić. “Jeżeli będzie…” - Drezus nie pozwolił tej myśli uformować się do końca. Strach, że pościg dopadł jego brata był… niewyobrażalny. Drezus wiedział, że poza nim (i Tepokletią) nie pozostał mu już nikt…
Pogrążony w ponurych rozmyślaniach, nawet nie zauważył, że Tariana coś do niego mówi.
- Możesz powtórzyć? - poprosił niechętnie. Dziewczyna zatrzymała się, doszedł do niej. Nie musiała powtarzać. Stanęli przed przepaścią. Nie była bardzo szeroka, pewnie daliby radę ją przeskoczyć. Pewnie.
- Przeskoczysz? - zapytał wprost.
- Ja… ja nie wiem. Może moglibyśmy pójść kawałek wzdłuż tej… szczeliny i poszukać węższego miejsca? Albo jakiegoś zwalonego pnia? - Tariana mówiła cicho, ze wstydem. Chyba ciężko było jej się przyznać, że może sobie nie poradzić.
- Posłuchaj - odpowiedział z rozdrażnieniem - gdzieś tam jest mój brat, ścigany przez służących tego twojego piekielnego Luxuksa! Nie mogę tracić czasu! Jeżeli nie jesteś w stanie przeskoczyć, zostaniesz tutaj. - zakończył mściwie.
- Przecież… - wyszeptała Tariana. Nie spodziewała się takiej reakcji - Zachowujesz się jak Rezus - prychnęła, odzyskując rezon. Oparła ręce na biodrach i przyjrzała się królewiczowi z odrazą.
- Świetnie! Obraź się i idź, no już! - zawołał Drezus.
- Dobrze - zgodziła się dziewczyna, odwracając się by odejść. Zrobiła kilka kroków i przystanęła.
- Słyszysz? - wyszeptał Drezus, zupełnie innym tonem.
- Konie - westchnęła zrezygnowana - słuchaj, wiem, że ciężko ci uwierzyć, ale oni nie chcą was zabić…
- Jeżeli mnie wydasz, zginiesz. Rozumiesz? - groźnie zapytał królewicz. W jego spojrzeniu dostrzegła błysk, tak podobny do ognia płonącego w oczach jego brata - Rozumiesz? - powtórzył natarczywie, kiedy nie odpowiedziała.
- Rozumiem - odparła chłodno - Ale wiedz, że jeżeli spróbujesz coś mi zrobić… - zaczęła zdenerwowana, ale Drezus jej przerwał:
- Na konia!
Zanim zdążyła zaprotestować, pociągnął ją za ramię i dosiadł wierzchowca. Popędzili wzdłuż rozpadliny, nie mając pojęcia, że to nie Strażnicy ich gonią i że dźwięk końskich kopyt dobiega z przeciwnej strony przepaści.
***
Jechali długo, ponieważ odgłosy pogoni nie cichły, przeciwnie, zbliżały się z każdą chwilą.
W końcu dostrzegli dwie sylwetki mknące przez las z ich prawej strony. Jeźdźcy jeszcze ich nie dostrzegli, ale Tariana nagle krzyknęła:
- Rezus! - i zeskoczyła z konia. Chyba usłyszeli okrzyk, bo zwolnili, oglądając się dookoła. Było ich dwóch. I stali zbyt daleko, by rozpoznać, kim rzeczywiście są.
Mimo to Drezus nie miał wątpliwości. Nie wiedział, kto mu towarzyszy, ale brata rozpoznałby wszędzie. Zszedł z Momencika i pobiegł w kierunku rozpadliny, ciągnąc go za uzdę. Wziął rozbieg i skoczył. Koń jednak nie zdążył dobrze się wybić, pociągnięty w złym momencie. Szarpnął głową i Drezus z trudem wylądował na drugim brzegu. Upadł na kolana, machając rękami, do końca niepewny, czy da radę przeskoczyć. A Momencik…
Momencik uniósł się nad szczeliną z wdzięcznie rozpostartymi do skoku nogami. W połowie jednak zawisł i, co Drezus zobaczył jak w zwolnionym tempie, zatrzymał się nad bezdenną otchłanią. Otworzył usta, by krzyknąć, ale było już za późno. Koń zarżał, przejmująco i donośnie i rzucił mu ostatnie spojrzenie. W tym spojrzeniu nie było żalu ani wyrzutu. Nie było w nim nawet strachu. Oczy Momencika w ostatnim momencie życia były pełne miłości i oddania. Królewicz rzucił się w kierunku konia, machając rękami, jakby chciał go złapać, ale zwierzę bezradnie opadło w dół. Przez chwilę echo jego rżenia niosło się po lesie. Później wszystko ucichło.
Drezus nie poruszał się. To niemożliwe, to po prostu niemożliwe. Momencik nie spadł, nie zginął, nic mu nie jest. Zaraz znowu zarży, wyskoczy w jego kierunku.
“Ale mnie wystraszyłeś, Momenciku” - powie, a koń trąci go łbem w ramię, domagając się pogładzenia po miękkim pysku. Potem zacznie skubać trawę, czekając aż Tariana…
Królewicz spojrzał w kierunku przepaści. Tariana klęczała po drugiej stronie, zasłaniając usta rękami. Chyba płakała. Drezus poczuł, jak mija mu złość na dziewczynę. Poczuł się samotny i przypomniał sobie, jak rozmawiał z Momencikiem, zanim się pojawiła. Jak nadał mu imię. Nie dopuszczając do siebie uczuć ani myśli o śmierci konia pobiegł w stronę przepaści i skoczył. Unosząc się w powietrzu pomyślał, że teraz on powinien nie doskoczyć, że powinien podzielić los ukochanego zwierzęcia, zwierzęcia, które zastępowało mu przyjaciela…
Ale doskoczył. Nie powinien.
W pierwszym odruchu miał ochotę zwinąć się w kłębek na ziemi i już nie wstawać, ale odrzucił od siebie tę myśl na widok Tariany. Dalej zasłaniała usta rękami. Utkwiła wzrok w przepaści i drżała na całym ciele. Zrobił krok w jej stronę, czując, że chyba powinien jakoś ją pocieszyć, ale wtedy ona nagle na niego spojrzała. Spodziewał się ujrzeć w jej oczach smutek, więc to, co zobaczył, całkowicie go zaskoczyło. Wzrok Tariany przypominał wzrok śmiertelnie przerażonego, rannego zwierzęcia, które wie, że czeka je tylko śmierć.
- On… - wyjąkała, próbując stanąć na drżących nogach. Drezus objął ją ramieniem i pozwolił się wypłakać. Zrozumiał, że nie rozpacza po stracie konia, że kryje się za tym coś więcej. Kiedy w końcu trochę się uspokoiła, przypomniał sobie o Rezusie. Czy ich zobaczył? Zatrzymał się, zawrócił? A może przez swoją nieostrożność stracił nie tylko Momencika, ale też ostatnią szansę odnalezienia brata?
- Chodź, Tariano - powiedział łagodnie i lekko pchnął dziewczynę do przodu, ale ona nie zamierzała się ruszyć, nagle znowu przerażona. Spojrzała w kierunku przepaści. Gwałtownie wyrzuciła przed siebie ręce, jakby próbowała kogoś złapać, upadła na ziemię i zaczęła krzyczeć tak głośno i przejmująco, że Drezus mógł być pewny, że Rezus ją usłyszał. Nie myślał jednak o tym, zaskoczony nagłym wybuchem wrzasku. Złapał Tarianę za ramiona i spróbował podnieść, ale ona dalej krzyczała i płakała, zasłaniała twarz rękami i odpychała jego ręce. W końcu podniósł ją i zaniósł wzdłuż przepaści, bo daleko przed sobą, po drugiej stronie, znowu zobaczył dwóch jeźdźców.
Rezus też ruszył w ich kierunku i po chwili stanęli na przeciwko siebie, rozdzieleni szczeliną w ziemi. Królewicz zszedł z konia i utkwił wzrok w Tarianie, wciąż krzyczącej i wyrywającej się z uścisku Drezusa. A mężczyzna podszedł do krawędzi przepaści i bez większego wysiłku przerzucił dziewczynę na drugą stronę. Jego brat złapał ją i przytulił. Rozpoznała go, uspokoiła się i objęła go za szyję. Wyszeptał jej do ucha kilka słów.
- Kto to był?
- Mój brat… - odpowiedziała równie cicho, niepewnie i powoli - miał pięć lat…
Drezus nie słyszał tej wymiany zdań. Przeskoczył urwisko i przyjrzał się Godronowi. Nie znał jego imienia, ale zobaczył mundur Strażnika. To mu wystarczyło. Dobył miecza i ryknął na całe gardło:
- Zdrajca!!!
Godron wytrzeszczył oczy. Obawiał się ataku, ale nie śmiałby walczyć z królewiczem. Rzucił tylko szybkie, nerwowe spojrzenie w kierunku Rezusa, który właśnie pomógł usiąść wciąż drżącej Tarianie i objął ją ramieniem.
- Przestań - warknął ostro do brata. Drezus natychmiast opuścił miecz i powiedział z nutą zawodu w głosie:
- Tak witasz brata, Rezusie…?
Ale mężczyzna go zignorował, zajęty Tarianą. Godron rzucił jej współczujące spojrzenie i zaczął przygotowywać skromny posiłek.
Po kilku minutach dziewczyna zasnęła. Rezus przykrył ją podanym mu przez Godrona kocem i dopiero teraz zwrócił się do Drezusa:
- Dobrze znowu Cię widzieć, braciszku…
Królewiczpodszedł do niego i niepewnie go uściskał. Rezus poklepał brata po plecach i mruknął coś, że pójdzie poszukać drewna.
- Jesteśmy w lesie - zauważył Drezus - tu jest pełno drewna.
- Taaak… - odparł Rezus odchodząc - pewnie masz rację.
***
Drezus spojrzał na Godrona. Zapadał zmierzch.
- Przepraszam - zaczął ze wstydem - rozumiem, że jeżeli kogoś zdradziłeś, to Luxuksa…
Strażnik tylko wzruszył ramionami.
- Podasz mi swoje imię? - spróbował znów Drezus - ja jestem Drezus, brat Rezusa, pewnie wiesz.
- Godron - ponuro odparł Strażnik i tego dnia nie powiedział już nic więcej.
***
Rano pierwsza obudziła się Tariana. Wzięła swój nóż i odeszła między drzewa. Rezus zobaczył jej znikający w zielonej gęstwinie cień. Usiadł, pokręcił z niedowierzaniem głową, nawet prychnął cicho. “Gdyby nie jej humory” - pomyślał - “pewnie bardziej nadawała się na Króla niż ja”. Pierwszy raz jednak myśląc, że ktoś jest od niego lepszy, nie poczuł zalewającej go fali wściekłości.
Tarianę znał od dawna. Często bywała w zamku zanim urodził się Drezus. Byli wtedy dziećmi, bawili się razem. Matka bardzo lubiła Tarianę i jej ojca, Erroda, Głównego Strażnika. Do jej śmierci, a właściwie do narodzin Drezusa, Errod prawie codziennie przyprowadzał córkę na zamek. Jego młodszy brat nie poznał Tariany, nie mógł więc wiedzieć, kto jest jej ojcem. “Ciekawe, czy Tariana zna Godrona” - pomyślał nagle z lekkim rozdrażnieniem. Ile lat z nią nie rozmawiał? Piętnaście? Dwadzieścia?
- Drezusie, ile masz lat? - zapytał głośno, budząc brata.
- Ja… - sennie odparł Drezus - Rezusie… jestem od ciebie młodszy o pięć lat… od zawsze.
- Och, no tak, prawda… wybacz, zapomniałem - odparł drwiąco królewicz. Odszedł między drzewa. Drezus westchnął niezadowolony i usiadł. Koniec spania.
***
Szli dalej i opowiadali sobie swoje historie. O tym, jak się nawzajem szukali, którędy szli. Nie poruszali tylko tematu, który był dla nich najważniejszy. Powrotu. Godron i Tariana chcieli sprowadzić książęta na zamek, Rezus też chciał wrócić, ale potajemnie. Drezus starał się nie myśleć o całej sytuacji. Wiedział, że i tak nie zasiądzie na tronie i wcale mu to nie przeszkadzało. Dręczyły go inne myśli. Wiedział, że jego brat jest odważny i dobry, chociaż zbyt łatwo ulega emocjom. Ale Luxuks był lepszy. Lepszy nie tylko od Rezusa, ale też od Ojca. Drezus nie lubił tej myśli, ale mimo wszystko zrobiło mu się lżej, kiedy się do niej przyznał sam przed sobą. Postanowił nie brać niczyjej strony. Chciał wrócić do domu i załatwić całą sytuację tak, żeby nikt nie ucierpiał. Tron należy się jego bratu i dlatego nie należy proponować żadnego innego rozwiązania… ale jeżeli zaproponuje je ktoś inny, można będzie poprzeć… tego, kogo uzna się za lepszego.
Luxuksa.
***
Trzeba przyznać, że stanowili niezwykłą kompanię.
Tariana popierała Luxuksa i chciała nakłonić królewiczów do oddania mu tronu.
Rezus był gotów zabić Doradcę by pomścić ojca i każdego innego by odzyskać tron.
Godron był posłuszny i wierny Luxuksowi, nie wierzył w jego zdradę i nie widział powodu, dla którego Rezus miałby nie odzykać tronu. Chciał nakłonić książęta do powrotu, żeby pomóc im zaprowadzić porządek w Królestwie i pokazać wszystkim, że miał rację.
Drezus zdecydował trzymać się na uboczu, raczej obserwować niż działać, ale służyć pomocą i nie dopuścić do rozlewu krwi. Przyrzekł też sobie, że będzie pilnował starszego brata, jeżeli ten zostanie Królem.
Chciał wrócić do grobu Ojca i mu to obiecać.
 
Rozdział Dziesiąty
Strach
 
Kolejne dni nie należały do najprzyjemniejszych. Nie zdecydowali, dokąd się udadzą, więc cały czas spędzali w okolicy obozowiska, tuż przy przepaści. Ciążyły im ponure myśli i niewypowiedziane słowa.Tariana nie chciała z nikim rozmawiać, wstawała wcześnie rano i szła do lasu, wracała późnym wieczorem. Nikt nie protestował, ponieważ zawsze przynosiła coś do jedzenia. Tylko Rezus zwykle wymykał się kilka minut po niej i obserwował ją z ukrycia. Godron chyba wybaczył Drezusowi niezbyt przyjemne powitanie i zaproponował pokojowy trening walki na miecze. Królewicz z chęcią przystał na propozycję, zbywając śmiechem nacisk, jaki Godron położył na słowo “pokojowy”. Kiedy już nauczyli się nawzajem wszystkich technik, jakie znali, Drezus zaproponował polowanie. Godron, jak się okazało, nigdy wcześniej nie strzelał z łuku; główną bronią każdego Strażnika był miecz, tylko wyjątkowo niezdarni, a przy tym uzdolnieni w innych dziedzinach sztukach mężczyźni władali inną bronią. Także wysoko postawieni dowódcy, jak Errod, musieli być wszechstronnie wytrenowani. Drezus cierpliwie ćwiczył więc z Godronem nakładanie strzały na cięciwę.
Obaj cieszyli się jak dzieci z pierwszej upolowanej przez Godrona wiewiórki.
Dni mijały powoli i były wypełnione myślami, których nie potrafiły przegnać ani polowania, ani walki, ani ucieczki do lasu.
Pewnego wieczoru Drezus i Godron siedzieli przy ognisku i czekali na powrót Tariany i Rezusa.
- Powoli zaczynam mieć już dość mięsa - powiedział Strażnik.
- Nic dziwnego - odparł Drezus - Strażnicy też pewnie nie gotują najlepiej?
Godron uśmiechnął się i odpowiedział:
- Oni w ogóle nie gotują…
Znowu siedzieli w ciszy, czekając.
Po dłuższej chwili Strażnik wstał i zaczął chodzić dookoła ogniska. Drezus zerkał na niego spod przymkniętych powiek, myślami wracając do zamku, do Luxuksa i czasów, kiedy żyli Ojciec i Matka… Nagle zobaczył, że Godron gdzieś zniknął. Poderwał się na równe nogi i rozejrzał. Zobaczył go przy niskim, poskręcanym ze starości drzewie. Trzymał w ręce owoc, najwyraźniej zerwany z tego właśnie drzewa i zamierzał go ugryźć.
- Godron, nie! - krzyknął na całe gardło królewicz, ale było już za późno. Strażnik połknął kęs owocu i powiedział wolno:
- Czemu krzyczysz, mam dość mięsa…
Zaalarmowani krzykiem Drezusa, do ogniska podbiegli Rezus i Tariana. Godron nagle wydał z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy westchnieniem a okrzykiem i zatoczył się w kierunku Rezusa. W miękkim świetle ognia zalśniła jego blada, oblana potem twarz i białka oczu. Zrobił jeszcze jeden chwiejny krok, po czym zesztywniał i runął w ramiona Rezusa. Przerażony i zdezorientowany królewicz złapał go i ułożył na ziemi.
- Co zjadł? - zapytał chłodno, ale nie drwiąco.
- Owoc… z tamtego drzewa - Drezusowi ręce trzęsły się tak, że Rezus nie zrozumiał, które drzewo ma na myśli. Za to Tariana podbiegła do poskręcanej rośliny i wspięła się na nią, oglądając dokładnie każdy fragment.
- Wygląda jak zwykła jabłoń - oceniła wreszcie, zeskakując na ziemię i wzruszając ramionami.
- To wyjaśnij mi, dlaczego Godron leży bez świadomości po jednym kęsie?! - krzyknął Drezus, tracąc panowanie nad sobą.
- Nie wiem, nie było mnie tu! Może trzeba go było powstrzymać, skoro tak ci na nim zależy! - Tariana nie wyglądała na wściekłą, raczej na zawiedzioną. Nie rozumiała, dlaczego Drezus nagle zrobił się dla niej taki nieprzyjemny. Nie wiedziała, że królewicz trzyma się od niej na dystans i jest tak opryskliwy, ponieważ nie chce wzbudzać zazdrości brata. Był bowiem pewien, że Tariana nie jest obojętna Rezusowi. W jej obecności robił się o wiele bardziej… ciepły. Miał wrażenie, że zamienili się miejscami - teraz to on był nieprzyjemny i to jego trzeba było uspokajać, a Rezus wyrozumiale dowodził grupą. “Pewnie chce udowodnić, że będzie dobrym Królem” - pomyślał Drezus, ale nic nie mówił. Bardzo zależało mu na relacjach z bratem. Jeżeli nie mogły być dobre, niech przynajmniej się nie pogarszają.             
Rezus klęczał przy nieprzytomnym Godronie i sprawdzał, czy oddycha. Drezus chyba poczuł wyrzuty sumienia, bo podszedł do niego i wpatrując się w bezwładne ciało przyjaciela, powiedział cicho:
- Próbowałem go ostrzec, ale mnie nie posłuchał, mówił, że ma już dość mięsa…
Poczuł na swoim ramieniu rękę Tariany.
- Przepraszam, nie powinnam na ciebie krzyczeć. To nie twoja wina…
Rezus odwrócił głowę w ich kierunku. Na chwilę zatrzymał wzrok na ręce Tariany, ale nic nie powiedział. Skrzywił się tylko nieprzyjemnie i powiedział swoim zwykłym, drwiącym tonem.
- Może nic mu nie będzie, jeżeli się pośpieszymy.
- Pośpieszymy? - powtórzyła Tariana.
- Musimy wrócić - odparł krótko Drezus, nie patrząc na nią. Zrozumiał wyraz twarzy brata, delikatnie zsunął z ramienia dłoń dziewczyny i zabrał się do gaszenia ogniska.
- Teraz? Już? - zdziwiła się - Macie zamiar tak po prostu wjechać do miasta? - nie cieszyła się, bo wiedziała, że zamierzają odzyskać władzę. Teraz, kiedy zabrakło Godrona, musiałaby sama ich przekonać, żeby zmienili zdanie. - Czy nie byłoby lepiej…
- Na pewno byłoby lepiej - przerwał jej Rezus ze sztucznym  uśmiechem - Ale chyba nie chcemy, żeby Godron już nie odzyskał przytomności? Nie mamy czasu. Musimy wrócić do Królestwa. Im szybciej, tym lepiej. Prawda?
Tariana wzniosła oczy do nieba i burknęła coś niewyraźnie.
- Co więcej - kontynuował niezrażony Rezus - jeżeli spróbujesz jakimś podstępem albo… jakkolwiek oddać nas w ręce Luxuksa… wbrew naszej woli, nie licz na naszą… przychylność, kiedy już odzyskamy prawo do władzy. Czy raczej władzę, bo prawo mamy.
- Nie zamierzam was zdradzać ani robić nic przeciw wam. Luxuks też nie zamierza. I przestańcie mi wreszcie grozić! - wściekła, schowała za pazuchę nóż i odmaszerowała w kierunku lasu.
- Nie będziemy na ciebie czekać! - zawołał za nią Drezus, a Rezus rzucił mu pogardliwe spojrzenie.
- Nie myślisz chyba, że… - zaczął młodszy z braci.
- Masz rację. Nie myślę. Nie o tym - przerwał mu Rezus i odwiązał konia.
- Pojedziesz bez niej? - upewnił się Drezus.
Rezus zmarszczył czoło i pokazał mu ręką, żeby zamilkł. Wsłuchiwał się chwilę w tętniący życiem las.
- Nie będę musiał… - odpowiedział nagle i szybko zabrał się do zbierania dobytku. Chwilę później dobiegła do nich zziajana Tariana.
- Wilki! - wykrzyknęła.
Drezus poderwał się gwałtownie. Teraz wyraźnie usłyszeli niepokojące, bliskie wycie.
- W tych lasach? Niemożliwe… - wyjąkał z niedowierzaniem.
- Rusz się wreszcie! - pogonił go Rezus.
- Pojadę z Godronem! - zawołała Tariana, nagle przerażona, że może postanowią go tu zostawić. Ruszyła w jego kierunku, ale wtedy Rezus bezceremonialnie złapał ją wpół i wsadził na swojego konia. Dał znak Drezusowi, ale nie było to konieczne; królewicz już podnosił nieprzytomnego Strażnika. Między drzewami rozbłysły ślepia dzikich drapieżników. Drezus wskoczył na konia i pojechali.
- To nie są zwykłe wilki! - zawołała Tariana, z przerażeniem wtulając twarz w plecy Rezusa.
- Są bardzo głodne albo bardzo wściekłe! - odkrzyknął królewicz.
Dla Drezusa nie miało to znaczenia. Rozdzierając noc rżeniem koni, opuszczonymi przez jakiekolwiek żywe istoty krainami wracali do domu.
***
Luxuks był niezadowolony. Miał dość udowadniania, że to nie on wygnał Rezusa i Drezusa, przeciwnie, że stara się ich odnaleźć… Może nie miałby tego dość, gdyby to coś dało. Ale niestety, prawie wszystkie państwa pozrywały sojusze, pozbawiając Królestwo cennych produktów. Ukochany Kraj Luxuksa nie był samowystarczalny. Ludzie biednieli i zaczynali popadać w nędzę.
Zanim całkowicie pogrążył się w przykrych rozmyślaniach, wyjrzał przez okno. Do zamku zbliżało się kilku jeźdźców, wyglądali na posłów. Przyjrzał się ich strojom. Symbol Osmothium… czy to możliwe? Czego mogą chcieć?
Wkrótce wszystko stało się jasne. Luxuks ze szczerym smutkiem przeczytał dostarczony przez posłów list. Władca Osmothium zginął na wojnie.
- Kto teraz panuje w waszym kraju, przyjaciele? - zapytał przybyszów, pamiętając, że powinien być uprzejmy dla ostatnich sojuszników.
- Żona Jego Wysokości, Królowa Nargothida. Nasz Władca nie pozostawił po sobie męskiego potomka.
- A co z jego córką? - z ciekawością spytał Doradca - ma przecież córkę?
- O, nie wspominaj o niej, panie, jeżeli nie chcesz nas poniżyć czy ośmieszyć. Królewna Armusthia uciekła z… pewnym młodzianem i ślad po niej zaginął.
- Czyżby? - zdziwił się Luxuks.
- Oczywiście - coraz śmielej mówił poseł - są pewne pogłoski na temat miejsca, w którym prawdopodobnie przebywa, zresztą możliwe, że wróci na zamek, by pożegnać ojca… Bo widzisz, panie, ona nie uciekła ze złości na rodziców, po prostu nie chciała wychodzić za syna waszego Króla… młoda, niedojrzała, nie chciała wyrzekać się “miłości”...
- To zrozumiałe. Wiedz, że Umiłowany Król nigdy nie chował do Osmothium urazy… i nigdy nie obwiniał waszego Władcy za ten żałosny incydent… Ale teraz rozgośćcie się, mili panowie, dopilnuję, by dobrze was nakarmiono i dano wam wypocząć… Ja w tym czasie napiszę list do waszej Królowej… wielka to strata, naprawdę wielka - zakończył, odchodząc.
 
Rozdział Jedenasty
Powrót
 
Następne dni wydawały im się snem. Podróżowali z bardzo krótkimi przerwami. Silne, zdrowe konie były w stanie nieść ich bez odpoczynku przez długie godziny. Wszyscy odzyskali dobre humory i na nowo zżyli się ze sobą, zjednoczeni we wspólnym celu. Godron wciąż nie odzyskał przytomności i chociaż zdawało się, że jego życiu nic nie zagraża, na dnie ich serc czaił się niepokój. Na krótkie chwile milkły rozmowy, cichły śmiechy, spojrzenia zwracały się w kierunku Strażnika. Nikt się do tego nie przyznawał, ale wszyscy zdążyli go polubić. Był cichy i niepozorny, ale bardzo odważny i uczynny. Docenili go dopiero wtedy, kiedy sami musieli szukać drewna na opał i pilnować ogniska, wiązać i poić konie… On sam wyglądał jakby spał, z bladą twarzą i zagadkową miną. Tariana któregoś razu spróbowała obmyć mu twarz wodą i chyba chciała dać mu pić, w każdym razie zaczął przełykać zimną wodę i wydawało im się, że już się budzi, że zaraz otworzy oczy… ale znów znieruchomiał. Robili więc coraz krótsze postoje, bojąc się zwłoki.
Mimo ich wysiłków podróż trwała długo i była bardzo męcząca. Bez zapasów jedzenia, często spragnieni, z wysiłkiem pokonywali kolejne pagórki i doliny, przecinali strumienie, mijali jeziora.
Wiele długich dni później dostrzegli majaczące na horyzoncie szare mury Królestwa. 
- Dom! - zawołał Drezus - Nareszcie!
Nie chcieli zatrzymywać się na noc, nie teraz, kiedy byli bliżej celu niż kiedykolwiek.
- No dobrze, ale dokąd właściwie zamierzacie pójść? - spytała w końcu Tariana podczas krótkiego postoju. - Prosto na zamek?
- Nie, musimy obmyślić jakiś plan - niepewnie odparł Drezus.
- W mieście powinna być Tepokletia… - z wahaniem dodał Rezus.
- Kto? - spytała zdziwiona Tariana?
- Tepokletia, nasza babcia. - powtórzył Drezus - mieszkała w lesie przez długie lata, ale teraz postanowiła wrócić.
- Ma dom? - rzczowo spytała Tariana.
- Raczej… hm, raczej nie - przyznał Drezus - mieszkała na zamku… ale kiedyś musiała mieć jakiś dom…
- Wprowadziła się na zamek przed moim urodzeniem - zauważył Rezus - mało prawdopodobne.
- Czyli nie macie wielu opcji - podsumowała Tariana - musicie zatrzymać się u mnie.
- U ciebie? - zdziwił się Drezus - w domu twojego ojca, Głównego Strażnika? Albo chcesz nas wydać, albo nie rozumiesz zagrożenia…
- Nie chcę was wydać - zapewniła Tariana - nie dajecie się na władców, a wydanie was oznaczałoby wasz powrót do zamku i koronację jednego z was…
- Moją… - powiedział Rezus. Drezus tylko kiwnął głową.
- A co jeśli lud zechce inaczej? - zapytała Tariana. Drezus rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie i pokręcił głową. Rezus prychnął i skrzywił się, a potem powiedział tonem, którego tak nie znosili:
- Wtedy Drezusa ożenią dla sojuszu…
***
Rezus zaproponował, że teraz on pojedzie z Godronem. Drezus tylko wzruszył ramionami. Utrzymanie na koniu bezwładnego Strażnika nie było ani wygodne, ani łatwe, ale Drezus uważał, że jest mu to winien. Obwiniał się o to, co się stało. Rezus widząc, że jego brat posmutniał, podszedł do niego i poklepał go po plecach.
- Nie kazałeś mu jeść tego jabłka, prawda? Zresztą w Królestwie jest pełno ludzi, którzy będą potrafili go wyleczyć. Sam ci powie, że to niczyja wina…
Drezus pokiwał głową i rozchmurzył się trochę. Chciałby uścisnąć brata, powiedzieć, ile dla niego znaczy, że brat go rozumie, szczególnie teraz, po śmierci ojca, ale nie chciał mówić tego przy Tarianie.
Wsiadali już na konie, ale dziewczyna ich zatrzymała:
- Jeżeli każą wam pokazać twarz przy bramie, wszystko się wyda…
- Co proponujesz? - spytał się Drezus.
- Mały… kamuflaż. - odparła z uśmiechem Tariana.
***
Pojechali dalej, zbliżając się coraz bardziej do kamiennej bramy, wejścia do ich Królestwa.
Do bramy dotarli po zmroku, nie zdziwiło więc ich, że jest zamknięta. Nie zdziwił ich także widok dwóch uzbrojonych Strażników. Ktoś musiał pilnować wrót, chociaż Królestwo było na tyle spokojnym i bezpiecznym miejscem, że Strażnicy mieli raczej za zadanie otwierać wrota tym, którzy nie zdążyli przed zmierzchem. W najgorszym wypadku, jeżeli nikt nie rozpoznawał przybysza, ten musiał podać nazwisko i miejsce zamieszkania kogoś, kto byłby w stanie potwierdzić jego tożsamość.
Rezus szczelnie owinął się postrzępioną peleryną i ukrył twarz, Drezus nie miał peleryny, zarzucił więc na siebie koc. Zszedł z konia, Tariana również. Rezus musiał podtrzymywać nieprzytomnego Godrona, któremu zadjęli mundur Strażnika, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
- Czego tu szukacie? - nieprzyjemnie warknął jeden ze Strażników, kiedy podeszli. Żadne z nich go nie znało, nie wyglądał na tutejszego. Miał ciemną skórę i włosy, przypominał mieszkańca którejś z zachodnich krain. “ Z kim na zachodzie mamy sojusze?” - zastanowił się Drezus.
- Osmothium… - syknął mu gdzieś znad głowy Rezus.
- Jesteśmy… - niepewnie zaczęła Tariana, wytrącona z równowagi widokiem obcego - Jesteśmy mieszkańcami Królestwa - dokończyła, odzyskując rezon - Chcemy wrócić do domów, chyba mamy do tego prawo?
- Poszliście na grzyby, co? - zażartował Strażnik - gdybyście byli tutejsi, to wiedzielibyście, że mieszkańcom Zjednoczonych Królestw nie wolno opuszczać granic…
- Zjednoczonych Królestw? - jak echo powtórzył Drezus.
Strażnik tylko zaśmiał się szyderczo i zawołał swojego towarzysza.
- Bodgrid, chyba trzeba ich zabrać do więzienia… wrócili z długiej wycieczki, mówią, że są z Królestwa…
Bodgrid też nie mógł być tutejszy. Był niski jak ludzie z zachodu, miał krótkie czarne włosy i ciemną skórę, nie miał też na sobie butów, a wierzch prawej stopy miał pokryty złotymi tatuażami.
- Nie, zaczekajcie! - z paniką w głosie zawołała Tariana - jestem córką Erroda, Głównego Strażnika! Nazywam się Tariana, sprawdźcie to!
Ale Strażnicy już otworzyli bramę, Bodgrid złapał Tarianę i wykręcił jej ręce na plecach. Rezus zeskoczył z konia i rzucił się w kierunku dziewczyny, Drezus złapał jego konia i podtrzymał Godrona, przydeptując sobie koc, który zsunął mu się z ramion…
- Puść ją! - zażądał Rezus stanowczo i wyciągnął zza pazuchy nóż. Pierwszy Strażnik rzucił się na niego i przewrócił go na ziemię, potem przyłożył mu do piersi nagi miecz.
- Leż i nie waż się ruszyć - warknął. W tym momencie Tarianie udało się kopnąć trzymającego ją Bodgrida, który puścił ją sycząć z bólu. Dziewczyna podbiegła do Strażnika trzymającego Rezusa i wbiła mu nóż w ramię. Strażnik wypuścił z ręki miecz, Rezus poderwał się na równe nogi i wyjął mu nóż z rany po czym oddał go Tarianie. Drezus już uporał się z kocem, koniem i Godronem, przybiegł do nich, ale już ze wszystkich stron nadbiegali Strażnicy, wszyscy ciemnoskórzy i ciemnoocy, bosi i groźni. Tariana zamierzyła się na jednego nożem, ale w tym samym momencie Bodgrid uderzył ją w twarz. Zatoczyła się do tyłu i potknęła, złapał ją Rezus, chciał walczyć, ale trzech innych Starżników związało mu ręce…
- Proszę… - jęczała Tariana - Jestem córką Erroda… - po jej policzkach płynęły łzy. Rezus nie wiedział, czy udaje, czy płacze z bólu. - Nasz przyjaciel jest chory… - mówiła dalej - potrzebuje pomocy… Strażnicy już związali ją i królewiczów i zbliżali się do Godrona…
- Nieprzytomny - oznajmił Bodgrid i zamienił kilka słów z innym Strażnikiem. Nie rozpoznali języka.
- Ty - wskazał na Tarianę - i ty - pokazał Rezusa - pójdziecie na noc do aresztu… Ten w kocu zaprowadzi nieprzytomnego do tego… Erroda.
- Nie znam drogi… - zaprotestował Drezus - lepiej niech Tariana…
- Ta ruda zaatakowała Strażnika… słono za to zapłaci…
- Wy… plugawe sługusy zdrajcy! - wykrzyknął Rezus. Strażnicy wymierzyli mu kilka ciosów w twarz i wepchnęli w usta kawałek brudnej szmaty. Potem zdarli mu z głowy kaptur. Królewicz podziękował w duchu Tarianie. Strażnicy może by go nie rozpoznali, ale i tak… Miał teraz brązową od błota skórę na twrzy, szyi i rękach, a splątane włosy opadały mu na pomalowane na zielono oczy. Wyglądał teraz bardziej na przedstawiciela jakiegoś dzikiego plemienia niż mieszkańca Królestwa.
- A co to za jeden? - warknął zaskakująco wysoki Strażnik. Tariana nic nie odpowiedziała.
- Zapytał cię o coś! - krzyknął na nią inny Strażnik i dziewczyna zatoczyła się pod wpływem kolejnego ciosu. Rezus zaczął wierzgać i wyrywać się z więzów, ale trzymało go pięciu uzbrojonych mężczyzn. Powlekli ich w stronę zamku, dwóch zabrało konie (były na tyle zaniedbane, że nie rozpoznali w nich królewskich wierzchowców) a niewielka grupa oddaliła się z Drezusem i Godronem w kierunku domów mieszkalnych.
Rezus czuł się paskudnie, prowadzony jak przestępca po drodze, którą tak dobrze znał. Przyglądał się swojemu Królestwu i czuł wzbierającą w nim wściekłość. Wszystkie okna były szczelnie zamknięte, w żadnym nie paliło się światło. Na ulicy nie było żadnych ludzi. Za czasów panowania jego ojca, po zmroku, kiedy kończono pracę na polach, mieszkańcy zbierali się w karczmach i odpoczywali p ocieżkim dniu, pijąc i jedząc do syta. Wszystko wskazywało na to, że teraz wyjście z domu nocą było przestępstwem. Królewicz nie wyobrażał sobie, co musi czuć Tariana, przekonana o dobroci Luxuksa. Nie czuł jednak żadnej satysfakcji, niczego. Martwił się o nią i o brata. “Z nas wszystkich najlepiej ma Godron” - pomyślał z goryczą.
Szli teraz wzdłuż rzędów nowych, niewielkich budynków. Tariana wiedziała, że są to domy dla biednych, samotnych lub chorych. Luxuks wszystkim znalazł pracę, a niewykonywanie jej surowo karał. Nie było bezdomnych ani żebraków, wszyscy z ochotą pracowali dla Luxuksa i oddawali mu swoje wynagrodzenie, otrzymując za to dach nad głową i wyżywienie. Była pewna, że Luxuks będzie dobrym Królem… Ale najwyraźniej się myliła. Zastanawiała się, co dzieje się teraz z jej rodzicami. “Jeżeli ojciec jeszcze nie wrócił… prawie na pewno nie jest już Głównym Strażnikiem. A matka…”. Martwiła się o nią. Chciała wierzyć, że nic jej nie jest, że jest spokojna i bezpieczna…
Nagle poczuli okropny zapach rozkładających się ciał. Niedaleko więzienia, na polach płonęły olbrzymie ogniska. Płonęły stosy ludzkich ciał…
- Zaraza… - burknął ponuro jeden ze Strażników, popychając ich w przeciwną stronę. Rezus zastanawiał się, dlaczego się odezwał. “Pewnie stracił kogoś bliskiego…” - pomyślał - “Każdy ma jakiś słaby punkt…”
Nawet Luxuks.
 
Rozdział Dwunasty
Wypij
 
Rezusa rozwiązano i wepchnięto do niedużej celi. Usłyszał odgłosy szamotaniny i po chwili w drzwiach pojawiła się Tariana. Ktoś znów musiał ją uderzyć, bo od razu upadła na zimną podłogę. Drzwi zatrzasnęły się za nią z ogłuszającym hukiem. Podbiegł do niej i popatrzył na jej twarz. Prawy policzek miała spuchnięty, z lewego sączyła się wąska strużka krwi. Mieszała się z łzami i spadała na kamienną posadzkę. Nadgarstki wciąż miała związane grubym sznurem, wsiąkła w niego krew, całe ręce miała rozdrapane od nieustannego szarpania za więzy.
- Przepraszam… - wyszeptała cicho - nie wiedziałam, że…
- Przestań… - przerwał jej Rezus, próbując wytrzeć jej krew z twarzy - dobrze sobie poradziłaś. Ten, którego dźgnęłaś z całą pewnością cię nie zapomni…
- Zabrali mi nóż… - wyjąkała Tariana, mimo wszystko starając się do niego uśmiechnąć.
- Nie szkodzi… - odparł i wyjął nieduży sztylet spod peleryny - Mnie zabrali tylko miecz. Weź go - poprosił - zrobisz z niego lepszy użytek.
- Dziękuję - dziewczyna ostrożnie wzięła od niego nóż - och, jest o wiele lepszy niż mój stary… Rezusie, jak my stąd uciekniemy…? - zapytała nagle, znowu płakała, drżąc, może było jej zimno? Królewicz otulił ją swoją peleryną. Chciał ją przytulić, ale wiedział, przecież wiedział, że ona wolałaby, żeby to Drezus tu z nią był…
- Coś wymyślimy… - powiedział. Czuł, że nie powinien dopuszczać do siebie myśli o Drezusie i Tarianie, ale nie mógł myśleć o niczym innym. Musiał wiedzieć.
Otworzył usta.
Nie, jeszcze nie teraz.
- Ci Strażnicy… - zaczął. Tariana spojrzała na niego i znów opuściła głowę - Muszą być z Osmothium… nie rozumiem. I te Zjednoczone Królestwa… Możliwe, że Królestwo połączyło się z Osmothium?
- Nie wiem… - zaszlochała Tariana - Co oni z nimi zrobili?!
- Z kim…? - zapytał zdezorientowany Rezus.
- Z… z moimi rodzicami… - dziewczyna zwinęła się na ziemi, było jej zimno, bała się…
- Przepraszam, zapomniałem… - wyjąkał Rezus - Ja już nie mam o kogo się martwić…
Tariana spojrzała na niego uważnie. Wcześniej nie dawał po sobie poznać, że obchodzi go własny brat, a teraz…
- Bardzo się zmieniłeś… - zaczęła ostrożnie.
Rezus rzucił jej dziwne spojrzenie. Było dziwne, bo nie było ani drwiące, ani pogardliwe… było inne.
- Kochasz go? - zapytał ni stąd, ni zowąd. Tariana wiedziała, o kogo mu chodzi.
Drezus. Czy kochała Drezusa? Zanim pojawił się Rezus i Godron był dla niej miły, uprzejmy… Wtedy mogła go kochać, ale potem pojawił się Rezus i jego brat zrezygnował z tego uczucia ze strachu przed nim. Tariana pamiętała Rezusa z czasów, kiedy byli dziećmi. Zawsze bardzo go lubiła, często marzyła, że zostanie jego żoną, że będzie Królową… Ale to nie było dla niej wartością samą w sobie. A Rezus… zmienił się. Może dla niej, może dla siebie… Nie bała się go, chociaż innych napawał strachem, nawet teraz, pobita i zmarznięta, siedząc w lochu, czuła się bezpiecznie.
- Nie wiem, co ci odpowiedzieć… - powiedziała niepewnie.
- Tak myślałem! - odparł Rezus, nawet nie zły, tylko smutny - Wiesz, jak to jest? - zapytał - najpierw wychowują cię na króla, wszyscy każą ci się uczyć i ćwiczyć, w kółko to samo i mówią: musisz to umieć, żeby być dobrym Królem… przyszły Król tak się nie zachowuje… Zachowuj się tak, jak przystało na przyszłego Króla… potem pojawia się twój brat, jest młodszy i słyszysz, że nigdy nie będziesz Królem, bo on jest od ciebie lepszy! Co możesz zrobić, jeżeli uczono cię życia dla władzy! Hodowali mnie na Króla, a teraz muszę zwyciężyć Luxuksa i oddać koronę bratu! I oddać mu ciebie! Jedyną osobę, na którą nie potrafię być zły! Jedyną osobę, której płacz jest dla mnie torturą! Ale ty kochasz mojego brata!
Nie patrzył na nią.
- Kocham Drezusa jak… - zaczęła Tariana. Rezus spojrzał na nią ze swoim zwykłym, drwiącym uśmiechem. Tylko oczy mówiły, co naprawdę czuje - Kocham go jak mojego brata, którego nigdy nie zdążyłam dobrze poznać, którego on nawet nie widział! Tak go kocham… - powiedziała, a Rezus uśmiechnął się do niej uśmiechem, jakiego jeszcze nie widziała: nie było w nim ani śladu kpiny czy ironii.
Zasnęli przytuleni, żeby było im ciepło.
***
Drezus czuł, że ogarnia go panika. Czuł się mały, bardzo mały, zagubiony w miejscu, które znał od urodzenia.
- Nie wiem, gdzie mieszka Errod… - powtarzał w kółko, czasem prawie bezgłośnie, czasem prawie krzycząc. W końcu jeden ze Strażników powiedział:
- Erroda tu nie ma. I nie jest już Głównym Strażnikiem. Głównego Strażnika poznałeś, a raczej twój towarzysz go poznał…
- Więc dokąd mnie prowadzicie? - zapytał królewicz.
- Do jego domu… - burknął Strażnik i nic już więcej nie mówił. W końcu zatrzymali się przed ładnym choć niedużym domem. Strażnik załomotał w drzwi i zawołał:
- Otwierać! Otwierać!
Po chwili w drzwiach stanęła biała jak kreda kobieta, ubrana w nocną koszulę. Strażnicy odsunęli ją na bok i wnieśli do środka Godrona. Kiedy Drezus chciał wejść za nim, zatrzymali go.
- Nie tak szybko, chłopczyku…
Ciemny, groźnie wyglądający Strażnik z tatuażami na obu stopach podszedł do kobiety, najwyraźniej żony Erroda i zaczął mówić coś do niej w ojczystym języku.
- Nie rozumiem tego waszego bełkotu! - zawołała w końcu. Strażnik warknął i odparł.
- Wyleczysz do rana. Jutro zdrowy. Rozumiesz?
- To nie jest zwykłe przeziębienie! - obruszyła się kobieta.
- Jutro do Pani. Rozumiesz.
- Ja? - zdziwiła się kobieta.
- Zdrowy - niecierpliwie burknął Strażnik - jak my straż.
- To Strażnik? - kobieta zakryła usta dłońmi. Rozpoznała Godrona. Wiedziała, z kim podróżował.
Mężczyzna pokazał jej miecz Godrona. Taką broń nosili tylko Strażnicy. Potem wepchnął Drezusa do domu i zatrzasnął drzwi. Przez okno Drezus zobaczył, że jego ludzie obstawili dom dookoła.
Żona Erroda spojrzała na niego i zapytała:
- A ty kim właściwie jesteś?
- Jestem Drezus, syn Markusa IV - nie spodziewał się, że go zrozumie, ponieważ użył Królewskiej Mowy. Był to język wspólny dla wszystkich Królów i Władców z całego świata. Niewielu ją znało, dlatego użycie jej powinno uniemożliwić podsłuchanie rozmowy Strażnikom.
- A ja jestem Gobran - odpowiedziała płynnie - wyglądasz na zdziwionego. Mój mąż, Główny Strażnik, nauczył mnie mowy Królów. Ale teraz powiedz mi, czy widziałeś moją córkę, Tarianę?
- Odnalazła mnie i przez pewien czas podróżowaliśmy razem…
- Gdzie teraz jest? - kobieta wyglądała na zaniepokojoną, ale już pochylała się nad Godronem i zaczynała mieszać suszone zioła w malutkiej miseczce.
- Nie wiem… rozdzielono nas - bezradnie zaczął tłumaczyć Drezus - przy Bramie… Strażnicy pobili nas, a potem zabrali gdzieś ją i mojego brata…
Gobran wypuściła z drżących rąk miseczkę z ziołami.
- Przepraszam… - chciała ją podnieść, ale Drezus był szybszy.
- Zapewniam cię, Pani, że mój brat prędzej sam zginie, niż pozwoli komukolwiek skrzywdzić twoją córkę…
- Rezus? - prychnęła Gobran - znam Rezusa. Ale teraz powiedz mi, co stało się z tym Strażnikiem? Wiem, że wyruszył szukać was z moim mężem.
- Z tego, co wiem, oddzielił się od reszty pościgu i odnalazł mojego brata… Później zjadł jabłko, które wyglądało jak zwykły owoc, ale natychmiast stracił po nim przytomność…
- To musiała być Przeklęta Jabłoń. - powiedziała Gobran - nie martw się, wyleczę go, ale niestety nie mogę mu obiecać długiego życia…
- Nie… - Drezus ukrył twarz w dłoniach. Gobran popatrzyła na niego, po czym oddaliła się na chwilę. Wróciła z kubkiem parującej ziołowej herbaty.
- Napij się… - powiedziała cicho i włożyła mu naczynie w dłonie. Drezus spróbował naparu. Chciał poprosić o cukier, ale nie zdążył, bo zasnął.
 
Rozdział Trzynasty
Przysięga
 
O świcie do celi wtargnęli dwaj strażnicy. Brutalnie wywlekli ich do “sali przesłuchań”. Był to paskudny, wilgotny i zimny loch. Pchnęli ich pod ścianę i z szacunkiem odsunęli się przed dowódcą.
-       Gdzie drugi brat? - zapytał bez zbędnych wstępów, całkowicie ignorując Tarianę.
Rezus milczał. Dowódca zniecierpliwił się i (wciąż patrząc na Rezusa) wyszeptał:
-       Dziewczyna niepotrzebna.
Tarianę natychmiast wywrócono na ziemię i przyłożono jej do piersi ostry miecz.
-       Puśćcie ją! - zawołał Rezus i spróbował się wyrwać z uścisku. Dowódca prychnął.
-       Powiedz, gdzie drugi brat.
***
Drezusa obudziło walenie w drzwi.
-       Strażnicy - wyszeptał do Gobran. Usłyszał cichy jęk.
-       Godron! - krzyknął, zapomniawszy o czającym się za drzwiami zagrożeniu - żyjesz!
-       No pewnie, że żyję… - wystękał Strażnik i stoczył się z legowiska na podłogę.
-       Otwierać! - głos złotostopego otrzeźwił ich, zanim zdążyli paść sobie w ramiona.
-       Czego znów chcecie? - wyniośle spytała Gobran, niechętnie wpuszczając strażnika do środka.
-       Brać ich - zignorował ją - Jej Wysokość Nargothida, Cesarzowa Osmothium i Wschodniego Królestwa rozkazała przyprowadzić uciekinierów do zamku.
-       Cesarzowa? - jak echo powtórzył Godron.
-       Nargothida? - z niedowierzaniem upewnił się Drezus.
-       Jej Wysokość Nargothida, Cesarzowa Osmothium i Wschodniego Królestwa, żona Cesarza Luxuksa. - powtórzył strażnik i dał żołnierzom znak, by wywlekli pojmanych na zewnątrz.
***
Luxuks nerwowo przechadzał się po sypialni zmarłego Markusa IV.
-       Przysięgałem ci… - powtarzał w kółko, czując, jak wraca do niego własny obłęd - Przysięgałem ci, że odejdę, jeśli wrócą. I oto… twoi synowie stoją u wrót zamku. I żądasz ode mnie, żebym… odszedł? Mam się zabić? O to ci chodzi? Tego chciałeś? TO zostawiasz mi w testamencie? Zostawiasz mi… - przerwał nagle i doznał olśnienia - … śmierć… - dokończył lekko i podszedł do portretu Władcy.
-       Schowałeś go… - zaśmiał się szaleńczo - schowałeś go tu, tuż przy mnie, a ja… ja sam go zakryłem… - zdjął, prawie zdarł płótno ze ściany i dysząc ciężko położył drżącą dłoń na kilku jaśniejszych kamieniach. Odwrócił się i gwałtownie zaczął przetrząsać zawartość szuflad stojącego obok sekretarzyka, przerzucać stosy papierów na biurku. W końcu znalazł to, czego szukał; niewielki sztylecik. Pocałował go i z zamachem wbił pomiędzy kamienie. Wypadły bez oporu. W ścianie był niewielki otwór, a w nim… W nim...
Testament.
Zawoskowany i zapieczętowany dokument, który miał władzę większą od żyjącego władcy.
Testament.
-       Dziękuję, mój Panie… - zakwilił Luxuks i wybiegł z komnaty. Na oślep popędził do własnego pokoju i z zamachem otworzył okno. Wszedł na parapet. Pod nim czerniła się woda fosy.
Do komnaty wpadli zaniepokojeni hałasem strażnicy. Bose stopy plaskały zabawnie o posadzkę.
-       Stój! - ryknął jeden i rzucił się w kierunku Cesarza.
-       Niech żyje król! - triumfalnie uśmiechnął się Luxuks i…
… Skoczył. Z ostatnią wolą swojego pana przyciśniętą do piersi.
 
Epilog
Złamane Skrzydła
 
Granatową powierzchnię wody przebiła ludzka głowa. Człowiek zachłysnął się powietrzem i zaczął gwałtownie machać nogami i ramieniem, niezdarnie próbując dopłynąć do brzegu. Wyczołgał się z wody i zapłakał ze szczęścia, całując trzymany w rękach pergamin. Potem wstał i zataczając się ruszył w kierunku lasu. Przez cały czas na przemian pojękiwał, wybuchał śmiechem i popłakiwał, uparcie coś komuś tłumacząc.
-       Panie, Panie, zrobiłem, co obiecałem. Odszedłem z zamku, już nie zagrażam twym synom. Cesarz odpłynął… Nie każ mi się zabijać, nie… Nie! Pozwól mi, pozwól mi przeczytać… testament…
Upadł i na długą chwilę ukrył twarz w dłoniach, nie próbując się podnosić.
-       Nie będą mnie szukać, pomyślą, że utonąłem, nikt mnie tu nie znajdzie. Proszę, pozwól mi tu zostać! Pozwól mi żyć!
Klękał, kłaniał się i wyciągał ręce w błagalnym geście.
-       Zlituj się! Umiłuj! Tyle lat wiernie ci służyłem… Zawsze pomagałem… Kochałem cię… Byłem gotów oddać życie… za ciebie i za twoje Królestwo…
-       Cokolwiek zechcesz ze mną uczynić - wyszeptał w końcu, już zupełnie spokojny - pozwól mi najpierw zajrzeć do tego...
I Luxuks, Doradca Króla, Cesarz Osmothium i Wschodniego Królestwa, wyciągnął testament, w którym zapisana była ostatnia i niepodważalna wola  Króla Markusa IV

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz