wtorek, 9 grudnia 2014

Księżyc

Miał to być krótki, zabawny wierszyk pt.: "O tym, jak na księżycu zabrakło prądu", ale pisząc jakoś tak mi się to wszystko wydłużyło... I rozwinęło w trochę inną historię.
Wiersz dedykuję mojej Babci Ali, o której myślałam, pisząc.
Miłej lektury!

Człowiek z Księżyca



Mieszkał raz na Księżycu człowiek tajemniczy,
Sam jeden w martwej, srebrno-szarej dziczy.
Fruwały wokół niego istoty wpółżywe,
A człowiek zerkał w ciszy na ich twarze krzywe.

Myślą wszyscy, że Księżyc świeci odbitym blaskiem Słońca,
Lecz prawda to nie do końca.
Człowiek z Księżyca miał elektryczność własną,
Skromną i niewielką, ale w końcu jasną.

Złościł się mocno na ludzkie plemię,
Że nałożyło na niego rzekome brzemię,
Człowieka ciemnego, głupiego, prostego
Lub wręcz wątpiło w istnienie jego.

A on tu sobie bez większych kłopotów
(Nie licząc częstych satelit przelotów)
Gospodarował na swej ziemi zapylonej,
Słynnym księżycowym pyłem oprószonej.

Karmił przyjaciół, bo wiedzieć wam trzeba,
Że zwierzęta po śmierci nie idą do Nieba,
Lecz właśnie do Człowieka Księżycowego,
Bo nie ma opiekuna od niego lepszego.

Człowiek z Księżyca całymi dniami
Zajmuje się w ciszy swymi zwierzętami
I choć jest niemy w ludzkim znaczeniu,
Wręcz znakomicie mówi po zwierzęcemu.

Wstępu tytułem koniec na tym,
Bo się nie chcemy zająć jego światem,
Lecz konkretnym wydarzeniem,
Zwanym przez ludzi Księżyca zaćmieniem.

Zdarzyło się kiedyś, że wśród kabli swądu,
Na szarym Księżycu zabrakło prądu.
Zwierzęta do Człowieka się zaraz zleciały,
Jako że w mroku coś niecoś widziały.

Co się stało - spytały - Człowieku kochany?
“Wypadek to albo zamach zamierzany.
Lecz kto chciałby Was, lub mnie, kochani,
Światła pozbawić w sposób planowany?”

“Zazdrosne Słońce” - ryknęło psisko,
Po czym spuściwszy łeb ciężkawy nisko,
Dodało ciszej, wystrzegłszy się wrzasku:
“Za to, że Księżyc nie odbija jego blasku”.

Poszedł więc Człowiek na skraj planety
I w zwierząt języku krzyknął do komety,
By dała się złapać swego ogona,
I z Księżyca zaniosła go w Słońca ramiona.

“Zapłoniesz, Człowieku” - odrzekła kometa
“Bezpieczna jest tylko twa skromna planeta”
“Wiem, że to sprawa będzie niełatwa,
Lecz zwierzęta do trwania potrzebują światła”

“Więc trzymaj się mocno” - kometa mruknęła
I w mig do Słońca złotego pomknęła.
Sparzyło to Słońce Człowieka straszliwie,
Lecz nie śmiertelnie, tylko dobrotliwie.

Stanął przed Słońcem Człowiek poparzony
Ledwo widzący i żarem odurzony
I błagał: “Zwróć światło moim pociechom, Słońce,
Bo Twe promienie są dla nich za gorące”

“Za życia ze śmiechem rosły w moim blasku”
“Lecz teraz miast śmiechu dostarczysz im wrzasku”
“Bolesne są dla nas słoneczne promienie,
Okaż nam litość i cofnij zaćmienie…”

“Na twoją prośbę cofnę zaćmienie,
Choć powinieneś o to prosić raczej Ziemię,
Bo to ona wiedziona zazdrością,
Martwym odebrała światło ze złością…”

Człowiek dziękując na Ziemię zeskoczył,
Przez chwilę króciutką się w morzu pomoczył,
Oparzenia schłodziwszy i chcąc dopiąć swego,
Krzyknął: “Czy widziałaś oparzonego człowieka martwego?”

“Ty jesteś żywy, ale twoje zwierzaki…”
“Jeśli się jeszcze raz znajdzie ktoś taki,
Kto powie, że martwe są moje zwierzęta,
Ten gniew mój do końca życia popamięta”!

I zakończywszy tę gniewną tyradę,
Do zwierzaków swoich wrócił po radę.
I ujrzał Księżyc przepięknie oświetlony
I zwierzaków szereg w siebie wpatrzony.

“Wygrałem, kochane” - zawołał wesoło
“I jasno na wieki już będzie wkoło”
I do dziś zwierzęta z Człowiekiem na Księżycu trwają,
Bo wierne zwierzaki - nawet martwe - nie umierają...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz