Prolog
Na dziedzińcu zebrało się
chyba całe miasto. Byli tu i najbogatsi kupcy, i rzemieślnicy, i nawet bezzębni
żebracy. Wszyscy zebrali się wokół Nowego Króla, Markusa IV. Na głowie młodego
jeszcze wówczas Władcy pyszniła się złota korona. Kiedy Luxuks stanął przed
Królem, poczuł się zaledwie małym, nic nie znaczącym robaczkiem. Nawet jego
spryt i zaradność nie może się równać z potęgą, jaka spoczywa teraz w rękach
Króla, który jeszcze kilka dni temu sam był poddanym Starego Króla. Skoro
jednak Stary Król nie pozostawił po sobie żadnego potomka, wybrał lud, i tak
oto na dziedzińcu stanął Markus IV w koronie. Teraz wyciągnął rękę do Luxuksa i
przyjacielsko poklepał go po ramieniu. Pewnie miało mu to dodać odwagi, ale
przerażony człowieczek tylko jeszcze bardziej się skulił. W chwilach takich jak
ta jego umysł i błyskotliwość nie przedstawiały właściwie żadnej wartości. Ale
lud chciał go na Doradcę, a to oznacza, że mu ufa, może nawet trochę go podziwia.
Oczywiście nie w tej chwili, nie teraz, gdy może podziwiać wspaniałego Władcę,
nie teraz, kiedy Luxuks jest tylko jego cieniem. Po chwili jednak usłyszał
słowa Króla i ze wzruszenia kolana się pod nim ugięły. Co prawda, przysięgę i
tak należy składać na klęczkach, ale wzruszenie zrobiło swoje i w tym momencie
Luxuks poczuł, że jest na swoim miejscu i że za tego Króla byłby gotów oddać
życie.
- Luxuksie, synu Luxuksa,
czy ślubujesz być mi wiernym Doradcą? Czy przysięgasz czynić wszystko dla dobra
mego i mego ludu, dla dobra mojego Królestwa, ziemi, po której stąpasz i która
cię żywi? Czy obiecujesz prowadzić mnie, gdy zgubię drogę i powstrzymać mnie
przed decyzją zagrażajacą Państwu? Czy przyrzekasz oddać życie za mnie lub za
mój lud i czy przysięgasz pochować mnie godnie? Czy zastąpisz mnie po mojej śmierci
do wyboru nowego Króla?
Nie pamiętał, jak
odpowiadał Królowi. Słowa przysięgi zachwyciły go tak bardzo, że zapomniał kim
jest i dopiero Król przypomniał mu jego imię:
- Tak więc Luxuksie, synu
Luxuksa, czynię cię moim Doradcą. Od dziś będziesz nosić nazwisko Luxuks
Doradca Króla i będziesz wraz ze mną podejmować decyzje największej wagi. Wiwat
Luxuks! Wiwat Luxuks, Doradca Króla!
Nie skłamałby, gdyby
powiedział, że ten dzień był najszczęśliwszym w jego życiu. Czuł się tak
pierwszy raz od chwili, kiedy został sam. Po stracie całej rodziny nie
spodziewał się szczęścia. Teraz jednak czuł, że znalazł się na swoim miejscu i
że dopiero teraz rozpoczyna się jego historia.
Rozdział Pierwszy
Spisek
W Sali Królewskiej roiło się od ludzi. Część z nich siedziała
przy długim stole, część przechadzała się bez celu, oglądając obrazy, lub
rozmawiała ze znajomymi. Byli to głównie Bardzo Ważni Poddani Króla, poza tym
trochę żołnierzy i kilku bezimiennych (dla Władcy) bogaczy. Nie znał ich i nie
próbował poznać, ale zapraszał na wszystkie zebrania i uroczystości, ponieważ
nierzadko zawartość ich kieszeni przewyższała zawartość jego skarbca.
Spotkanie właściwie miało być wystawną ucztą, na której miały
zostać ogłoszone zaręczyny jednego z królewskich synów-Rezusa z piękną (i
bardzo bogatą) księżniczką. Ojciec królewicza tak naprawdę nie wiedział, skąd
pochodzi dama, ale mu to nie przeszkadzało. Póki nad wszystkim czuwał jego
Doradca, Król był spokojny. A z całej przemowy Luxuksa zrozumiał, że małżeństwo
ma być równe z zawarciem jakiegoś szalenie korzystnego sojuszu. Cała rola Króla
sprowadzała się do przemowy-kilku wystudiowanych zdań (przygotowanych przez
Luxuksa) i kliku uścisków rąk. To były jego zwykłe zajęcia. Luxuks panował nad
wszystkim.
Luxuks… ten malutki człowieczek kulący się przy boku Króla,
rzucający wokoło czujne spojrzenia. Wyglądał na osobę trawioną przez ciężką
chorobę. Jeśli się go widziało pierwszy raz, trudno było to może zauważyć, ale
Luxuks istotnie marniał w oczach. Kiedyś był wesołym, ambitnym Doradcą Króla.
Tak, tak, jego nazwisko też pisano wielkimi literami. Luxuks Doradca Króla
przylgnęło do niego jak druga skóra. Od początku, od pierwszej godziny
panowania Króla Markusa IV, Doradca był przy nim, wierny, oddany i, oczywiście,
niedostrzegalny. Nie przeszkadzało mu to jednak. Przez dwadzieścia długich lat
ani razu nie wybuchnął gniewem, nie zapłakał ani nawet się nie skrzywił. Posada
Doradcy sama w sobie była dla niego olbrzymim zaszczytem, nie musiał prosić o
więcej.
Na początku rzeczywiście doradzał. Słuchał pomysłów Króla,
czasem je modyfikował, czasem zaciskał zęby i wykonywał rozkazy. Król bardzo go
cenił. Starał się to pokazywać, więc obdarzał Luxuksa coraz większym zaufaniem.
Doradca wciąż pozostawał wierny. Przez dwadzieścia lat ani razu nie odczuł
pociągu do królewskiej władzy. Co roku, w każdą rocznicę swoich urodzin (a tym
samym w rocznicę zostania Doradcą Króla), pytał sam siebie: “Jesteś
szczęśliwy?”. I za każdym razem odpowiedź brzmiała tak samo: “Mam zaufanie
Króla i pieniądze, osiągam sukcesy. Jestem szczęśliwy”. I tak było.
Jednak czas płynął, a Król nie młodniał. Powoli słabł coraz
bardziej. Tymczasem Luxuks kwitł, prezentował pełnię sił. Teraz podejmował
większość decyzji, a Król pełnił tylko reprezentacyjne funkcje. Oznaczało to
tyle, że Luxuks mówił Królowi, co ten miał przekazać poddanym, a kiedy nowe
prawa i zarządzenia, wojny i sojusze wzbogacały królestwo, Król zbierał
wszystkie pochwały. Po kilku latach panowania zaczęto mówić o nim jako “Królu
Stulecia”, “Złotym Królu”, “Ojcu Pokoju i Dobrobytu”. O Doradcy mówiono dalej
tak samo, Doradca Króla, i tylko nieliczni obdarzali go życzliwymi uśmiechami.
Luxuks nie miał nic przeciwko temu. Kochał Króla nad życie i
nad życie kochał Królestwo. Cieszyła go każda pochwała, stopniowa poprawa
standardów życia mieszkańców, wszystko, co dobre. To on układał Królowi
wzniosłe przemowy wychwalające potęgę Kraju i żałobne lamenty opłakujące
porażki. Nie tęsknił jednak do władzy, nawet wtedy, gdy wybierał żonę dla
Rezusa, a w jego głowie nigdy nie pojawiła się myśl przeciwko Królowi.
Przez dwadzieścia długich lat Luxuks Doradca Króla był mu
wierny.
Później Król zaczął umierać.
Było to dla wszystkich zaskoczeniem tak ogromnym, że nikt nie
umiał sobie poradzić z tą nowiną. Poddani jeszcze nie ochłonęli po śmierci
pięknej Królowej, milczącej Księżniczki Ludu. Jeszcze nawet nie zaczęto myśleć
o ożenku młodszego królewskiego syna, Drezusa, a już można było na palcach
odliczać dni, które pozostały Władcy.
I wtedy stało się coś, co wstrząsnęło Luxuksem tak dogłębnie,
że zapragnął skoczyć z najwyższej zamkowej wieży, coś, co kazało mu żyć, gdy
umierał Król.
Pierwszy raz zawahał się przed przyznaniem, że jest szczęśliwy.
Jedna, dwie sekundy wahania. Może pragnie czegoś więcej? Chciał pomagać
Królestwu, a po śmierci Króla zgodnie z prastarą tradycją powinien zrzec się
urzędu.
Ale kto zostanie jego następcą? Nie miał rodziny, nikogo, komu
mógłby powierzyć tę funkcję. Przyjdzie więc ktoś obcy, ktoś inny, zmieni prawo,
rządy, a on, Luxuks Doradca Króla, straci posadę i nigdy-NIGDY-nie będzie miał
już nic do powiedzenia o zarządzaniu ukochanym Królestwem.
Ta myśl przeraziła go bardziej niż śmierć Króla. Co nastąpi po
Złotym Panowaniu? Kto przyjdzie na miejsce Ojca Szczęśliwego Ludu? Oczywiście,
tron dostanie któryś z królewskich synów, choć i to może być trudne, ale
wiadomo, że prawdziwą władzę będzie miał w rękach Nowy Doradca Króla. Nie
Luxuks.
Ostatnia decyzja, jaką podejmie, to kolor szat, w których
zostanie pogrzebany Król i wybranie nowego Władcy, jeżeli nie zostanie
odnaleziony żaden testament.
To będzie trudna decyzja.
Królewscy synowie byli prawie nierozłączni. Rezus i Drezus.
Drezus, choć młodszy, z całą pewnością bardziej nadawałby się na Króla. Nie był
bardzo mądry, ale wyglądał na silnego mężczyznę, potrafił czytać i pisać,
jeździć konno i strzelać z łuku oraz władać mieczem. Reszta w zasadzie nie była
ważna, nie będzie musiał podejmować decyzji, dopóki nie nauczy się, jak to
wszystko działa. Polityka. Gospodarka. Wojny, sojusze, konie, zboże, podatki…
Nauczy się.
Tak naprawdę, Luxuks od zawsze uważał królewskich synów za
ciamajdy, może i ładne, ale zupełnie nieprzydatne Królestwu. Tacy są najgorsi.
Panowanie im się nudzi, bo są młodzi, żądni przygód, więc podejmują pochopne
decyzje, uchwalają śmiechu warte prawa i ostatecznie doprowadzają państwa do
ruiny. Tak działa świat. Te państwa są zdobywane i dołączane do innych, a
królowie-ciamajdy nie przekazują swoich żałosnych genów dalej. Ale mimo
wszystko, czasami, nawet w tak dobrym rodzie… co tu dużo mówić. Doradca mógł
żyć uznając Rezusa i Drezusa za ofiary losu, ale nie mógł dopuścić ich do
władzy! Żaden z nich nawet nie miał żony! A to, co stało się dziś, to po prostu
jakiś skandal, żart…
Księżniczka Osmothium, bardzo bogatej krainy ze wschodu,
najzwyczajniej w świecie nie przybyła na ceremonię! Kiedy powiedziano jej o
planowanym ślubie, uciekła z dworu z tajemniczym kochankiem. Władca Osmothium
płonął ze wstydu i byłby gotów oddać Markusowi IV nie jedną, ale dwie córki,
ale niestety-żadnej już nie miał. Tak więc zamiast oczekiwanej narzeczonej do
Królestwa przybyło dwóch gońców z mnóstwem przeprosin. Król tylko westchnął i
zaprosił ich na ucztę, raz po raz zerkając na Luxuksa z niemym pytaniem: “Co
właściwie powinienem powiedzieć?”. Doradca myślał i myślał, bo co mu pozostało?
Pokojowe rozwiązanie sytuacji było koniecznie, ale jak będzie wyglądał król bez
królowej? Zresztą przecież nie można powierzyć władzy tym dzieciakom! Nie, nie,
nie!
Za żadne skarby! Za cenę życia byłby gotów zrobić… no właśnie,
ile? Bo nawet teraz stary Luxuks, po którym został tylko cichy wewnętrzny głos,
czuł do siebie obrzydzenie. Nienawidził się za swoje myśli, jakby same one
mogły zabić Króla.
Ręce trzęsły mu się tak, że nie był w stanie utrzymać w nich
nawet pucharu z wodą. Z trudem wyrwał się z rozmyślań i powrócił do zamkowej
komnaty, do swego Króla.
-... tysięcy żołnierzy. - powiedział właśnie Władca i zerknął
na Luxuksa, najwyraźniej czekając na jego reakcję. Doradca otrząsnął się i
skupił. Jeszcze raz.
- Panie mój… czy nie lepiej byłoby wysłać tam trochę mniej
ludzi, powiedzmy… połowę? A… a drugą połowę wysłać… powiedzmy tu - wskazał
jakieś miejsce na olbrzymiej mapie zastawionej figurkami żołnierzy i poznaczonej
kolorowymi znaczkami. - Dzięki temu… dzięki temu wróg nie pozna prawdziwej
liczby naszych ludzi. Zaczniemy się cofać... - Luxuks nareszcie doszedł do
siebie. Myślał i mówił, a czuł, że to co mówi podoba się Królowi. Prawie poczuł
zalewającą go królewską łaskę. To zaufanie było niemal namacalne. - …i w ten
sposób wpadną w pułapkę, pewni, że zwyciężają.
- To… - król zmarszczył brwi -... genialne! - rozpromienił się,
a Doradca spuścił skromnie oczy i wymamrotał:
- Dziękuję, mój panie… - z jednej strony czuł wdzięczność i
zadowolenie, z drugiej bunt. Czemu ma mu to wystarczać? Podsuwanie pomysłów nic
nie rozumiejącemu Królowi i ratowanie Królestwa przed pewną zgubą, bez nagrody,
bez sławy! Prawie w tajemnicy! Ale równocześnie czuł do siebie wstręt. Gdyby nie
był sobą, gdyby był kimś innym, splunąłby na siebie, minął z podniesioną głową
i pogardliwą miną, obrzucił wyzwiskami. Uznałby się za śmiecia. Za tchórza. Za
zdrajcę. Mimo to palące go pragnienie było coraz silniejsze. Nie do
powstrzymania.
Dlatego teraz ręce Doradcy trzęsły się, a jego twarz była blada
i spływała potem.
Wiedział, kto powinien zostać Królem i wiedział, jak to zrobić.
- Ja też nie mam żony - powiedział powoli, kładąc się do snu -
ale nie dopuszczę do upadku Królestwa. Będę go bronił własną piersią, do
ostatniej kropli krwi…
I nawet jeżeli była to miłość do ojczyzny, a nie do władzy, w
sercu Luxuksa zalęgła się zdrada, a umysł uknuł spisek.
Rozdział Drugi
Żałoba
Luxuks nie mógł spać. Szaleńczy plan, który powstał w jego
głowie, ciążył mu jak kamień przywiązany do nogi tonącego. Dusił się, brakowało
mu powietrza. Było mu na przemian zimno i gorąco, czuł straszliwe zmęczenie i
niezłomną energię. Sumienie nie dawało mu spokoju.
W końcu wyszedł z łóżka i zbliżył się do okna. Przyłożył
policzek do chłodnej szyby, ale to nie mogło uspokoić szalejącej wewnątrz niego
burzy. Otworzył okno. Było lato, sam środek lata, ale na szczęście nocne
powietrze nie było gorące. Owiało twarz Luxuksa przyjemnym chłodem. Zamknął
oczy. Chciałby zapomnieć, chociaż na chwilę, o wszystkim, co dzieje się wokół
niego. Niestety.
Został przeklęty. Jest zdrajcą, knuje spiski… Przeciw Królowi,
którego tak kocha. To, jak się czuje, to tylko kara. Wieczna kara. Jak może
zostać Królem, jak może oszukać wszystkich? Zdradzić? Jeżeli te męczarnie się
nie skończą, nie wytrzyma długo jako Władca. Umrze, na pewno umrze, ten ból w
sercu go zabije… Teraz, kiedy Król jeszcze żyje, a plan jest tylko planem, nic złego
się nie stało. Można by zapomnieć o spisku, powrócić do zwykłego życia,
pogodzić się z losem… ale to oznaczałoby oddanie władzy w obce ręce!
Powierzenie Królestwa synom Króla, tym nieudacznikom. To oznaczałoby zagładę
Królestwa! Nie, przecież do tego nie wolno dopuścić!
Poczuł, że po policzkach płyną mu łzy i szybko włożył pięść do
ust, żeby stłumić szloch. Było to jednak silniejsze od niego, nie potrafił
przestać.
Nie wiedział, jak długo płakał, po prostu po chwili zorientował
się, że leży skulony na podłodze, cały mokry. Odezwał się w nim stary Luxuks,
przeciwnik zdrady. Doradca poczuł gwałtowne mdłości, czuł do siebie taki
wstręt, że bycie sobą sprawiało mu niemal fizyczny ból.
Trzeba z tym skończyć.
Wstał, drżąc na całym ciele. Nadal płakał, chociaż nawet nie
zdawał sobie z tego sprawy. Otworzył okno na całą szerokość i wszedł na
parapet. Powietrze było takie ciche, takie spokojne… czy jeśli teraz zrobi
krok, odzyska spokój? Zamknął oczy i puścił ścianę, której kurczowo się
trzymał. Teraz. Trzeba to zrobić teraz.
A potem nagle z całą mocą uderzyło go, co chce zrobić. Co to
oznacza. Jak się kończy.
Przestał panować nad własnym ciałem. Odwrócił się i zeskoczył z
parapetu, wybiegł z komnaty, trzaskając drzwiami. Pognał do łaźni. Tam chwycił
dzban z czystą wodą i pił, pił, dopóki nie zaczął się krztusić. Resztę wody
wylał na siebie i wreszcie poczuł, że opuszcza go szaleństwo.
Zdał sobie sprawę, ile musiał narobić hałasu, postanowił więc
zajrzeć do komnaty Króla i uspokoić go, gdyby się obudził.
Na palcach przemknął przez korytarz i powoli pchnął ciężkie
drewniane drzwi. Król leżał na łożu i się nie ruszał, najwyraźniej nocne
gonitwy Doradcy nie przerwały jego snu. Luxuks odetchnął z ulgą i już chciał
wyjść, kiedy coś przykuło jego uwagę. Twarz Władcy miała nienaturalnie blady
kolor. Tknięty złym przeczuciem sługa podbiegł do Władcy i dotknął jego
policzka. Był zimny jak lód. Przerażony, nachylił się nad Królem.
To nieprawda, to nie może być prawda…
Ale Markus IV nie oddychał. Był martwy.
W tym momencie dla Luxuksa przestała liczyć się władza,
Królestwo… umarł jego ukochany Król, jego Władca, jego przyjaciel, ktoś, komu
ofiarował wszystko, co miał. Z jego piersi wydobył się jęk tak straszny, jakby
to on umierał. Zaczął płakać, nie dbając o to, kto go usłyszy. Zacisnął ręce na
kołdrze Króla, oparł czoło o jego ramię i płakał, pokrzykując jak w transie
jedyne słowo, które był w stanie wypowiedzieć:
- Nie! Nie…
Po chwili do komnaty przybiegły służące, kucharki, a także
synowie królewscy i strażnicy. Wszyscy wpatrywali się jak osłupiali w
rozgrywającą się przed nimi scenę.
W końcu jeden ze strażników zbliżył się do łoża i dotknął
twarzy Króla. Dał reszcie dyskretny znak i odwrócił twarz. Pracował tu tak
długo jak Luxuks i jego też zaskoczyła ta śmierć, chociaż wszyscy wiedzieli o
pogarszającym się stanie zdrowia Władcy.
Rezus i Drezus przepchnęli się przez tłum płaczących kobiet i
upadli na kolana przy ojcu.
-Tato… - wyszeptał Rezus. Drezus ukrył twarz w dłoniach.
Po długiej chwili część służących wyrwała się z okropnego
odrętwienia, które opadło na wszystkich. Z trudem oderwały Luxuksa i książęta
od Króla i zabrały ich do kuchni. Pomimo skrajnej rozpaczy, Luxuksowi
przemknęła przez umysł krótka myśl. “Teraz albo nigdy.”
Kucharka przygotowała wszystkim napar z gorzkich ziół o
uspokajającym działaniu. Później zaprowadziła Luxuksa i książęta do sypialni,
prosząc, by położyli się choć na chwilę. Doradca nie stawiał oporu. Wszedł do
łóżka i odczekał, aż kroki kucharki ucichną, po czym wyskoczył z łóżka. Nie powinien
tak rozpaczać, powinien zachować zimną krew. Ostatecznie przysięgał Królowi, że
godnie go pogrzebie. Musi wziąć się w garść. Czując jak serce wali mu w piersi,
wszedł do komnaty Synów Królewskich.
- Rezusie - syknął - Drezusie? Słyszycie mnie?
- Co się stało, Luxuksie? - zapytał Rezus - Czego chcesz od nas
w nocy, tej strasznej nocy? - w jego głosie słychać było zdenerwowanie i
niesmak, niechęć. Do niego, do Luxuksa.
- Nie przyszedłbym tu, gdyby nie było to konieczne… Stało się
coś złego.
- Czyżbyś postradał zmysły na widok ciała mego Ojca? Wiemy o
jego śmierci! - brzmiało to jak “wyjdź!”
- Rezusie, zachowaj obelgi na później i słuchaj uważnie! Grozi
wam śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Biedny, szalony Luxuksie… - zaczął Drezus, ale Doradca mu
przerwał:
- Musicie uciekać, ratować życie! Ktoś na zamku uknuł
straszliwy spisek!
- O czym ty mówisz? - Rezus nadal był zdenerwowany, ale z jego
głosu zniknęła odraza.
- Nie potrafię powiedzieć kto, słyszałem to przez zamknięte
drzwi - Luxuks potrafił świetnie kłamać i udawać wystraszonego. - Ktoś na zamku
chce przejąć władzę po Królu, ale do tego musi…
-... usunąć nas! - wykrzyknął Rezus, łapiąc przynętę szybciej,
niż tego oczekiwał Luxuks. - Chcą nas zabić? - zapytał. Doradca tylko pokiwał
głową, udając zbyt przerażonego, by wydobyć z siebie głos.
- Musicie uciekać! - wyszeptał jeszcze i stłumił złośliwy
uśmiech, widząc jak młodzieńcy podrywają się z posłań.
Zanim słońce zdążyło zaróżowić niebo, przez dziedziniec zamkowy
przemknęły dwie sylwetki na koniach. Przekroczyły bramę miasta i skierowały się
na drogę wiodącą ku krańcom Królestwa.
W swojej komnacie Luxuks przebierał się w czarny, żałobny strój
i śledził wzrokiem odjeżdżających. Zrobiło mu się ich żal. Zanim odjechali,
wyposażył ich w łuki i miecze oraz nieduży zapas jedzenia. Nie chciał ich
śmierci, ale wolał, żeby już nigdy nie pojawili się w Królestwie.
Dopiero kiedy zniknęli mu z oczu pomyślał, że może za szybko
się ich pozbył. Nikt jeszcze nawet nie przejrzał rzeczy Króla, nie spróbował
odnaleźć testamentu…
A w Królestwie testament był najważniejszy. Ostatnia wola
zmarłego miała moc większą niż tradycja, równą z prawem. Gdyby Król zażyczył
sobie, żeby tron objął po nim ktoś z ludu (musiałby oczywiście podać nazwisko),
żaden z synów królewskich nie miałby prawa zaprotestować. Testament mógłby
uratować Luxuksa, ale mógłby też go zniszczyć. Kto wie, co zapisał (jeżeli
zapisał) w nim Król? Najprawdopodobniej powierzył tron swojemu synowi, ale
przynajmniej mógłby rozwiązać odwieczny konflikt: który z nich powinien
rządzić? Rezus był starszy, ale Drezus z całą pewnością był mądrzejszy,
silniejszy, zdolniejszy… a mimo to Luxuks z pamięci mógłby wymienić trzydzieści
osób nadających się na Króla bardziej od niego.
A może mimo wszystko rozsądniej byłoby zgładzić królewiczów?
Nie… już nie stanowią dla niego zagrożenia. Mogą żyć, tylko musi to być gdzieś
daleko… trzeba się upewnić, że tu nie wrócą, trzeba uwiarygodnić kłamstwo o
spisku.
Ale najpierw… najpierw trzeba pogrzebać Króla.
Rozdział trzeci
Ucieczka
A jednak tylko las dawał nadzieję na bezpieczne schronienie.
Ludzie go unikali, a po całym Królestwie krążyły pogłoski i legendy o żyjących
w nim potworach. Mówiono o wilkołakach, czarownicach i duchach zmarłych
zbrodniarzy. Królewscy synowie jednak nie bali się na tyle, by nie wykorzystać
tego schronienia. Nawet jeżeli ewentualna pogoń odważy się wkroczyć do puszczy,
to o wiele łatwiej będzie skryć się wśród drzew niż na otwartej przestrzeni.
Jeszcze jeden krok, jeszcze jeden oddech, jedno uderzenie
serca. Trzeba tak powtarzać, chociaż wiadomo, że zostało jeszcze dużo więcej.
Nie teraz i nie następnym razem, ale w końcu… w końcu… uda się… dotknąć…
Przekroczyli linię lasu i w tym samym momencie konie zwolniły i
zrzuciły z siebie jeźdźców. Oni jednak nawet tego nie poczuli. Zanurzyli się w
miękkim mchu i zapadli w głęboki, lepki sen. Na nowo przeżywali w nim śmierć
Króla i słyszeli złowrogi, przerażony szept Luxuksa: “musicie uciekać…!”.
Spali bardzo długo, a kiedy się obudzili, w pełni uświadomili
sobie, co się stało: zmarł ich ojciec, a oni uciekli przed pogrzebem, żeby
błąkać się po dzikich krainach. Wydało im się to tak straszne, że zaczęli
płakać jak dzieci, nic nie mówiąc.
Pierwszy uspokoił się Drezus. Wstał i przywiązał do drzewa
konie, które jakiś cudem nie uciekły. Nie zastanawiał się, dlaczego nie
zaatakowały ich żadne zwierzęta, dlaczego tak bezpiecznie czuli się w tym
dziwnym, starym lesie.
Rezus, ciągle łkając, doczołgał się do strumienia, który
przepływał niedaleko ich “obozu” i zaczął pić chłodną, orzeźwiającą wodę. Po
chwili dołączył do niego Drezus. Mówiąc szczerze, w pierwszej chwili miał
ochotę odciągnąć brata od zbawczego płynu. Wiedział, że nie należy pić wody
prosto ze strumienia. Trzeba rozpalić ogień, a wodę zagotować. Potem jednak
przypomniał sobie, że nie umie rozpalać ognia, a wody nie ma do czego nabrać.
Pił więc razem z bratem i miał nadzieję, że tym razem będą mieli szczęście.
Niestety, nie należy pić wody z Wąskiego Strumienia w Czarnym
Borze. Nie minęła godzina, a bracia dostali wysokiej gorączki. Leżeli na mchu,
mokrym od ich potu i zagłębiali się w straszliwe gorączkowe majaki. Zniekształcone
przez chorobę znajome twarze krzyczały na nich i nakazywały im wracać, wyzywały
ich od tchórzy i boleśnie dźgały nieuchwytnymi szpadami.
Nie wiedzieli, ile czasu minęło. Może był to dzień, może
tydzień, po prostu pewnego dnia obudzili się. Jeszcze raz.
- Żyjesz, Rezusie? - z wysiłkiem zapytał Drezus.
- Tak, braciszku - odparł Rezus - nigdy nie pij wody z Wąskiego
Strumienia…
- ...jeśli nie chcesz doznać zmysłów zatracenia - dokończył
Drezus. - Jak mogliśmy zapomnieć?
- Nie wiem. Cud, że żyjemy.
Mieli wrażenie, że dopiero teraz otworzyli oczy. Musieli się
rozejrzeć, żeby zrozumieć, gdzie są.
Szybko zrozumieli, że Czarny Bór to trochę przesadzona nazwa.
Drzewa w lesie co prawda rosły gęsto, ale nie na tyle, by nie docierało tu
światło. Tak naprawdę rośliny wznosiły się na terenie Prastarych Kurhanów. To
dlatego ziemia była mocno pofałdowana i wygięta w regularne pagórki, porośnięte
mchem. Światło padało na nie łagodnymi smugami, nadając mniejszym krzakom
nieziemski wygląd. Drezus zrozumiał, czemu tubylcy uważają to miejsce za
nawiedzone, ale sam był skłonny raczej obdarzyć je nabożną czcią niż ostrzegać
przed nim ludzi. Było tu po prostu… pięknie. Momentami - o czym przekonali się
po ponownym ruszeniu w drogę - było to mroczne piękno, ale wciąż niepodważalne
i prawdziwe.
- Nie rozumiem strachu ludzi z Królestwa - wyszeptał w pewnym
momencie Rezus.
- Ja rozumiem - odparł Drezus - ale mimo to myślę, że nie jest…
konieczny. Mam wrażenie, że w tym miejscu każdy byłby w stanie napisać pieśń
lub wiersz…
I zaczął nucić:
Pod wielkimi drzewami Czarnego Boru
Przemykają wędrowcy z królewskiego dworu.
Nie ma już Króla, w grobowcu korona
Przez wiernych poddanych ze smutkiem zaniesiona.
Na chwilę wzruszenie odebrało mu mowę, więc zaśpiewał Rezus:
Pod wielkimi drzewami Czarnego Boru
Nie wypowie nikt już nazwisk Króla Dworu
Bo odszedł Władca do świata innego
Koronę z głowy zdjąwszy samemu
Teraz śpiewali razem:
Pod wielkimi drzewami Boru Czarnego
Kogo szukacie, czy Ojca waszego?
Nie ma już Ojca, Króla brakuje
Koronę złożył, nikt nie króluje!
Pochylcie głowy i spuście wzrok,
Dobierzcie do marszu właściwy krok,
Pod wielkimi drzewami Boru Czarnego
Nie zabraknie grobowca Pana waszego!
Ciężar utraty ojca był tak ogromny, że nawet pieśń nie pomogła
im wziąć się w garść. Tego dnia (stracili rachubę czasu) zatrzymywali się wiele
razy, a przemieszczali się bardzo wolno. Nagle przeraziły ich wielkie drzewa i
coraz gęstsze ciemności. Światło ledwie muskało mech pod ich stopami. Zjedli
wszystkie swoje zapasy i bali się głodu. Umieli strzelać z łuku, ale na zamku
ćwiczyli na słomianych tarczach, więc nie byli nawet pewni, czy udałoby się im
coś upolować. A nawet gdyby, jak oprawić i przyrządzić mięso? Tym nigdy się nie
zajmowali.
Próbowali spać na drzewach, ponieważ w tej części lasu mogli
się natknąć na niebezpieczne zwierzęta. Szybko jednak zrozumieli, że nie zasną
w takich warunkach. Z trudem wspinali się po pniach, utrzymanie się na wyższych
gałęziach sprawiało im wiele trudności, a lęk wysokości sprawiał, że noce zamieniały
się w koszmary. Głód dokuczał im coraz częściej. Wiedzieli, że z całą pewnością
mijają wiele jadalnych roślin, ale dla nich jadalne było tylko to, co podała im
służba.
Drezus częściej bywał zły niż smutny. Dopiero wobec potęgi
puszczy uświadomił sobie własną słabość.
- Ładny ze mnie królewicz - mruczał gniewnie do siebie - Gdybym
wcześniej wiedział… na co mi te głupie ćwiczenia? Nie umiem polować, nie umiem
przeżyć w lesie, jestem tchórzem! Jestem…
- Przestań! - gwałtownie przerwał mu Rezus. Pewnie miał wyrzuty
sumienia, bo w końcu to on był starszym bratem, a może po prostu za długo dusił
w sobie wszystkie emocje - Myślisz, że ja nie czuję się źle? Ja też zostawiłem
Ojca, też powierzyłem Królestwo jakimś obcym ludziom! Też jestem głodny i
zmęczony! Też rozumiem, że do niczego byśmy się nie nadawali jako królowie! Ale
coś ci powiem… - teraz mówił z uniesieniem, dumnie jak Władca - jeżeli
przeżyję, zbiorę wojsko, wrócę do Królestwa i odzyskam tron!
- Jesteś mistrzem wyniosłych przemówień - złośliwie powiedział
brat - ale do rządzenia Królestwem nadajesz się tak samo jak te drzewa!
- Nie zapominaj - warknął Rezus - że pod tymi drzewami
spoczywają najstarsi Władcy Prastarych Królestw!
- Nasz ojciec też tu spocznie! I któryś z nas, ale powiem ci
coś! Nie dziwię się tym spiskowcom!
- Spiskowcom? - Rezus wyglądał, jakby zwariował - czy do ciebie
jeszcze nie dotarło, że nie było żadnego spisku! To ten stary Luxuks coś knuje,
żeby przejąć władzę!
- A! Czyli był SPISEK! Z taką mową to ty możesz co najwyżej
paść świnie, braciszku!
- Powiedz to jeszcze raz! - Rezus zeskoczył z konia i
wyszarpnął miecz z pochwy. Nie żartował. Był wściekły, bardziej niż wściekły.
Jego oczy miotały gniewne płomienie.
Drezusa zaskoczyła gwałtowna reakcja brata. Uniósł ręce w
obronnym geście i zaśmiał się nerwowo.
- Nie żartuj, bracie! No już, schowaj szpadę! Nie znasz się na
żartach…?
- Nie żartuj ze mnie, bo zapomnę, że jesteś moim bratem…
rozumiesz?!
Och, nie. Rezus rozjuszył się jeszcze bardziej.
- Schowaj szpadę…
- Nie zmusisz mnie!
Co za uparte dziecko.
- A właśnie, że zmuszę! - bez większego wysiłku wyrwał bratu
broń. Wściekłość Rezusa osiągnęła chyba punkt krytyczny. Wskoczył na konia i
popędził przed siebie, rycząc ze złości.
Drezus tylko pokręcił głową, mrucząc coś o pościgu, który z
całą pewnością właśnie ich usłyszał. Ruszył za bratem.
Kolejne dni mijały bardzo powoli. Bez zapasów jedzenia i wody,
za to nieustannie widząc strumień, królewicze z każdą godziną słabli coraz
bardziej. Języki wyschły im na wiór, żołądki zwinęły się z głodu. Czuli
nieustanne łupanie i łomotanie w głowach. Z każdym końskim krokiem stawali się
coraz bardziej nieobecni. W końcu, pewni, że umierają, pomdleli na grzbietach
swoich wierzchowców. Konie przeszły jeszcze kawałek, po czym przystanęły. I
wtedy spomiędzy drzew dobiegł je wyraźny, leciutko drżący kobiecy głos.
Lesie zielony, lesie ciepły
Podziel się swoim skarbem
Oddaj mi jagód kilka garści
Weź za nie uśmiech i śpiew
Lesie zielony, lesie ciepły
Podziel się swoim skarbem
Za zioła lecznicze, zioła gorzkie
Oddam ci uśmiech i śpiew
Lesie zielony, lesie ciepły
Podziel się swoim skarbem
Grzyby pachnące oddaj mi, lesie
Dam za nie uśmiech i śpiew!
Konie zastrzygły uszami i z początku powoli, a potem coraz
szybciej, ruszyły w kierunku źródła głosu.
Rozdział Czwarty
Pościg
Było to trzeciego dnia po śmierci Króla. Zgodnie z tradycją,
dopiero dziś można było pogrzebać Władcę. Wcześniej jego ciało spoczywało w
kaplicy. Przychodzili do niego ludzie; modlili się lub płakali, wspominali
rządy swojego Pana… Teraz należało złożyć Markusa IV na wieczny spoczynek.
Wzniesiono kolejny kurhan, na skraju Czarnego Boru. Otaczały go
stare, posępne drzewa i krzaki jagód. Było to bardzo spokojne, piękne miejsce.
Lud uważał, że zmarli nie muszą bać się lasu i dlatego nie miał nic przeciwko
chowaniu Markusa IV w tak tajemniczym i niedostępnym miejscu.
Uroczystości pogrzebowe przewyższyły pięknem i przepychem
większość organizowanych w Królestwie wesel. Jako że przygotowanie ceremonii w
całości należało do Doradcy, wszyscy poddani mogli zobaczyć, jak bardzo Luxuks
miłował Króla.
Władca spoczął w grobowcu przy dźwięku orkiestry i żałobnych
pieśni. Luxuks wygłosił długą przemowę. Wszyscy zgromadzeni żałowali go i
szeptali między sobą, ponieważ Doradca był bardzo blady, mizerny. Ręce mu się trzęsły,
pod oczami miał olbrzymie cienie, oczy nieustannie zachodziły mu łzami. Były to
jedne z nielicznych prawdziwych zachowań Luxuksa. Nie były ani zaplanowane, ani
udawane. Tylko zwykła, autentyczna rozpacz.
Później ludzie się rozeszli, a Luxuks został sam. Udawał, że
robi to z trudem, podkreślał, jaki to ciężar, ale w końcu założył koronę. W tej
chwili powinien myśleć, kto godnie zastąpi Króla i jego nieobecnych synów.
Zamiast tego zastanawiał się, jak mądrze dokończyć spisek. Trzeba wysłać pościg
za królewiczami, to jasne, ale czy rycerze zechcą mu pomóc? Mało prawdopodobne.
Nie może powiedzieć im: “Wystraszcie królewskich synów, żeby przypadkiem nie
próbowali wrócić”. Na szczęście Rezus i Drezus nie będą się spodziewać niczego
dobrego po nikim z Dworu. Nie spróbują rozmawiać z rycerzami i raczej nie dadzą
się dogonić. A to oznacza, że Luxuks znowu miał przewagę.
Słońce już zaszło i królewski kurhan zatonął w głębokim cieniu.
Dawny Doradca, a obecny Tymczasowy Król podążył do zamku. Odprowadzały go zapłakane
spojrzenia i podniecone szepty. No tak, teraz on jest Królem. Trzeba się
przyzwyczaić. To ciekawe, że teraz, po pogrzebie, radość z korony całkowicie
zniknęła. Oczywiście pozostała satysfakcja, która wielu osobom by wystarczyła,
ale Luxuks tonął w smutku i czuł, że znów jest bliski rzucenia się z wieży.
Trzeba dokończyć plan.
- Teraz albo nigdy… - szepnął do siebie w ciemności. To dziwne,
ale te słowa uspokajały go i pozwalały trzeźwo myśleć. Niewiele już pozostało
słów o takim działaniu. Zamkowe korytarze są pełne ludzi, trzeba się uspokoić.
Wziął głęboki oddech i spojrzał przed siebie. Tak się złożyło,
że naprzeciwko niego wisiał olbrzymi portret Markusa IV. Na obrazie Władca był
jeszcze młody i piękny, w pełni sił. Dosiadał konia, a nad głową trzymał
błyszczący miecz. Luxuks powstrzymał cisnące się do oczu łzy i szybko minął
płótno. Zapamiętał, żeby jutro poprosić służbę, by zabrały stąd wizerunek jego
wysokości.
Udał się do głównego strażnika. Był to ten, który potwierdził
śmierć Króla, gdy Luxuks obudził zamek swym płaczem. Nazywał się Errod.
- Errodzie Główny Strażniku... - zaczął Luxuks.
- Tak, Luxuksie, Tymczasowy Królu? Czy może powinienem zwracać
się do ciebie “mój Panie”?
- Nie, nie… jest tylko jeden Król. Errodzie, nie chciałbym ci
przeszkadzać…
- Nic się nie stało, Luxuksie. Mówiąc szczerze, właśnie mam
przerwę.
- Właśnie, nie przeszkadzałbym ci w odpoczynku, ale…
- Król sprawił, że Kólestwo jest tak spokojne, że praca
zamienia się w odpoczynek… - Strażnik wzruszył się wyraźnie i zamilkł. Luxuks
nie przerywał ciszy, która zapadła. Z jednej strony pragnął przyłączyć się do
Erroda, zapłakać… z drugiej wiedział, że musi zachować zimną krew i wykorzystać
uczucia mężczyzny. Dlatego powiedział:
- Sprowadza mnie ważna sprawa. Ogłosiłbym to publicznie, ale
nie chcę pogłębiać świeżych ran… Król odszedł tak niedawno…
Po policzku Strażnika spłynęła łza. Luxuks poczuł się jak sam
diabeł.
- Zauważyłeś, że na… na ceremonii… zabrakło Rezusa i Drezusa.
- Rzeczywiście… - mruknął Errod - powinienem wcześniej o to
spytać… co się stało? Uciekli?
- Widziałem to… - Tymczasowy Król za chwilę odwrócił głowę,
jakby wspominał coś strasznego - Wyglądali jak dzikie zwierzęta przerażone do
granic możliwości. Nie zdążyłem nic zrobić. Wskoczyli na konie i odjechali w
szaleńczym pędzie… nierozłączni, jak zwykle.
- Dlaczego od razu mnie nie wezwałeś? - ze zgrozą zawołał
Strażnik. Luxuks przeraził się, bo poza strachem w jego głosie, wyraźnie
dosłyszał niedowierzanie i nieufność.
- Errodzie, Errodzie… wybacz mi. Co jednak mógłbyś zrobić, na
wpół martwy z rozpaczy i głęboko śpiący po ziołach kucharki? I co więcej mogłem
zrobić ja, zmorzony tą samą rozpaczą i tym samym wywarem?
- Tamtej nocy… - zahuczał gniewnie Strażnik - tamtej nocy… ale
dziś mija trzeci dzień od śmierci Króla! - zaledwie wypowiedział, wykrzyczał te
słowa, zakrył usta dłońmi i zbladł.
- Widzisz, widzisz, Errodzie… - spokojnie, ale cicho powiedział
Luxuks - nawet teraz cierpisz, gdy o tym mówisz. Nie myśl jednak, że nic nie
zrobiłem. Wysłałem posłów i gońców, sam przemierzyłem miasto i część Królestwa…
na próżno. Musieli uciec gdzieś…
- Nie używaj tego słowa! - gniewnie zaprotestował Strażnik -
mówisz “uciekli” z pogardą, tymczasem te dzieciaki postradały zmysły, gdy
straciły rodziców!
Luxuks przełknął gorzką uwagę i zdusił w sobie chęć
przypomnienia, że przyszli Władcy nie mogą uciekać w żadnej trudnej sytuacji.
- Masz rację, Errodzie - powiedział zamiast tego - jest mi
strasznie przykro i żałuję, że przychodzę dopiero teraz. Czy zdołasz mi
przebaczyć i… pomóc? Nie mogę bowiem wybrać nowego Króla, dopóki prawowity
dziedzic błąka się z bratem po pustkowiach! Sprowadź ich, Errodzie, abym mógł
powierzyć władzę… godnemu następcy Markusa IV.
- Nie będzie to łatwe - zauważył Strażnik - skoro, jak sądzę,
postradali zmysły.
- Kimże byśmy jednak byli, gdybyśmy nie spróbowali? I pamiętaj,
choć przeraża mnie to, co muszę powiedzieć, lepiej, aby stracili konie czy
odnieśli rany, niż żeby wam się wymknęli. Bo widzisz, szaleńcy zapewne łatwo
zginą poza Dworem…
- Rozumiem - powoli powiedział Strażnik - ale mimo to nie
będzie łatwo…
- Weź ze sobą tylu ludzi, ile będziesz potrzebować. Jeśli o
mnie chodzi, myślę, że najlepiej byłoby zabrać tych, którym książęta
najbardziej ufali. Może ich widok da im coś do zrozumienia? Mam na myśli, że
przekona ich, że chcecie tylko pomóc?
- Tak, tak… - Errod myślami był już daleko, ale najwyraźniej
pozbył się nieufności - pozwól mi jeszcze, że pożegnam się z żoną i córką.
Zaraz później zbiorę ludzi. Wyruszymy przed świtem!
- Śpiesz się, śpiesz! - zawołał jeszcze Luxuks, po czym udał
się do komnaty Króla.
Nie był tu od czasu tej pamiętnej nocy. Rozejrzał się. Wszystko
było na swoim miejscu. Zasłane łóżko, trochę bogato zdobionych mebli, kamienne
ściany, jedna wyraźnie jaśniejsza w centralnej części (to dobre miejsce na
obraz)... Z tego miejsca promieniował spokój. Może warto byłoby je zostawić w
nienaruszonym stanie? W powietrzu nadal unosił się zapach Króla… Luxuks poczuł,
jak przygniata go ciężar tego, co zrobił.
- Wybacz mi, Panie… - wyszeptał - Nie chciałem cię zawieść…
Słyszysz mnie, Panie? Byłem ci wierny przez całe twe rządy! Żyłem dla ciebie!
Nie dla władzy! A teraz wysłałem strażników po twoich synów… nie chcę by umarli,
daję im szansę! Strażnicy nie będą chcieli ich zabić, jeżeli królewicze przed
nimi nie uciekną, wrócą tu! Wtedy… obiecuję ci to, Panie! Oddam im tron, usunę
się w cień! Przyrzekam!
Nie mógł dłużej tu zostać. Wybiegł z pokoju.
Mimo wszystko poczuł się lepiej. Dotrzymanie obietnicy
najpewniej nie będzie koniecznie, strażnicy nie przyprowadzę książąt… ale
przynajmniej spróbował się poprawić.
Gdyby wiedział...
Rozdział Piąty
Dom
Ojciec wychylał się przez
okno wieży i śmiał się, kiedy Drezus wbijał kolejne strzały w drzewa. Za ojcem
stała matka, piękna i drobna, trochę blada. Uśmiechała się. Emanował z niej
spokój, wyczuwalny nawet tu, na dole.
- Zejdźcie do mnie! -
zawołał Drezus, ale rodzice go nie usłyszeli. Dalej stali niewzruszeni i
czekali, aż znów nie trafi w tarczę.
- Zejdźcie do mnie! -
zawołał głośniej. Nie słyszeli go! Dlaczego go nie słyszeli? Chciał pobiec do
nich, przytulić, bo nagle z ich oczu zniknął spokój. Ale nie mógł się ruszyć.
Stopy przyrosły mu do podłoża, nie był w stanie drgnąć. Za rodzicami w oknie
pojawił się jakiś cień. To Luxuks! Trzyma w ręku olbrzymi kuchenny nóż, idzie
wprost na rodziców!
- Nie! - próbował
krzyknąć, ale nie udało mu się wydobyć z siebie głosu. Nóż opadł, Luxuks
zarechotał złośliwie.
- Nieeeeeee…!
Drezus otworzył oczy. “To był tylko sen, sen…” - pomyślał -
“Rodzicom nic nie jest”. W tej samej chwili poczuł, jak przygniata go to
wszystko, co się stało: jego rodziców już nie ma, a on nie ma domu, nie może
wrócić na zamek i błąka się z bratem po lesie… To wyjaśnia, dlaczego z sufitu
zwieszają się pęki ziół. Bo to oznacza, że nie jest w domu. Ale… gdzie jest?
Uniósł głowę i rozejrzał się. Szybko jednak położył się z
powrotem i zacisnął powieki. Już wiedział, gdzie jest. W domu leśnej
czarownicy.
Rozmyślania przerwał Drezusowi przeciągły jęk.
- Aaaauuu… Dr-drezusie, jesteś tu?
- Jestem, Rezusie.
- Ale gdzie jesteśmy? Nie pamiętam tego miejsca.
- My…
- Rezusie, kochany, już się obudziłeś? - ojej. Ten głos nie
brzmi strasznie, to nie może być głos wiedźmy - To wstawajcie, chłopcy!
Chodźcie do stołu.
Wstawajcie. Stół. Jedzenie!
Zgramolili się ze swoich posłań i rozejrzeli. Znajdowali się w
niedużej, okrągłej izbie. Na środku wznosił się masywny, drewniany stół. W
kącie stało łóżko, bardzo krótkie. Reszty sprzętów bracia nie rozpoznawali.
Najwyraźniej jednak jeden z nich był piecem, ponieważ kobieta (która chłopcom,
a szczególnie Rezusowi wydała się dziwnie znajoma) wyjęła z niego gorący,
parujący i cudownie pachnący bochen chleba.
- Siadajcie - nakazała i odwróciła się od nich, żeby pokroić
chleb i posmarować kromki masłem.
- Kto to jest? - szepnął Drezus.
- To jest… - niepewnie zaczął Rezus.
- To jest Tepokletia[1] !
- struszka odwróciła się i z rozbawieniem zerknęła na Drezusa. Nadal wyglądał
na mocno skołowanego. Za to Rezus rozpromienił się.
- Babcia! - wykrzyknął i rzucił się w ramiona kobiety.
Tepokletia zaśmiała się i poklepała go po głowie.
- Babcia? - Drezus nie wyglądał na przekonanego - Jaka Babcia?
- Jestem mamą twojej mamy, kochanie. Nikt ci o mnie nie
opowiadał, prawda?
- Mówiąc szczerze… nie. Ale skąd Rezus cię zna?
- Przed twoimi urodzinami mieszkałam w zamku.
Drezus otworzył usta, ale Tepokletia odpowiedziała na jego
pytanie, zanim zdążył je zadać.
- Nie odeszłam przez ciebie, kochany! A teraz jedzcie! -
zażądała. Chleb był wyśmienity. Miękki, z chrupiącą skórką… chłopcy nie zdążyli
poczuć nic więcej, bo pochłonęli swoje kromki w dwóch kęsach. Tepokletia
zaśmiała się i postawiła przed nimi cały bochenek oraz garnuszek masła.
- Odeszłam, bo… - podeszła do szafki i po chwili przed Rezusem
i Drezusem stanęła miska z jagodami i talerz białego sera. Tepokletia usiadła z
nimi przy stole i patrzyła jak jedzą.
- Odeszłam po śmierci waszej mamy - królewicze rzucili w jej
kierunku szybkie spojrzenie. Babcia mówiła dalej:
- Wiecie, że nigdy nie byłam specjalnie blisko z waszym ojcem,
a mój mąż, wasz dziadek… tak naprawdę nie miałam męża. Mężczyzna, którego
kochałam, nigdy nie kochał mnie. Byłam dla niego tylko jedną z wielu pięknych
kobiet z Królestwa. Tak, byłam piękna! - dodała szybko, widząc rozbawione miny
chłopców - Ale najwyraźniej nie na tyle, by chciał się ze mną ożenić. Moi
rodzice już wtedy nie żyli, a moja córka i wasz ojciec poznali trochę inną
wersję tej historii.
- Tak - potwierdził Rezus - podobno twój mąż, szlachetny,
bardzo szlachetny człowiek, zginął podczas wojny…
- Zrozum, kochany - przepraszającym tonem powiedziała Babcia -
czy twój ojciec poślubiłby moją córkę, gdyby znał jej przeszłość?
Drezus zrobił oburzoną minę i już chciał coś powiedzieć, ale
Tepokletia nie dała mu dojść do słowa.
- Nie wątpię, że i tak by ją kochał! Ale królową nie może
zostać każda kobieta, a kobiety z ludu w ogóle rzadko dochodzą do władzy!
Chciałam, żeby moja córka mogła liczyć na dobrą przyszłość u boku ukochanego
mężczyzny! Ale ona… umarła! - Tepokletia odchrząknęła - i, nie oszukujmy się,
jej śmierć była dla nas wszystkich wstrząsem. Do dziś nie rozumiem, dlaczego
ona to zrobiła… Wtedy odeszłam. No już, to tyle.
Bracia wymienili znaczące spojrzenia.
- A wy?
- My?
- Wy, wy. Co tu robicie? Czy muszę wspominać, że znalazłam was
półżywych? Nie uważacie, że należą mi się jakieś wyjaśnienia?
- Musieliśmy uciekać.
- Co ty mówisz, Rezusie? - zdziwiła się kobieta.
- Nasz ojciec…
-... nie żyje - dokończył za niego Drezus.
- Och. To okropne… Najpierw ona, teraz on… Dlaczego w takim
razie uciekacie? Nie powinniście… objąć tronu? Któryś z nas? - Tepokletia nie
wypytywała o śmierć zięcia.
- W zamku zawiązano spisek. Przeciwko nam.
- Kto… - zaczęła Tepokletia
- Najprawdopodobniej sam Luxuks, zdrajca! - wykrzyknął Rezus.
- Luxuks? Jak to możliwe? - zdziwiła się Babcia - Pamiętam
Luxuksa! Był taki oddany Królowi! Przysięgam, że prędzej sam dałby się zabić,
niż pozwolić, by coś się stało Markusowi!
- Może udawał przez te wszystkie lata? Może w rzeczywistości
był złym do szpiku kości, parszywym…
- Przestań! - zażądał Drezus - nawet nie wiesz, czy to on. A
nawet jeżeli rzeczywiście, to obelgi nam nie pomogą.
- Babciu…? - spytał Rezus, bo Tepokletia zapatrzyła się w jakiś
odległy punkt ponad ich głowami i przestała nawet mrugać.
- Babciu! - powtórzył głośniej Drezus.
- Luxuks rządzi? - zapytała lekko nieobecnym głosem, po czym
otrząsnęła się i mruknęła:
- Przepraszam, myślę.
- Och, chyba nawet wiem, o czym - zasępił się Rezus.
- Skądże znowu! - prychnęła Babcia.
- Ależ tak! - oskarżającym tonem zawołał Rezus - Myślisz, że
Luxuks o wiele bardziej nadaje się na Władcę niż któryś z nas, może nawet
bardziej niż nasz ojciec! Wszyscy wiedzą, że go nie znosiłaś…
- Nie, Rezusie - westchnął Drezus, patrząc w nieruchome i nagle
pozbawione wyrazu oczy Tepokletii - Babcia myśli o powrocie na zamek…
***
W domu Tepokletii zostali prawie tydzień. Odpoczywali i
nabierali sił, ale przede wszystkim uczyli się. Jak przetrwać w lesie. Jeszcze
raz. I jeszcze raz. Rozpalić ognisko. Upolować… cokolwiek. Upiec. Rozpoznawać
jadalne grzyby i rośliny. Poznawali zastosowania roślin. W ciągu tych kilku dni
nauczyli się więcej niż przez całe życie. Przy okazji pomagali Babci. Jej małe
gospodarstwo było bardzo zadbane, ale wyraźnie brakowało mu męskiej ręki.
Chłopcy narąbali ogromny zapas drewna, poprawili część konstrukcji domu i
dziwnych maszynerii. Oczywiście polegało to na wykonywaniu poleceń Tepokletii,
ale nareszcie czuli, że na coś się przydają. Gdyby mogli, zostaliby dłużej,
może na zawsze, bo dawno nie czuli się tak… bezpiecznie. Ale wiedzieli, że
muszą wyruszać w dalszą drogę. Mieszkanie nie zapewniało im bezpieczeństwa,
chociaż niewątpliwie było dobrze ukryte. Dom był idealnie wpasowany w pagórek
(naturalny, a nie kurhan). Okna były małe, a okiennice i drzwi zielone i
pokryte mchem oraz trawą, dzięki czemu w razie potrzeby właściwie nie
odróżniały się wyglądem od wzniesienia. Rzecz jasna, z bliższej odległości
wszystkie te zabiegi na nic się nie zdawały.
Kiedy nadszedł czas pożegnania, wszystkim nagle zrobiło się
bardzo smutno. Opuszczali to miejsce i nawet nie byli pewni, czy jeszcze tu
wrócą. Rezus i Drezus musieli dalej uciekać, chociaż w ich sercach coraz
częściej rodził się sprzeciw, a Tepokletia… Tepokletia postanowiła wrócić do
miasta.
- Nie mówię, że wrócę na zamek - tłumaczyła - i nie mówię, że
tam zostanę, ale… teraz właściwie jestem sama. Wiem, długo byłam sama i wcale
mi to nie przeszkadzało… - głos zaczął jej drżeć, więc przerwała na chwilę - W
każdym razie, jeżeli kiedyś zdecydujecie się wrócić, dobrze by było, gdyby w
Królestwie był ktoś gotowy wam pomóc.
Drezus odszedł na chwilę, a Tepokletia zwróciła się do Rezusa:
- To, co powiedziałeś o waszym ojcu…
- Przepraszam, nie powinienem - szorstko przerwał jej
królewicz. Ton jego głosu raczej nie wskazywał na skruchę.
- Nie, nie… to nie tak - Babcia wyglądała na zasmuconą - Nie
myśl, że nie przejęłam się jego śmiercią. Przez tyle lat byłam sama…
odzwyczaiłam się od okazywania uczuć. Poza tym… nigdy nie ukrywałam, że nie
przepadałam za Markusem. Rozumiem, dla ciebie to był ojciec, Król, pewnie wzór
do naśladowania… ale dla mnie to zawsze był i będzie Markus, zakochany w mojej
córce. Był dobrym człowiekiem i dobrym Królem, choć wiem też, że dużo
zawdzięczał Luxuksowi… tak, Luxuksowi - podkreśliła, widząc jak Rezus krzywi
się niemiłosiernie - Tylko widzisz… twoja mama była bardzo młoda, kiedy ją
poznał… i zrozum to, ona nie miała wyboru. Nie mogła odmówić ręki Królowi,
nawet gdyby kochała innego. Nie wiem, czy tak było, nigdy o tym nie mówiła…
może nawet była szczęśliwa. Tylko nie rozumiem… czemu ona to zrobiła? - po
policzkach Tepokletii pociekły łzy - Czemu nic nie mówiła? Że jest jej źle…
czemu nie szukała pomocy? Była taka…
- Piękna. - dokończył Rezus. On też miał mokre policzki - Długo
nie mogłem jej wybaczyć - wyznał - zostawiła mnie, Ojca, Drezusa. Nie rozumiałem
tego.
- Tak strasznie się obwinialiśmy… nawzajem - wyszeptała
Tepokletia - i chociaż próbowaliśmy udawać, że między nami wszystko jest w
porządku, ja nigdy mu nie wybaczyłam. Kiedy… kiedy tracisz dziecko… to jest
najgorsze. Nie ma nic gorszego.
- Ale on ją kochał… - wyjąkał Rezus. Nigdy nie przypuszczał, że
to dlatego…- czy ona musiała to zrobić? - wrzasnął nagle.
- Przestań, przestań, kochany… - poprosiła Tepokletia- jeżeli
to zrobiła, to najwyraźniej musiała… nie zostawiłaby cię, gdyby mogła cokolwiek
zrobić… może przyczyna była zupełnie inna, może nikt jej nie zna? Ostatecznie
kochała was, nawet jeżeli nie była szczęśliwa… do końca szczęśliwa z waszym
ojcem.
- Nikt nie powinien zostawiać swoich dzieci. Nikt nie powinien
odbierać sobie życia.
- Ludzie robią wiele rzeczy, których nie powinni… i nie robią
wielu rzeczy, które powinni zrobić - wyszeptała Babcia - a potem jest już za
późno. Czasem na zawsze tracą szansę, żeby uzyskać przebaczenie… i przebaczyć.
Wrócił Drezus. Trzeba było wyruszać.
- Dziękujemy, babciu… - nieśmiało powiedział Drezus - za
wszystko…
- Nie ma za co, kochany - staruszka przytuliła młodzieńca - A
ty, Rezusie? Za co chcesz mi podziękować? - mówiła żartobliwym głosem, ale
pobrzmiewał w nim moralizujący ton. Babcia najwyraźniej próbowała nauczyć wnuka
dobrych manier…
- Za to, że jesteś - mruknął Rezus, nagle nachmurzony - i z
całą pewnością za jedzenie!
Wszyscy zaczęli się śmiać. Rzeczywiście, zostali wyposażeni w
duże zapasy chleba i sera.
- Wody ani jagód nie powinno wam brakować do końca lasu -
pouczała ich Babcia - a to jeszcze jakiś dzień drogi. Później… jakoś sobie
poradzicie. Pamiętajcie… nie wolno wam zginąć.
- Jasne, Babciu - zapewnił Rezus - nie martw się tak o nas.
- Jeszcze raz dziękujemy! - zawołał Drezus.
I rozeszli się. Tepokletia ruszyła w stronę Królestwa, a Rezus
i Drezus w stronę Nowych Przygód.
Rozdział Szósty
Samotni
Samotni
Jeśli Rezus miałby być ze sobą szczery, musiałby przyznać, że
liczył na umiejętności zdobyte w domu Tepokletii. Tymczasem las się skończył, a
razem z nim skończyło się rozpalanie ognisk, polowanie, skończyły się zioła i
jadalne rośliny, grzyby… I wcale nie było z czego się cieszyć.
Jechali teraz przez tereny nienależące do Kólestwa. Ich rodacy
nazywali je po prostu “Równinami Poza Królestwem”. W rzeczywistości były to
rozległe łąki i pastwiska, ciągnące się po sam horyzont, gdzieniegdzie
porozdzielane pagórkami. Większość przybyszów dziwi się, dlaczego nikt tu nie
mieszka. To przecież takie piękne miejsce, tyle wolnej ziemi… Ale ci, którzy
przemierzyli tę krainę choć raz, dobrze znają odpowiedź: nie ma tu bowiem
żadnej rzeki ani żadnego strumienia. Tylko cicha, zielona łąka. Niezmienną
zieleń tych terenów sąsiadujące z nimi ludy przypisywały magii (i deszczom).
Większość uważa ją za bardziej tajemniczą od Czarnego Boru. Tym razem jednak
nie było to w stanie zapewnić Rezusowi i Drezusowi bezpieczeństwa: Równin Poza
Królestwem nikt się nie boi.
Nie chcieli się zatrzymywać, ale nie mogli jechać bez
odpoczynku. Ostatecznie znaleźli przyjemne miejsce za pagórkiem, dające jakie
takie schronienie przed niechcianymi gośćmi. Rezus poszedł spać, Drezus pełnił
wartę. Dopiero po kilku godzinach siedzenia bez ruchu zrozumiał drugą nazwę
Równin Poza Królestwem. Nieliczni nazywali je Króliczą Norą. Niesamowite, ile
królików przemknęło obok niego, najwyraźniej nie widząc w nim zagrożenia .
- To patrzcie teraz… - mruknął i wyciągnął łuk.
Rezusa na wartę obudził zapach pieczonego mięsa.
- Twoja kolej - zarządził Drezus - tu masz jedzenie - niedbałym
ruchem ręki wskazał ognisko. Potem, nawet nie patrząc na brata, poszedł spać.
A Rezus wcale nie wyglądał na zadowolonego. Mówiąc szczerze,
był wściekły. Nie lubił, kiedy jego młodszy brat okazywał się… lepszy. Czemu to
nie on wpadł na pomysł upolowania królików?
Spałeś -
podpowiedział cichy głos w jego głowie.
Mogłem pierwszy pełnić wartę.
Byłeś zmęczony…
Nie bardziej niż mój brat. Ale to on był mądrzejszy i
silniejszy. Pozwolił mi spać.
Rezus nawet nie tknął jedzenie. Co jakiś czas tylko zerkał na
nie i czuł, jak ślina nabiega mu do ust.
- Nie jestem gorszy! - krzyknął w końcu i z całej siły odrzucił
od siebie mięso.
- C-cooo ty robisz? - wyjąkał obudzony wrzaskiem Drezus.
- Nic, przepraszam. Śpisz jeszcze?
- Nie… ruszajmy dalej. Zjadłeś królika?
- Pyszny.
- Jedźmy już, dobrze? - przerwał trochę niegrzecznie, nagle
zawstydzony swoimi myślami.
- W porządku. Nie wyspałeś się?
- Mhm… - mruknął Rezus gasząc ogień. Wystarczy. Nie ma co się
kłócić z jedyną przyjazną mu tu osobą. Skoro te króliki są takie ufne,
upolowanie ich pewnie nie było trudne… żaden wyczyn.
***
Po kilku dniach przyzwyczaili się do nowego rytmu podróży, a
Rezus upolował wystarczająco dużo królików, żeby nie zazdrościć bratu. Nie
widzieli ani nie słyszeli nikogo. Ich zapasy pitnej wody - To niesamowite,
biegają dosłownie wszędzie. Mogłem cię obudzić, upolowalibyśmy więcej, ale
chyba byłeś strasznie śpiący… - co za niewinność od niego bije! Rezus pomyślał,
że tak naprawdę on nie próbuje pokazać, że jest lepszy. Po prostu upolował im
królika, podzielił się, nie oczekiwał pochwał.
powoli się kurczyły, ale zanim się skończyły, lunęła na nich
straszliwa ulewa.
Wszystko układało się tak dobrze, że było to aż dziwne.
- Ciekawe, że tak dobrze nam idzie - zagadnął Drezus kolejnego
zielonego dnia.
- Taaak… może to miejsce naprawdę jest magiczne? - Rezus
ewidentnie kpił sobie z niego.
- A może po prostu nie ruszył za nami żaden pościg?
Rezus chyba poczuł się urażony. Ostatecznie to on odgadł, kto
przewodzi spiskowi.
- Jeżeli nie ruszył, to Luxuks jest po prostu głupi. A dobrze
wiemy, że nie jest głupi… czyli pościg wyruszył. Za to założę się, że ominęli
Czarny Bór. Mamy przewagę.
- Niby tak, ale… właściwie po co ten pościg? Gdyby chciał nas
zabić, zrobiłby to już tej nocy, której
uciekliśmy.
- Tak pozbywa się podejrzeń - zauważył Rezus.
- I co, myślisz że ci wszyscy ludzie, którzy dotychczas służyli
naszemu ojcu, tak nagle nas zabiją? To tak nie działa…
- Luxuks mógł im naopowiadać różnych bzdur…
- Co musiałby im powiedzieć, żeby chcieli nas zabić?
- Nie wiem… może że to my zabiliśmy ojca.
Drezus wybuchnął śmiechem.
- Oczywiście. Synowie zabijają ojca, po czym uciekają z
Królestwa. To ma sens, rzeczywiście!
Rezus znowu się zdenerwował.
- Przestań! Nie wyśmiewaj się ze mnie! Zobaczymy, kto ma rację!
Dlaczego z góry zakładasz, że masz rację, że twój pomysł jest lepszy, że jest
prawdziwy? Za kogo ty się uważasz, co? Nigdy nie obejmiesz tronu, po moim
trupie! - chyba nie zauważył, że mówi trochę od rzeczy. Popędził konia i
pojechał przed siebie, nie czekając na brata.
- Tron? - ze zdziwieniem powtórzył Drezus - chodzi ci o
tron...?
***
Próbował wytłumaczyć Rezusowi, że nie chodzi mu o władzę. Że
absolutnie nie ma zamiaru konkurować z nim o tron.
- Jesteś starszy, to twój przywilej - powiedział - ja mogę co
najwyżej zostać twoim doradcą.
- Nie potrzebuję doradcy. Nie potrzebuję nikogo, kto mógłby
mnie zdradzić! - wszystko wskazywało na to, że Rezus nie da się tak łatwo
przekonać. Prawdopodobnie kłóciliby się jeszcze przez wiele dni, gdyby nie to,
co stało się tego dnia, tego dnia, w którym ujrzeli Dziką Dolinę.
Dzika Dolina to piękne miejsce. Uważano ją raczej za rozległy
kanion, ze względu na bardzo strome brzegi, ale nazwa przylgnęła do niej już
dawno i nikt nie miał zamiaru jej zmieniać.
Dolinę porastał gęsty las. Tylko nieliczni znali ścieżki
prowadzące przez nią od tej strony, większość uważała, że nie istnieje żadne
dogodne zejście. Można było objechać Dolinę dookoła (nadkładając drogi). Wiele
kilometrów na lewo (na prawo tak samo) cały kanion zwężał się i można było
przekroczyć go dużym krokiem.
Podobno kiedyś chciano przeprowadzić most łączący oba brzegi
Doliny, ale ostatecznie nikt się tego nie podjął. Dlatego Dzika Dolina
pozostawała niezamieszkana i… dzika. Rosnący w niej las nazwano Smutnym i nikt
nie wiedział dlaczego. Oczywiście powstało mnóstwo legend i teorii tłumaczących
tą nazwę… ale były one zbyt fantastyczne, żeby w nie wierzyć.
Tylko jedna mogła mieć coś wspólnego z prawdą. Opowiadała
historię dwóch sióstr, niesprawiedliwie skazanych na śmierć. Podobno siostry
zostały powieszone dokładnie na przeciwko siebie po przeciwnych stronach
kanionu i w ostatnich chwilach życia patrzyły sobie w oczy i słyszały swoje
głosy, ale nie mogły sobie pomóc. A były sobie tak oddane, że była to dla nich
najgorsza kara.
Bracia myśleli o tej historii, kiedy zbliżali się do Doliny.
Zanim jednak zdążyli zdecydować, którędy będą jechać, usłyszeli tętent kopyt i
rżenie koni.
Nie mieli żadnych wątpliwości. Nadciągał pościg.
- Widzisz? Widzisz teraz, kto miał rację?! - wykrzyknął Rezus.
Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej. Zobaczyli, kto ich goni. Na czele
gromady wojaków pędził wysoki i barczysty, długowłosy dowódca Strażników. Tuż
za nim podążali najbardziej zaufani i najbliżsi Królowi rycerze.
- Nie wierzę… - wyszeptał Drezus.
- Zdrajcy! - ryknął Rezus. Dobył miecza i już chciał atakować,
ale Drezus złapał jego konia za uzdę i pociągnął w kierunku Doliny.
- Zdążymy uciec, jeszcze nas nie widzieli - wysapał. W tym
momencie wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Drezus puścił konia Rezusa, Rezus
spróbował schować miecz do pochwy, co wystraszyło jego konia, który popchnął
konia Drezusa. Zwierzę upadło.
Uciekały cenne sekundy. Rezus musiał się zatrzymać, podnieść
brata i jego konia. Po bardzo pobieżnych oględzinach stwierdzili, że koń da
radę co najwyżej powoli przejść kilka kroków.
- Weź mojego konia - rozkazał nagle Rezus - i jedź. Ja… będę
walczył. Drogo za mnie zapłacą! Ale ty się uratujesz… nie oszukujmy się, zawsze
byłeś mądrzejszy… Królestwo potrzebuje Władcy, a Władca może być tylko jeden…
Jedź! Pomścisz mnie! - teraz już wrzeszczał.
- Nie! - zawołał Drezus. Pot spływał mu po czole, wiedział, że mają
coraz mniej czasu, ale nie umiał zostawić brata. Nie zastanawiając się długo,
wepchnął Rezusa na zdrowe zwierzę i rzucił mu połowę prowiantu. Mówił szybko i
nerwowo zerkał za siebie. Na razie nie byli widoczni zza pagórka, ale z każdą
sekundą, z każdym słowem, dystans pomiędzy nimi a pościgiem się zmniejszał.
- Pojedziesz górą, zmylisz ich. Nie przyjdzie im do głowy, że
moglibyśmy się rozdzielić. Ja pójdę dołem. - powoli ruszył z koniem w kierunku
Doliny, klnąc pod nosem. Rezus wyraźnie chciał zaprotestować, ale się
powstrzymał.
- Spotkamy się po drugiej stronie… - syknął cicho i popędził w
lewo.
Drezus ruszył z rannym koniem w kierunku Tajemnego Zejścia.
Tajemne miejsca pewnie nie powinny mieć własnych nazw, bo to odbiera im ich
tajemność, ale mieszkańcy Królestwa uwielbiają nazwy. Są dla nich ważne prawie
tak samo jak testamenty.
- Chodź, piękny, chodź, jeszcze tylko kilka kroków - szeptał do
konia, który szedł posłusznie, ale bardzo powoli. Znowu usłyszał odgłosy
nadciągającej pogoni. Słyszał, jak serce wali mu w piersiach, jakby chciało się
uwolnić, zanim przebije je strzała wysłana przez kogoś, kogo niedawno uważał za
przyjaciela. Odwrócił się w chwili, w której jeźdźcy pokonali pagórek. Na
szczęście w tej samej chwili zakryły go drzewa rosnące na brzegach i zboczach
Dzikiej Doliny. Zrobił jeszcze jeden krok… i poczuł, że ziemia ucieka mu spod
stóp. Ostatnie, co pamiętał, to to, że puścił konia. Potem uderzył w ziemię i
wszystko zatonęło w gęstej mgle.
Errod stanął i zatrzymał oddział. Znajdował się teraz dokładnie
w miejscu, w którym rozdzielili się bracia. Rozejrzał się, ale nie dostrzegł
żadnego znaku życia, poza wyraźnymi śladami końskich kopyt. Po kilku krokach
jednak ślady przysłonił duży odcisk, jakby ciała…
- Nic z tego nie odczytamy - ocenił Ramzud, Zastępca Głównego
Strażnika, podążając za wzrokiem Erroda - musieli zatrzeć odciski…
- Tak myślisz? - zdziwił się Główny Strażnik. Ramzud pokiwał
głową.
- Gdyby pobiegli górą, byłoby ich widać… jest tu kilka
pagórków, ale nie zdążyliby się za nimi schować.
- To oznacza, że znają jakieś zejście w dół… czyli jakieś
zejście istnieje. To powinno nam wystarczyć. Ruszamy dołem! - zakomenderował.
- Errodzie, może się rozdzielimy…? - nieśmiało zaproponował
Godron. Był bardzo młody.
- Nie, Godronie. Ufam wam, ale nie mamy jak się porozumieć na
odległość… nie będziemy ryzykować.
Konie ruszyły, po chwili rycerze zniknęli w gęstwinie drzew.
Gdyby poczekali jeszcze chwilę, z całą pewnością dostrzegliby
pędzącego jak wiatr Rezusa. Wyjechał właśnie zza pagórka, jednego z tych, o
których Errod mówił, że są za daleko. Młodzieniec rozejrzał się, ale nie
zobaczył pościgu. Zaskoczony zatrzymał konia i przyjrzał się dolinie. Czy mu
się wydawało, czy krzaki w miejscu Tajemnego Zejścia rzeczywiście są zdeptane?
Z całą pewnością nie wyglądały tak, gdy rozdzielali się z Drezusem i z całą
pewnością nie mógł ich do takiego stanu doprowadzić jeden człowiek i ranny koń.
- O nie… - wyszeptał Rezus. Dotarło do niego, co się stało. Nie
zmylił Strażników. Nie gonią go. Gonią Drezusa, który nie ma szansy uciec. W
pierwszej chwili chciał popędzić do Tajemnego Zejścia i walczyć w obronie
młodszego brata. Czy nie był za niego odpowiedzialny? Zanim to jednak zrobił,
przypomniał sobie swoje własne słowa: “Królestwo potrzebuje Władcy, a Władca…”
- … Władca może być tylko
jeden - dokończył na głos - Przepraszam braciszku. Królestwo potrzebuje żywego
Króla bardziej niż dwóch martwych.
Rozdział Siódmy
Rana
Kiedy otworzył oczy, zobaczył las.
Wysoko nad jego głową delikatnie bujały się potężne gałęzie, a poruszający je
wiatr niósł ze sobą zapach grzybów, jagód i igliwia. Przez krótką chwilę Drezus
był po prostu szczęśliwy. Po chwili jednak powróciło wspomnienie… ostatnie,
które pamiętał... i ból. Bał się wstać czy choćby podnieść głowę, nie wiedział,
czy nie jest poważnie ranny. Wiedział, że powinien mieć przy sobie broń,
resztkę prowiantu… koń pewnie uciekł. Nie! Koń nie mógł uciec, to przecież on
był ranny.
Bardzo powoli usiadł. Od razu
zakręciło mu się w głowie i poczuł gwałtowne mdłości, ale zdążył się rozejrzeć.
Jego koń leżał niedaleko. Opadł z powrotem na mech. Dziwne są te królewskie
konie… nie uciekają, w zasadzie nic im nie potrzeba, a zawsze są gotowe zawieźć
cię tam, gdzie chcesz.
Dopiero po chwili do Drezusa dotarło
coś innego. Jest w lesie. Pościg go nie złapał. Ale przecież pamiętał, że byli
już niedaleko…
- Udało mi się - wyszeptał - udało
się nam! - zawołał w kierunku konia. Ten zarżał przyjaźnie.
- Ojej, słyszysz mnie - zdziwił się
Drezus - nie mam pojęcia, jak się nazywasz, ale mogę coś szybko wymyślić. Co
powiesz na… momencik. Co powiesz na… o właśnie, nazwę cię Momencik. Podoba ci
się?
Nie chciał wstawać, póki nie musiał,
więc nie zobaczył reakcji zwierzęcia.
- Milczenie oznacza zgodę - dodał
młodzieniec.
Po dłuższej chwili odpoczynku
powiedział:
- Chyba będziemy musieli się ruszyć,
Momenciku. Nie mówię, że tu nie jest miło, ale jesteśmy za blisko Tajemnego
Zejścia. Inna sprawa, że umówiłem się z Rezusem po drugiej stronie. Nie wiem,
ile już tu leżę, ale z całą pewnością nie pozostało nam dużo czasu.
Znów spróbował wstać. Było lepiej.
Doszedł do wniosku, że da radę powoli iść, jeżeli będzie miał o co się oprzeć.
- Dobrze, że jesteśmy w lesie,
prawda, Momenciku? - ucieszył się - Tu jest dużo drzew… i będziemy mieli co
jeść.
Ruszyli. Bardzo powoli.
- Musimy bardzo śmiesznie wyglądać -
wystękał Drezus przez zaciśnięte zęby - wyobraź sobie minę Rezusa, gdyby nas
widział. Mam tylko nadzieję, że zdążył uciec…
Szli przez cały dzień, zatrzymali
się dopiero o zmroku. Może brzmi to, jakby pokonali ogromny dystans, ale w
rzeczywistości z nowego obozowiska widzieli miejsce, z którego ruszyli.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, ile
zawdzięczam bratu. Gdyby Rezus nie odciągnął od nas pościgu, już byłbym martwy.
Ty pewnie nie, ostatecznie nie mieliby powodu cię zabijać. Ty się nie mieszasz
w takie sprawy i ostatecznie nikomu nie zagrażasz…
Drezus mówił do konia bardzo dużo.
Wiedział, że to śmieszne, ale nie potrafił nic na to poradzić: tak samotny nie
czuł się jeszcze nigdy w życiu. Dotychczas byli z Rezusem nierozłączni, zawsze
razem. Wiedział, że jego brat ma wiele wad, on sam przecież też je miał. Pewnie
nie słuchałby jego głupich uwag jak Momencik, ale przynajmniej by odpowiadał, a
w razie potrzeby… co udowodnił, uratowałby go za cenę własnej wolności, a nawet
życia.
A gdyby…
Nie zdążył dokończyć tej myśli, bo
zasnął.
***
Errod zatrzymał oddział.
- Nie ma sensu gonić ich w nocy -
oznajmił - prędzej sami się zgubimy, niż ich znajdziemy. A jeżeli zatrzymali
się, żeby odpocząć, co jest prawdopodobne, moglibyśmy ich ominąć i wyprzedzić.
Nie wiedzieli o tym, ale tak właśnie
się stało. Drezus, spadając, stoczył się na dno doliny i nieświadomie ukrył
przed pogonią. Strażnicy minęli go i popędzili przed siebie ścieżką, będącą
dalszą częścią Tajemnego Zejścia. Uparcie prąc na przód, Drezus podążał za
pościgiem, zamiast przed nim uciekać. Nie mógł być jednak tego świadomy, więc
uznał, że jego plan się powiódł, że pogoń wyruszyła za Rezusem.
- Coś mi tu nie gra - powiedział
Godron - Nie byli aż tak daleko przed nami.
Część Strażników wzniosła oczy do
nieba, część popatrzyła na młodzieńca z politowaniem.
- Taaak? - zapytał Razmud - To gdzie
według ciebie są?
- Może… pojechali górą? - nieśmiało
zaproponował Godron.
- Chyba byśmy ich zauważyli -
burknął sennie któryś z rycerzy.
- Chyba tak… chyba że dojechali do
pagórków.
- To nie ma znaczenia - ostro
powiedział Errod. Godron pomyślał, że dowódca chyba właśnie tego się obawia -
teraz nie zawrócimy. Jeżeli wyjedziemy z Doliny i dalej ich nie znajdziemy…
będziesz mógł pojechać w przeciwnym kierunku.
- Ja… - Godron chciał zaprotestować,
może nawet przeprosić. Ale zanim powiedział coś więcej, poczuł nagły przypływ
odwagi i dumy - pojadę. Ale jeżeli ich znajdę i doprowadzę do Króla, nie
zapomnę powiedzieć, jak wykpiliście mój pomysł.
- Za to jeśli my ich znajdziemy… -
zaczął Razmud, a senny rycerz, który odezwał się już wcześniej, uśmiechnął się
złośliwie i poklepał miecz.
- Przestańcie już - zażądał Errod -
nie mogę zabronić ci nas opuścić, tak mówi nasze Prawo, ale radzę ci: zostań z
nami. Jeżeli odejdziesz… nie zaryzykuję by pomóc ci w razie niebezpieczeństwa.
Będziesz zdany tylko na siebie. Rozumiesz?
- Rozumiem - chłodno odparł Godron -
jestem młody, ale nie głupi. I umiem się bronić oraz przetrwać w lesie…
- Nie powiedziałem, że tak nie jest
- westchnął Główny Strażnik - chłopcy, spać! - dodał trochę szorstko.
***
Drezus obudził się przed świtem.
Natychmiast zrozumiał, że nie obudził się sam z siebie. Przyczyną był hałas -
coś (lub ktoś) głośno przedzierało się przez plątaninę krzaków. Drezus dobył
miecza i czekał. Serce waliło mu w piersi, ale raczej z zaskoczenia niż ze
strachu. Groźny przeciwnik nie ostrzegłby go takim strasznym rumorem. Zakradłby
się bezszelestnie.
Zresztą najprawopodobniej to jakieś
zwierzę.
- A niech te krzaki gęś kopnie! - w
porządku, to człowiek. Dziewczyna, sądząc po głosie. Drezus zawahał się, ale
nie opuścił miecza. Na wszelki wypadek.
Po dłuższej chwili denerwującego
oczekiwania ją zobaczył. Wyskoczyła z gąszczu splątanych gałęzi wściekle
wymachując nożem. Zobaczyła go, zatrzymała się i… uśmiechnęła.
Miała nawet ładny uśmiech. Nie
wyglądała na groźną. Miała duże niebieskie oczy i mocno skręcone rudawe włosy.
Była ubrana w męski strój, najwyraźniej zleżało jej na wygodzie, a nie na
wyglądzie.
- Znalazłam cię! - oznajmiła
triumfalnie. Rzuciła okiem na jego nie najczystsze i trochę podarte ubranie,
rannego konia i bladą twarz. Mina trochę jej zrzedła - Jeżeli to ciebie
szukałam… - dodała niezdecydowanie.
- Drezus, młodszy syn Króla Markusa
IV - przedstawił się Drezus, niepewnie opuszczając miecz.
- Jestem… - zaczęła dziwczyna.
- Zanim się przedstawisz - przerwał
jej Drezus - czy moglibyśmy ustalić… czy masz zamiar próbować zrobić mi jakąś
krzywdę?
- Nie! - beztrosko odparła zapytana
- chociaż… - zrobiła groźną minę - mogłabym, gdybym chciała. Nawet zrobić, a
nie próbować zrobić.
- W porządku… - Drezus postanowił
zignorować ostatnią uwagę - to jak się nazywasz?
- Jestem Tariana, Dziewczyna z Ludu
- przedstawiła się - i…
-... krwawisz - dokończył królewicz,
patrząc na jej ramię.
- Krwawię? A to! To nic wielkiego… -
lekceważąco machnęła zdrową ręką - no dobra, boli - przyznała nagle i podeszła
do niego. Odruchowo podniósł miecz.
- Człowieku! - zawołała - po
pierwsze, to już ci mówiłam, że nie mam zamiaru z tobą walczyć, a po drugie
potrzebuję raczej pomocy niż amputacji!
- Przepraszam - zawstydził się
Drezus - Pokaż rękę.
Rana nie była zbyt rozległa, ale za
to głęboka. I mocno krwawiła.
- Ale to wygląda jak rana po…
- ... strzale - dokończyła Tariana -
twoja eskorta mnie dopadła - dodała zgryźliwie.
- Eskorta? Masz na myśli pościg?
Tych Strażników?
- Tak. Starałam się nie rzucać w
oczy, ale któryś z nich zobaczył, jak coś się rusza w krzakach i strzelił…
- Dotarłaś tu… sama? I pieszo? Z
Królestwa?
- Sama, pieszo i z Królestwa. Zgadza
się.
- Kiedy wyruszyłaś?
- Jakiś tydzień po wyjeździe
Strażników.
- A skąd wiesz, kiedy wyjechali?
- Luxuks to ogłosił.
- Ogłosił? - zdziwił się Drezus - I
co, nikt nie zaprotestował?
- Może i ktoś protestował…-
próbowała sobie przypomnieć - ludzie raczej nie mieli nic przeciwko temu -
dodała ponuro.
- Nie wierzę… - powiedział smutno
Drezus - i oni wszyscy, ci wszyscy, którym ufał mój ojciec…
- Najwyraźniej uznali, że w tej
sytuacji jesteście ważniejsi.
- Eeee… - Drezusa chyba zdziwiło to
stwierdzenie.
Z mchu i kawałka koszuli udało mu
się zrobić przyzwoity opatrunek. Potem powiedział Tarianie, żeby pilnowała
ogniska, które rozpalił, a sam poszedł upolować coś na kolację.
Po godzinie musiał się jednak
poddać: albo nie było tu zwierząt, albo były zbyt płochliwe, albo bardzo dobrze
się maskowały. Oczywiście widział dużo ptaków, ale latały zbyt szybko i zbyt
wysoko, żeby udało mu się je ustrzelić. Nazbierał za to trochę jagód i grzybów.
Kiedy wrócił do Tariany… przeżył
szok. Dziewczyna właśnie zdejmowała z ognia dwa pokaźne kawałki mięsa. Chciał
zapytać, co to jest i jak to upolowała, ale zamiast tego po prostu stanął z
lekko otwartymi ustami i patrzył na jedzenie.
- Upolowałaś… to? - zapytał
niepewnie.
- No jasne - beztrosko odparła
Tariana - jest ich tu pełno. Znam je z Królestwa, są bardzo smaczne.
Drezus dalej bezsensownie się na nią
gapił.
- Te ptaszki - powtórzyła wolniej -
są smaczne. Chcesz?
- Ale… w zasadzie to jak je
upolowałaś?
Dziewczyna w odpowiedzi lekko
trąciła wbity w ziemię nóż.
- Podeszły do ciebie, czy coś? -
dopytywał Drezus. Tariana miała pełne usta, więc nie mogła odpowiedzieć.
Zamiast tego chwyciła nóż i wskazała hubę na jednym z drzew. Potem lekko się
zamachnęła i rzuciła. Nóż przeciął hubę dokładnie na pół.
- Ojej… - powiedział Drezus - nauczysz
mnie? - zapytał. Spojrzał na nią z taką nadzieją w oczach, że Tariana
wybuchnęła śmiechem.
- Jak przyniesiesz nóż… - zgodziła
się.
Rzucali, dopóki nie zapadł zmierzch.
Drezusowi nadal szło… nie najlepiej, ale Tariana była cierpliwa i nie śmiała
się z niego.
Królewicz zgodził się pierwszy
pełnić wartę. Wkrótce jednak, zmęczony i poobijany po niedawnym wypadku.
***
Strażnicy dojechali do drugiego
brzegu Doliny. Przed zapadnięciem zmroku opuścili kanion. Errod zarządził
postój. Zapadła niezręczna cisza, wszyscy utkwili spojrzenia w Godronie.
- Czyli… jadę, jak obiecałem -
powiedział i wzruszył ramionami.
- Możesz zostać - powiedział Errod -
To żaden wstyd, każdy ma prawo zmienić zdanie.
- Problem w tym - odparł Godron - że
ja nie zmieniłem zdania. Ruszam.
- Może chociaż zostaniesz do rana -
zaproponował senny strażnik. Chyba zrobiło mu się wstyd, że ostatnio źle
traktował znacznie młodszego kompana.
- Nie… dziękuję - skrzywił się
młodzieniec - jadę. Do zobaczenia… w Królestwie. Może.
- Może - potwierdził senny strażnik,
ale znacznie sympatyczniejszym tonem.
- Do zobaczenia - Errod poklepał
Godrona po ramieniu - I pamiętaj, możesz wrócić. Zawsze możesz wrócić.
Chłopak nic nie odpowiedział.
Wskoczył na konia i odjechał. Kiedy już zniknął im z oczu, odezwał się Ramzud:
- Mam przykre wrażenie, że możemy go
już więcej nie zobaczyć.
- Według mnie ma większe szanse ich
znaleźć niż nam się wydaje - odpowiedział Errod - jego teoria nie jest pozbawiona
sensu… ale oni mogą być niebezpieczni.
- Myślisz, że mogli oszaleć z
rozpaczy? Tak jak mówi Luxuks?
- Myślę, że nie uciekliby, gdyby nie
oszaleli. Wierzę Luxuksowi.
***
Godron upewnił się, że Strażnicy już
go nie widzą. Zatrzymał konia i znalazł wygodne miejsce. Rozpalił nieduże
ognisko. Starał się obmyślić jakiś plan, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
Zdał sobie sprawę, że jego sytuacja nie jest zbyt wesoła: jest sam na
pustkowiu, opuścił jedyne w miarę przyjazne mu osoby, wyrusza na poszukiwanie
dwóch najprawdopodobniej niezrównoważonych psychicznie mężczyzn i nie ma nic do
jedzenia.
Nie zdążył jednak pomyśleć nic
więcej, ponieważ zauważył zbliżający się do ogniska ciemny kształt. Mężczyzna
na koniu. Czy to możliwe?
- Książę Rezus - wyszeptał, zanim
zdążył się wystraszyć. Rezus bowiem podjechał do niego i dobył miecza.
- A teraz rzuć całą swoją broń i
podejdź do mnie - powiedział drwiąco. Potem zeskoczył z konia i dodał:
- I od razu powiedz mi, z łaski
swojej, co reszta Strażników zrobiła z moim bratem? I… z czystej ciekawości,
dlaczego jesteś sam?
Rozdział Ósmy
Opowieść
Wyruszyli z samego rana. Momencik
wciąż nie był w stanie nikogo nosić, ale zarówno on, jak i Drezus, chodzili już
całkiem sprawnie. Nie szli bardzo szybko, ale nie musieli zbyt często się
zatrzymywać. Na początku szli w ciszy, ale potem Drezus nie wytrzymał:
- No więc… co tam nowego w
Królestwie?
Tariana uniosła brwi.
- Chodzi ci o to, jak rządzi Luxuks?
- Rządzi już oficjalnie? - ponuro
upewnił się Drezus.
- Nie… oficjalnie prawo do tronu
nadal macie wy.
- Tak naprawdę liczy się testament -
zauważył książę.
- Może i tak, ale testamentu nie
znaleziono. Zresztą naprawdę myślisz, że Król mógł nie przekazać wam władzy?
- Nie mógł jej przekazać nam - zaznaczył Drezus - musiał wybrać.
Ale ja wcale nie chcę być Królem. Za to Rezusowi… Rezusowi na tym zależy.
- Ty chyba byłbyś lepszy - zupełnie
swobodnie powiedziała Tariana.
- Dlaczego tak myślisz? - zapytał i
gwałtownie się zatrzymał.
- Chodź… - powiedziała dziewczyna,
złapała go za rękę i lekko pociągnęła - nie znam twojego brata…
- … właśnie…
- Ale z tego co o nim wiem… zresztą,
nie uważasz, że jest trochę zbyt… zapalczywy? Rozemocjonowany? Bo ja mam
wrażenie, że gdyby ktoś zaatakował Królestwo, on zamiast walczyć by się
zdenerwował i zaczął rzucać insygniami władzy.
- To śmieszne, naprawdę… mylisz się.
Akurat walczyć… myślę, że najpewniej sam rozpętałby wojnę. I mów sobie co
chcesz, ale żyję tylko dzięki niemu. Poświęcił się dla mnie. Jeżeli przeżył…
nigdy nie zdołam mu tego wynagrodzić.
- Nie spodziewałabym się po nim
czegoś takiego - powiedziała cicho Tariana.
- Nie ważne. Wracając do głównego
tematu… Luxuks.
- Ach, tak. No więc… wiem, że ci się
to raczej nie spodoba, ale naprawdę, Luxuks… nadaje się do tego.
- Do rządzenia?
- Aha, nie przerywaj mi.
- Przepraszam
- W porządku. Jest… naprawdę dobry -
Tariana cały czas patrzyła mu w oczy, jakby bojąc się, że się zdenerwuje -
Myślę, że sam też byś się z tym zgodził. Sam dobrze wiesz, jak to było w
Królestwie za czasów panowania Króla.
- Było doskonale! - zaperzył się
Drezus.
- Było dobrze - poprawiła Tariana -
nikomu nie brakowało jedzenia ani rzeczy potrzebnych do życia. Mieszkańcy mieli
dużo swobody, głównie dzięki twojej matce, która przecież pochodziła z ludu.
Król miał dobre serce i podejmował mądre decyzje, ale nie zapominaj, kto mu
doradzał. Lud był szczęśliwy. Ale teraz jest o wiele szczęśliwszy. Luxuks
wybudował już pięć szkół. Teraz wszystkie dzieci mogą się uczyć, a płacą za to
tak niewiele, że stać wszystkich. Najubożsi dostają dofinansowania. Wiem, że
dla ciebie nauka to nic nowego, ale ja… umiem pisać i czytać, ponieważ pochodzę
z dość zamożnej rodziny, ale większość moich znajomych… po prostu tego nie
potrafi.
- Świetnie, Doradca kształci dzieci
- niecierpliwie podsumował Drezus - To tyle?
- Nie do końca. Luxuks zajął się
bezrobociem, wdowami i sierotami, bezdomnymi żebrakami… doszedł do wniosku, że
zainwestuje w nich trochę złota, a oni będą w stanie mu to zwrócić. Powiększył
Królestwo, podbił Dzikie Tereny na zachodzie.
- To jałowe pustkowia - skomentował
Drezus.
- Bogate w surowce naturalne,
nadające się do łatwego wydobycia. Za kilka miesięcy ruszą pierwsze kopalnie.
Drezus nic nie powiedział.
- Luxuks zmienił prawo -
kontynuowała dziewczyna - udało mu się nawet zmniejszyć podatki.
Podatki. Jakże Drezus nie lubił tego
słowa. Za panowania Markusa IV lud płacił duże podatki, ale nikt nie narzekał,
bo większość było na to stać. A teraz Luxuks osłabia Królestwo i zmniejsza
podatki, a wszyscy mówią, że mu się to “udało”!
- Wszystko się zmieniło -
podsumowała Tariana - całe Państwo ożyło. Nowe budynki, remonty… handel od razu
się…
- A co się Doradcy nie udało? -
zapytał z irytacją książę.
- Więc… niewiele tego jest -
niepewnie zaczęła Tariana - ogólnie można powiedzieć, że… państwa pozrywały
dotychczasowe sojusze, bo uznały, że Luxuks panuje bezprawnie.
- Aha, więc tylko tyle? - z
sarkazmem wykrzyknął Drezus - gospodarka się sypie, Królestwo nie ma
sojuszników, a ty mówisz, że to niewiele?!
- Ciszej, ciszej - poprosiła
dziewczyna - właśnie dlatego wyruszyłam, żeby was odnaleźć. Luxuks rządzi, bo
czeka na powrót pościgu. Kiedy Strażnicy wrócą z wami do Zamku, Luxuks będzie
musiał koronować któregoś z was.
- Rezusa - od razu sprostował książę
- jest starszy.
- Naprawdę myślisz, że będzie lepszym
Królem? - z niedowierzaniem spytała Tariana.
- Jest moim bratem. Zależy mu na
tronie, mi nie. Zgodnie z tradycją władza należy się jemu. Nie widzę w tym nic
dziwnego. Będzie rządził tak samo dobrze jak ja. Jest dobry, zrozum to.
Uratował mi życie.
- Uratował cię przed pościgiem,
który ma…
- Wiem, co wmówił ludziom Doradca! -
przerwał jej Drezus - Wiem! Ale skoro się nas pozbył, to nie widzę powodu, dla
którego teraz miałby nas szukać.
- Może żałuje? - cicho podsunęła
Tariana.
- A może chce nas zabić i oznajmić,
że pościg nas nie znalazł, a potem ukoronuje sam siebie i będzie rządził bez
przeszkód.
- W takim razie jest tylko jedno
rozwiązanie. Pomogę ci.
- Chcesz, żebym wrócił z Rezusem do
Zamku i zakończył panowanie Luxuksa? - upewnił się Drezus.
- Nie! - zawołała zaskoczona Tariana
- Chcę, żebyście wrócili do Zamku i dobrowolnie zrzekli się władzy! Wtedy
Luxuks będzie panował zgodnie z prawem, odnowi sojusze i Królestwo będzie
bezpieczne!
Rozdział Dziewiąty
W górę
Drezus niechętnie szedł za Tarianą. Prowadziła Momencika,
wiozącego ich skromny bagaż. Koń był już w całkiem niezłej formie, ale nie było
sensu przedzierać się na nim przez leśną gęstwinę.
Królewicz nie wiedział, dlaczego pozwala się prowadzić
dziewczynie. Nie zamierzał wracać na zamek, a w każdym razie nie w sposób, w
jaki sobie to wyobrażała. Chciał odnaleźć Rezusa i… no właśnie. Co zrobić?
Rezus pewnie będzie chciał wrócić. “Jeżeli będzie…” - Drezus nie pozwolił tej
myśli uformować się do końca. Strach, że pościg dopadł jego brata był…
niewyobrażalny. Drezus wiedział, że poza nim (i Tepokletią) nie pozostał mu już
nikt…
Pogrążony w ponurych rozmyślaniach, nawet nie zauważył, że
Tariana coś do niego mówi.
- Możesz powtórzyć? - poprosił niechętnie. Dziewczyna
zatrzymała się, doszedł do niej. Nie musiała powtarzać. Stanęli przed
przepaścią. Nie była bardzo szeroka, pewnie daliby radę ją przeskoczyć. Pewnie.
- Przeskoczysz? - zapytał wprost.
- Ja… ja nie wiem. Może moglibyśmy pójść kawałek wzdłuż tej…
szczeliny i poszukać węższego miejsca? Albo jakiegoś zwalonego pnia? - Tariana
mówiła cicho, ze wstydem. Chyba ciężko było jej się przyznać, że może sobie nie
poradzić.
- Posłuchaj - odpowiedział z rozdrażnieniem - gdzieś tam jest
mój brat, ścigany przez służących tego twojego piekielnego Luxuksa! Nie mogę
tracić czasu! Jeżeli nie jesteś w stanie przeskoczyć, zostaniesz tutaj. -
zakończył mściwie.
- Przecież… - wyszeptała Tariana. Nie spodziewała się takiej
reakcji - Zachowujesz się jak Rezus - prychnęła, odzyskując rezon. Oparła ręce
na biodrach i przyjrzała się królewiczowi z odrazą.
- Świetnie! Obraź się i idź, no już! - zawołał Drezus.
- Dobrze - zgodziła się dziewczyna, odwracając się by odejść.
Zrobiła kilka kroków i przystanęła.
- Słyszysz? - wyszeptał Drezus, zupełnie innym tonem.
- Konie - westchnęła zrezygnowana - słuchaj, wiem, że ciężko ci
uwierzyć, ale oni nie chcą was zabić…
- Jeżeli mnie wydasz, zginiesz. Rozumiesz? - groźnie zapytał królewicz.
W jego spojrzeniu dostrzegła błysk, tak podobny do ognia płonącego w oczach
jego brata - Rozumiesz? - powtórzył natarczywie, kiedy nie odpowiedziała.
- Rozumiem - odparła chłodno - Ale wiedz, że jeżeli spróbujesz
coś mi zrobić… - zaczęła zdenerwowana, ale Drezus jej przerwał:
- Na konia!
Zanim zdążyła zaprotestować, pociągnął ją za ramię i dosiadł
wierzchowca. Popędzili wzdłuż rozpadliny, nie mając pojęcia, że to nie
Strażnicy ich gonią i że dźwięk końskich kopyt dobiega z przeciwnej strony
przepaści.
***
Jechali długo, ponieważ odgłosy pogoni nie cichły, przeciwnie,
zbliżały się z każdą chwilą.
W końcu dostrzegli dwie sylwetki mknące przez las z ich prawej
strony. Jeźdźcy jeszcze ich nie dostrzegli, ale Tariana nagle krzyknęła:
- Rezus! - i zeskoczyła z konia. Chyba usłyszeli okrzyk, bo
zwolnili, oglądając się dookoła. Było ich dwóch. I stali zbyt daleko, by
rozpoznać, kim rzeczywiście są.
Mimo to Drezus nie miał wątpliwości. Nie wiedział, kto mu
towarzyszy, ale brata rozpoznałby wszędzie. Zszedł z Momencika i pobiegł w
kierunku rozpadliny, ciągnąc go za uzdę. Wziął rozbieg i skoczył. Koń jednak
nie zdążył dobrze się wybić, pociągnięty w złym momencie. Szarpnął głową i
Drezus z trudem wylądował na drugim brzegu. Upadł na kolana, machając rękami, do
końca niepewny, czy da radę przeskoczyć. A Momencik…
Momencik uniósł się nad szczeliną z wdzięcznie rozpostartymi do
skoku nogami. W połowie jednak zawisł i, co Drezus zobaczył jak w zwolnionym
tempie, zatrzymał się nad bezdenną otchłanią. Otworzył usta, by krzyknąć, ale
było już za późno. Koń zarżał, przejmująco i donośnie i rzucił mu ostatnie
spojrzenie. W tym spojrzeniu nie było żalu ani wyrzutu. Nie było w nim nawet
strachu. Oczy Momencika w ostatnim momencie życia były pełne miłości i oddania.
Królewicz rzucił się w kierunku konia, machając rękami, jakby chciał go złapać,
ale zwierzę bezradnie opadło w dół. Przez chwilę echo jego rżenia niosło się po
lesie. Później wszystko ucichło.
Drezus nie poruszał się. To niemożliwe, to po prostu
niemożliwe. Momencik nie spadł, nie zginął, nic mu nie jest. Zaraz znowu zarży,
wyskoczy w jego kierunku.
“Ale mnie wystraszyłeś, Momenciku” - powie, a koń trąci go łbem
w ramię, domagając się pogładzenia po miękkim pysku. Potem zacznie skubać
trawę, czekając aż Tariana…
Królewicz spojrzał w kierunku przepaści. Tariana klęczała po
drugiej stronie, zasłaniając usta rękami. Chyba płakała. Drezus poczuł, jak
mija mu złość na dziewczynę. Poczuł się samotny i przypomniał sobie, jak
rozmawiał z Momencikiem, zanim się pojawiła. Jak nadał mu imię. Nie
dopuszczając do siebie uczuć ani myśli o śmierci konia pobiegł w stronę
przepaści i skoczył. Unosząc się w powietrzu pomyślał, że teraz on powinien nie
doskoczyć, że powinien podzielić los ukochanego zwierzęcia, zwierzęcia, które zastępowało
mu przyjaciela…
Ale doskoczył. Nie powinien.
W pierwszym odruchu miał ochotę zwinąć się w kłębek na ziemi i
już nie wstawać, ale odrzucił od siebie tę myśl na widok Tariany. Dalej
zasłaniała usta rękami. Utkwiła wzrok w przepaści i drżała na całym ciele.
Zrobił krok w jej stronę, czując, że chyba powinien jakoś ją pocieszyć, ale
wtedy ona nagle na niego spojrzała. Spodziewał się ujrzeć w jej oczach smutek,
więc to, co zobaczył, całkowicie go zaskoczyło. Wzrok Tariany przypominał wzrok
śmiertelnie przerażonego, rannego zwierzęcia, które wie, że czeka je tylko
śmierć.
- On… - wyjąkała, próbując stanąć na drżących nogach. Drezus
objął ją ramieniem i pozwolił się wypłakać. Zrozumiał, że nie rozpacza po
stracie konia, że kryje się za tym coś więcej. Kiedy w końcu trochę się
uspokoiła, przypomniał sobie o Rezusie. Czy ich zobaczył? Zatrzymał się,
zawrócił? A może przez swoją nieostrożność stracił nie tylko Momencika, ale też
ostatnią szansę odnalezienia brata?
- Chodź, Tariano - powiedział łagodnie i lekko pchnął
dziewczynę do przodu, ale ona nie zamierzała się ruszyć, nagle znowu
przerażona. Spojrzała w kierunku przepaści. Gwałtownie wyrzuciła przed siebie
ręce, jakby próbowała kogoś złapać, upadła na ziemię i zaczęła krzyczeć tak
głośno i przejmująco, że Drezus mógł być pewny, że Rezus ją usłyszał. Nie
myślał jednak o tym, zaskoczony nagłym wybuchem wrzasku. Złapał Tarianę za
ramiona i spróbował podnieść, ale ona dalej krzyczała i płakała, zasłaniała
twarz rękami i odpychała jego ręce. W końcu podniósł ją i zaniósł wzdłuż
przepaści, bo daleko przed sobą, po drugiej stronie, znowu zobaczył dwóch
jeźdźców.
Rezus też ruszył w ich kierunku i po chwili stanęli na
przeciwko siebie, rozdzieleni szczeliną w ziemi. Królewicz zszedł z konia i
utkwił wzrok w Tarianie, wciąż krzyczącej i wyrywającej się z uścisku Drezusa.
A mężczyzna podszedł do krawędzi przepaści i bez większego wysiłku przerzucił
dziewczynę na drugą stronę. Jego brat złapał ją i przytulił. Rozpoznała go, uspokoiła
się i objęła go za szyję. Wyszeptał jej do ucha kilka słów.
- Kto to był?
- Mój brat… - odpowiedziała równie cicho, niepewnie i powoli -
miał pięć lat…
Drezus nie słyszał tej wymiany zdań. Przeskoczył urwisko i
przyjrzał się Godronowi. Nie znał jego imienia, ale zobaczył mundur Strażnika.
To mu wystarczyło. Dobył miecza i ryknął na całe gardło:
- Zdrajca!!!
Godron wytrzeszczył oczy. Obawiał się ataku, ale nie śmiałby
walczyć z królewiczem. Rzucił tylko szybkie, nerwowe spojrzenie w kierunku
Rezusa, który właśnie pomógł usiąść wciąż drżącej Tarianie i objął ją
ramieniem.
- Przestań - warknął ostro do brata. Drezus natychmiast opuścił
miecz i powiedział z nutą zawodu w głosie:
- Tak witasz brata, Rezusie…?
Ale mężczyzna go zignorował, zajęty Tarianą. Godron rzucił jej
współczujące spojrzenie i zaczął przygotowywać skromny posiłek.
Po kilku minutach dziewczyna zasnęła. Rezus przykrył ją podanym
mu przez Godrona kocem i dopiero teraz zwrócił się do Drezusa:
- Dobrze znowu Cię widzieć, braciszku…
Królewiczpodszedł do niego i niepewnie go uściskał. Rezus
poklepał brata po plecach i mruknął coś, że pójdzie poszukać drewna.
- Jesteśmy w lesie - zauważył Drezus - tu jest pełno drewna.
- Taaak… - odparł Rezus odchodząc - pewnie masz rację.
***
Drezus spojrzał na Godrona. Zapadał zmierzch.
- Przepraszam - zaczął ze wstydem - rozumiem, że jeżeli kogoś
zdradziłeś, to Luxuksa…
Strażnik tylko wzruszył ramionami.
- Podasz mi swoje imię? - spróbował znów Drezus - ja jestem
Drezus, brat Rezusa, pewnie wiesz.
- Godron - ponuro odparł Strażnik i tego dnia nie powiedział
już nic więcej.
***
Rano pierwsza obudziła się Tariana. Wzięła swój nóż i odeszła
między drzewa. Rezus zobaczył jej znikający w zielonej gęstwinie cień. Usiadł,
pokręcił z niedowierzaniem głową, nawet prychnął cicho. “Gdyby nie jej humory”
- pomyślał - “pewnie bardziej nadawała się na Króla niż ja”. Pierwszy raz
jednak myśląc, że ktoś jest od niego lepszy, nie poczuł zalewającej go fali
wściekłości.
Tarianę znał od dawna. Często bywała w zamku zanim urodził się
Drezus. Byli wtedy dziećmi, bawili się razem. Matka bardzo lubiła Tarianę i jej
ojca, Erroda, Głównego Strażnika. Do jej śmierci, a właściwie do narodzin
Drezusa, Errod prawie codziennie przyprowadzał córkę na zamek. Jego młodszy
brat nie poznał Tariany, nie mógł więc wiedzieć, kto jest jej ojcem. “Ciekawe,
czy Tariana zna Godrona” - pomyślał nagle z lekkim rozdrażnieniem. Ile lat z
nią nie rozmawiał? Piętnaście? Dwadzieścia?
- Drezusie, ile masz lat? - zapytał głośno, budząc brata.
- Ja… - sennie odparł Drezus - Rezusie… jestem od ciebie
młodszy o pięć lat… od zawsze.
- Och, no tak, prawda… wybacz, zapomniałem - odparł drwiąco
królewicz. Odszedł między drzewa. Drezus westchnął niezadowolony i usiadł.
Koniec spania.
***
Szli dalej i opowiadali sobie swoje historie. O tym, jak się
nawzajem szukali, którędy szli. Nie poruszali tylko tematu, który był dla nich
najważniejszy. Powrotu. Godron i Tariana chcieli sprowadzić książęta na zamek,
Rezus też chciał wrócić, ale potajemnie. Drezus starał się nie myśleć o całej
sytuacji. Wiedział, że i tak nie zasiądzie na tronie i wcale mu to nie
przeszkadzało. Dręczyły go inne myśli. Wiedział, że jego brat jest odważny i
dobry, chociaż zbyt łatwo ulega emocjom. Ale Luxuks był lepszy. Lepszy nie
tylko od Rezusa, ale też od Ojca. Drezus nie lubił tej myśli, ale mimo wszystko
zrobiło mu się lżej, kiedy się do niej przyznał sam przed sobą. Postanowił nie
brać niczyjej strony. Chciał wrócić do domu i załatwić całą sytuację tak, żeby
nikt nie ucierpiał. Tron należy się jego bratu i dlatego nie należy proponować
żadnego innego rozwiązania… ale jeżeli zaproponuje je ktoś inny, można będzie
poprzeć… tego, kogo uzna się za lepszego.
Luxuksa.
***
Trzeba przyznać, że stanowili niezwykłą kompanię.
Tariana popierała Luxuksa i chciała nakłonić królewiczów do
oddania mu tronu.
Rezus był gotów zabić Doradcę by pomścić ojca i każdego innego
by odzyskać tron.
Godron był posłuszny i wierny Luxuksowi, nie wierzył w jego
zdradę i nie widział powodu, dla którego Rezus miałby nie odzykać tronu. Chciał
nakłonić książęta do powrotu, żeby pomóc im zaprowadzić porządek w Królestwie i
pokazać wszystkim, że miał rację.
Drezus zdecydował trzymać się na uboczu, raczej obserwować niż
działać, ale służyć pomocą i nie dopuścić do rozlewu krwi. Przyrzekł też sobie,
że będzie pilnował starszego brata, jeżeli ten zostanie Królem.
Chciał wrócić do grobu Ojca i mu to obiecać.
Rozdział Dziesiąty
Strach
Kolejne dni nie należały do najprzyjemniejszych. Nie
zdecydowali, dokąd się udadzą, więc cały czas spędzali w okolicy obozowiska,
tuż przy przepaści. Ciążyły im ponure myśli i niewypowiedziane słowa.Tariana
nie chciała z nikim rozmawiać, wstawała wcześnie rano i szła do lasu, wracała
późnym wieczorem. Nikt nie protestował, ponieważ zawsze przynosiła coś do
jedzenia. Tylko Rezus zwykle wymykał się kilka minut po niej i obserwował ją z
ukrycia. Godron chyba wybaczył Drezusowi niezbyt przyjemne powitanie i zaproponował
pokojowy trening walki na miecze. Królewicz z chęcią przystał na propozycję,
zbywając śmiechem nacisk, jaki Godron położył na słowo “pokojowy”. Kiedy już
nauczyli się nawzajem wszystkich technik, jakie znali, Drezus zaproponował
polowanie. Godron, jak się okazało, nigdy wcześniej nie strzelał z łuku; główną
bronią każdego Strażnika był miecz, tylko wyjątkowo niezdarni, a przy tym
uzdolnieni w innych dziedzinach sztukach mężczyźni władali inną bronią. Także
wysoko postawieni dowódcy, jak Errod, musieli być wszechstronnie wytrenowani.
Drezus cierpliwie ćwiczył więc z Godronem nakładanie strzały na cięciwę.
Obaj cieszyli się jak dzieci z pierwszej upolowanej przez
Godrona wiewiórki.
Dni mijały powoli i były wypełnione myślami, których nie
potrafiły przegnać ani polowania, ani walki, ani ucieczki do lasu.
Pewnego wieczoru Drezus i Godron siedzieli przy ognisku i
czekali na powrót Tariany i Rezusa.
- Powoli zaczynam mieć już dość mięsa - powiedział Strażnik.
- Nic dziwnego - odparł Drezus - Strażnicy też pewnie nie
gotują najlepiej?
Godron uśmiechnął się i odpowiedział:
- Oni w ogóle nie gotują…
Znowu siedzieli w ciszy, czekając.
Po dłuższej chwili Strażnik wstał i zaczął chodzić dookoła
ogniska. Drezus zerkał na niego spod przymkniętych powiek, myślami wracając do
zamku, do Luxuksa i czasów, kiedy żyli Ojciec i Matka… Nagle zobaczył, że
Godron gdzieś zniknął. Poderwał się na równe nogi i rozejrzał. Zobaczył go przy
niskim, poskręcanym ze starości drzewie. Trzymał w ręce owoc, najwyraźniej
zerwany z tego właśnie drzewa i zamierzał go ugryźć.
- Godron, nie! - krzyknął na całe gardło królewicz, ale było
już za późno. Strażnik połknął kęs owocu i powiedział wolno:
- Czemu krzyczysz, mam dość mięsa…
Zaalarmowani krzykiem Drezusa, do ogniska podbiegli Rezus i
Tariana. Godron nagle wydał z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy westchnieniem
a okrzykiem i zatoczył się w kierunku Rezusa. W miękkim świetle ognia zalśniła
jego blada, oblana potem twarz i białka oczu. Zrobił jeszcze jeden chwiejny
krok, po czym zesztywniał i runął w ramiona Rezusa. Przerażony i
zdezorientowany królewicz złapał go i ułożył na ziemi.
- Co zjadł? - zapytał chłodno, ale nie drwiąco.
- Owoc… z tamtego drzewa - Drezusowi ręce trzęsły się tak, że
Rezus nie zrozumiał, które drzewo ma na myśli. Za to Tariana podbiegła do
poskręcanej rośliny i wspięła się na nią, oglądając dokładnie każdy fragment.
- Wygląda jak zwykła jabłoń - oceniła wreszcie, zeskakując na
ziemię i wzruszając ramionami.
- To wyjaśnij mi, dlaczego Godron leży bez świadomości po
jednym kęsie?! - krzyknął Drezus, tracąc panowanie nad sobą.
- Nie wiem, nie było mnie tu! Może trzeba go było powstrzymać,
skoro tak ci na nim zależy! - Tariana nie wyglądała na wściekłą, raczej na
zawiedzioną. Nie rozumiała, dlaczego Drezus nagle zrobił się dla niej taki
nieprzyjemny. Nie wiedziała, że królewicz trzyma się od niej na dystans i jest
tak opryskliwy, ponieważ nie chce wzbudzać zazdrości brata. Był bowiem pewien,
że Tariana nie jest obojętna Rezusowi. W jej obecności robił się o wiele bardziej…
ciepły. Miał wrażenie, że zamienili się miejscami - teraz to on był
nieprzyjemny i to jego trzeba było uspokajać, a Rezus wyrozumiale dowodził
grupą. “Pewnie chce udowodnić, że będzie dobrym Królem” - pomyślał Drezus, ale
nic nie mówił. Bardzo zależało mu na relacjach z bratem. Jeżeli nie mogły być
dobre, niech przynajmniej się nie pogarszają.
Rezus klęczał przy nieprzytomnym Godronie i sprawdzał, czy
oddycha. Drezus chyba poczuł wyrzuty sumienia, bo podszedł do niego i wpatrując
się w bezwładne ciało przyjaciela, powiedział cicho:
- Próbowałem go ostrzec, ale mnie nie posłuchał, mówił, że ma
już dość mięsa…
Poczuł na swoim ramieniu rękę Tariany.
- Przepraszam, nie powinnam na ciebie krzyczeć. To nie twoja
wina…
Rezus odwrócił głowę w ich kierunku. Na chwilę zatrzymał wzrok
na ręce Tariany, ale nic nie powiedział. Skrzywił się tylko nieprzyjemnie i
powiedział swoim zwykłym, drwiącym tonem.
- Może nic mu nie będzie, jeżeli się pośpieszymy.
- Pośpieszymy? - powtórzyła Tariana.
- Musimy wrócić - odparł krótko Drezus, nie patrząc na nią.
Zrozumiał wyraz twarzy brata, delikatnie zsunął z ramienia dłoń dziewczyny i
zabrał się do gaszenia ogniska.
- Teraz? Już? - zdziwiła się - Macie zamiar tak po prostu
wjechać do miasta? - nie cieszyła się, bo wiedziała, że zamierzają odzyskać
władzę. Teraz, kiedy zabrakło Godrona, musiałaby sama ich przekonać, żeby
zmienili zdanie. - Czy nie byłoby lepiej…
- Na pewno byłoby lepiej - przerwał jej Rezus ze sztucznym uśmiechem - Ale chyba nie chcemy, żeby Godron
już nie odzyskał przytomności? Nie mamy czasu. Musimy wrócić do Królestwa. Im
szybciej, tym lepiej. Prawda?
Tariana wzniosła oczy do nieba i burknęła coś niewyraźnie.
- Co więcej - kontynuował niezrażony Rezus - jeżeli spróbujesz
jakimś podstępem albo… jakkolwiek oddać nas w ręce Luxuksa… wbrew naszej woli,
nie licz na naszą… przychylność, kiedy już odzyskamy prawo do władzy. Czy
raczej władzę, bo prawo mamy.
- Nie zamierzam was zdradzać ani robić nic przeciw wam. Luxuks
też nie zamierza. I przestańcie mi wreszcie grozić! - wściekła, schowała za
pazuchę nóż i odmaszerowała w kierunku lasu.
- Nie będziemy na ciebie czekać! - zawołał za nią Drezus, a
Rezus rzucił mu pogardliwe spojrzenie.
- Nie myślisz chyba, że… - zaczął młodszy z braci.
- Masz rację. Nie myślę. Nie o tym - przerwał mu Rezus i
odwiązał konia.
- Pojedziesz bez niej? - upewnił się Drezus.
Rezus zmarszczył czoło i pokazał mu ręką, żeby zamilkł.
Wsłuchiwał się chwilę w tętniący życiem las.
- Nie będę musiał… - odpowiedział nagle i szybko zabrał się do
zbierania dobytku. Chwilę później dobiegła do nich zziajana Tariana.
- Wilki! - wykrzyknęła.
Drezus poderwał się gwałtownie. Teraz wyraźnie usłyszeli
niepokojące, bliskie wycie.
- W tych lasach? Niemożliwe… - wyjąkał z niedowierzaniem.
- Rusz się wreszcie! - pogonił go Rezus.
- Pojadę z Godronem! - zawołała Tariana, nagle przerażona, że
może postanowią go tu zostawić. Ruszyła w jego kierunku, ale wtedy Rezus bezceremonialnie
złapał ją wpół i wsadził na swojego konia. Dał znak Drezusowi, ale nie było to
konieczne; królewicz już podnosił nieprzytomnego Strażnika. Między drzewami
rozbłysły ślepia dzikich drapieżników. Drezus wskoczył na konia i pojechali.
- To nie są zwykłe wilki! - zawołała Tariana, z przerażeniem
wtulając twarz w plecy Rezusa.
- Są bardzo głodne albo bardzo wściekłe! - odkrzyknął
królewicz.
Dla Drezusa nie miało to znaczenia. Rozdzierając noc rżeniem
koni, opuszczonymi przez jakiekolwiek żywe istoty krainami wracali do domu.
***
Luxuks był niezadowolony. Miał dość
udowadniania, że to nie on wygnał Rezusa i Drezusa, przeciwnie, że stara się
ich odnaleźć… Może nie miałby tego dość, gdyby to coś dało. Ale niestety,
prawie wszystkie państwa pozrywały sojusze, pozbawiając Królestwo cennych
produktów. Ukochany Kraj Luxuksa nie był samowystarczalny. Ludzie biednieli i
zaczynali popadać w nędzę.
Zanim całkowicie pogrążył się w
przykrych rozmyślaniach, wyjrzał przez okno. Do zamku zbliżało się kilku
jeźdźców, wyglądali na posłów. Przyjrzał się ich strojom. Symbol Osmothium… czy
to możliwe? Czego mogą chcieć?
Wkrótce wszystko stało się jasne.
Luxuks ze szczerym smutkiem przeczytał dostarczony przez posłów list. Władca
Osmothium zginął na wojnie.
- Kto teraz panuje w waszym kraju,
przyjaciele? - zapytał przybyszów, pamiętając, że powinien być uprzejmy dla
ostatnich sojuszników.
- Żona Jego Wysokości, Królowa
Nargothida. Nasz Władca nie pozostawił po sobie męskiego potomka.
- A co z jego córką? - z ciekawością
spytał Doradca - ma przecież córkę?
- O, nie wspominaj o niej, panie,
jeżeli nie chcesz nas poniżyć czy ośmieszyć. Królewna Armusthia uciekła z…
pewnym młodzianem i ślad po niej zaginął.
- Czyżby? - zdziwił się Luxuks.
- Oczywiście - coraz śmielej mówił
poseł - są pewne pogłoski na temat miejsca, w którym prawdopodobnie przebywa,
zresztą możliwe, że wróci na zamek, by pożegnać ojca… Bo widzisz, panie, ona
nie uciekła ze złości na rodziców, po prostu nie chciała wychodzić za syna
waszego Króla… młoda, niedojrzała, nie chciała wyrzekać się “miłości”...
- To zrozumiałe. Wiedz, że Umiłowany
Król nigdy nie chował do Osmothium urazy… i nigdy nie obwiniał waszego Władcy
za ten żałosny incydent… Ale teraz rozgośćcie się, mili panowie, dopilnuję, by
dobrze was nakarmiono i dano wam wypocząć… Ja w tym czasie napiszę list do
waszej Królowej… wielka to strata, naprawdę wielka - zakończył, odchodząc.
Rozdział Jedenasty
Powrót
Następne dni wydawały im się snem. Podróżowali z bardzo
krótkimi przerwami. Silne, zdrowe konie były w stanie nieść ich bez odpoczynku
przez długie godziny. Wszyscy odzyskali dobre humory i na nowo zżyli się ze
sobą, zjednoczeni we wspólnym celu. Godron wciąż nie odzyskał przytomności i
chociaż zdawało się, że jego życiu nic nie zagraża, na dnie ich serc czaił się
niepokój. Na krótkie chwile milkły rozmowy, cichły śmiechy, spojrzenia zwracały
się w kierunku Strażnika. Nikt się do tego nie przyznawał, ale wszyscy zdążyli
go polubić. Był cichy i niepozorny, ale bardzo odważny i uczynny. Docenili go
dopiero wtedy, kiedy sami musieli szukać drewna na opał i pilnować ogniska,
wiązać i poić konie… On sam wyglądał jakby spał, z bladą twarzą i zagadkową
miną. Tariana któregoś razu spróbowała obmyć mu twarz wodą i chyba chciała dać
mu pić, w każdym razie zaczął przełykać zimną wodę i wydawało im się, że już
się budzi, że zaraz otworzy oczy… ale znów znieruchomiał. Robili więc coraz
krótsze postoje, bojąc się zwłoki.
Mimo ich wysiłków podróż trwała długo i była bardzo męcząca.
Bez zapasów jedzenia, często spragnieni, z wysiłkiem pokonywali kolejne pagórki
i doliny, przecinali strumienie, mijali jeziora.
Wiele długich dni później dostrzegli majaczące na horyzoncie
szare mury Królestwa.
- Dom! - zawołał Drezus - Nareszcie!
Nie chcieli zatrzymywać się na noc, nie teraz, kiedy byli
bliżej celu niż kiedykolwiek.
- No dobrze, ale dokąd właściwie zamierzacie pójść? - spytała w
końcu Tariana podczas krótkiego postoju. - Prosto na zamek?
- Nie, musimy obmyślić jakiś plan - niepewnie odparł Drezus.
- W mieście powinna być Tepokletia… - z wahaniem dodał Rezus.
- Kto? - spytała zdziwiona Tariana?
- Tepokletia, nasza babcia. - powtórzył Drezus - mieszkała w
lesie przez długie lata, ale teraz postanowiła wrócić.
- Ma dom? - rzczowo spytała Tariana.
- Raczej… hm, raczej nie - przyznał Drezus - mieszkała na
zamku… ale kiedyś musiała mieć jakiś dom…
- Wprowadziła się na zamek przed moim urodzeniem - zauważył
Rezus - mało prawdopodobne.
- Czyli nie macie wielu opcji - podsumowała Tariana - musicie
zatrzymać się u mnie.
- U ciebie? - zdziwił się Drezus - w domu twojego ojca,
Głównego Strażnika? Albo chcesz nas wydać, albo nie rozumiesz zagrożenia…
- Nie chcę was wydać - zapewniła Tariana - nie dajecie się na
władców, a wydanie was oznaczałoby wasz powrót do zamku i koronację jednego z
was…
- Moją… - powiedział Rezus. Drezus tylko kiwnął głową.
- A co jeśli lud zechce inaczej? - zapytała Tariana. Drezus
rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie i pokręcił głową. Rezus prychnął i skrzywił
się, a potem powiedział tonem, którego tak nie znosili:
- Wtedy Drezusa ożenią dla sojuszu…
***
Rezus zaproponował, że teraz on pojedzie z Godronem. Drezus
tylko wzruszył ramionami. Utrzymanie na koniu bezwładnego Strażnika nie było
ani wygodne, ani łatwe, ale Drezus uważał, że jest mu to winien. Obwiniał się o
to, co się stało. Rezus widząc, że jego brat posmutniał, podszedł do niego i
poklepał go po plecach.
- Nie kazałeś mu jeść tego jabłka, prawda? Zresztą w Królestwie
jest pełno ludzi, którzy będą potrafili go wyleczyć. Sam ci powie, że to
niczyja wina…
Drezus pokiwał głową i rozchmurzył się trochę. Chciałby
uścisnąć brata, powiedzieć, ile dla niego znaczy, że brat go rozumie,
szczególnie teraz, po śmierci ojca, ale nie chciał mówić tego przy Tarianie.
Wsiadali już na konie, ale dziewczyna ich zatrzymała:
- Jeżeli każą wam pokazać twarz przy bramie, wszystko się wyda…
- Co proponujesz? - spytał się Drezus.
- Mały… kamuflaż. - odparła z uśmiechem Tariana.
***
Pojechali dalej, zbliżając się coraz bardziej do kamiennej
bramy, wejścia do ich Królestwa.
Do bramy dotarli po zmroku, nie zdziwiło więc ich, że jest
zamknięta. Nie zdziwił ich także widok dwóch uzbrojonych Strażników. Ktoś
musiał pilnować wrót, chociaż Królestwo było na tyle spokojnym i bezpiecznym
miejscem, że Strażnicy mieli raczej za zadanie otwierać wrota tym, którzy nie
zdążyli przed zmierzchem. W najgorszym wypadku, jeżeli nikt nie rozpoznawał
przybysza, ten musiał podać nazwisko i miejsce zamieszkania kogoś, kto byłby w
stanie potwierdzić jego tożsamość.
Rezus szczelnie owinął się postrzępioną peleryną i ukrył twarz,
Drezus nie miał peleryny, zarzucił więc na siebie koc. Zszedł z konia, Tariana
również. Rezus musiał podtrzymywać nieprzytomnego Godrona, któremu zadjęli
mundur Strażnika, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
- Czego tu szukacie? - nieprzyjemnie warknął jeden ze
Strażników, kiedy podeszli. Żadne z nich go nie znało, nie wyglądał na
tutejszego. Miał ciemną skórę i włosy, przypominał mieszkańca którejś z
zachodnich krain. “ Z kim na zachodzie mamy sojusze?” - zastanowił się Drezus.
- Osmothium… - syknął mu gdzieś znad głowy Rezus.
- Jesteśmy… - niepewnie zaczęła Tariana, wytrącona z równowagi
widokiem obcego - Jesteśmy mieszkańcami Królestwa - dokończyła, odzyskując
rezon - Chcemy wrócić do domów, chyba mamy do tego prawo?
- Poszliście na grzyby, co? - zażartował Strażnik - gdybyście
byli tutejsi, to wiedzielibyście, że mieszkańcom Zjednoczonych Królestw nie
wolno opuszczać granic…
- Zjednoczonych Królestw? - jak echo powtórzył Drezus.
Strażnik tylko zaśmiał się szyderczo i zawołał swojego
towarzysza.
- Bodgrid, chyba trzeba ich zabrać do więzienia… wrócili z
długiej wycieczki, mówią, że są z Królestwa…
Bodgrid też nie mógł być tutejszy. Był niski jak ludzie z
zachodu, miał krótkie czarne włosy i ciemną skórę, nie miał też na sobie butów,
a wierzch prawej stopy miał pokryty złotymi tatuażami.
- Nie, zaczekajcie! - z paniką w głosie zawołała Tariana -
jestem córką Erroda, Głównego Strażnika! Nazywam się Tariana, sprawdźcie to!
Ale Strażnicy już otworzyli bramę, Bodgrid złapał Tarianę i
wykręcił jej ręce na plecach. Rezus zeskoczył z konia i rzucił się w kierunku
dziewczyny, Drezus złapał jego konia i podtrzymał Godrona, przydeptując sobie
koc, który zsunął mu się z ramion…
- Puść ją! - zażądał Rezus stanowczo i wyciągnął zza pazuchy
nóż. Pierwszy Strażnik rzucił się na niego i przewrócił go na ziemię, potem
przyłożył mu do piersi nagi miecz.
- Leż i nie waż się ruszyć - warknął. W tym momencie Tarianie
udało się kopnąć trzymającego ją Bodgrida, który puścił ją sycząć z bólu.
Dziewczyna podbiegła do Strażnika trzymającego Rezusa i wbiła mu nóż w ramię.
Strażnik wypuścił z ręki miecz, Rezus poderwał się na równe nogi i wyjął mu nóż
z rany po czym oddał go Tarianie. Drezus już uporał się z kocem, koniem i
Godronem, przybiegł do nich, ale już ze wszystkich stron nadbiegali Strażnicy,
wszyscy ciemnoskórzy i ciemnoocy, bosi i groźni. Tariana zamierzyła się na
jednego nożem, ale w tym samym momencie Bodgrid uderzył ją w twarz. Zatoczyła
się do tyłu i potknęła, złapał ją Rezus, chciał walczyć, ale trzech innych
Starżników związało mu ręce…
- Proszę… - jęczała Tariana - Jestem córką Erroda… - po jej
policzkach płynęły łzy. Rezus nie wiedział, czy udaje, czy płacze z bólu. -
Nasz przyjaciel jest chory… - mówiła dalej - potrzebuje pomocy… Strażnicy już
związali ją i królewiczów i zbliżali się do Godrona…
- Nieprzytomny - oznajmił Bodgrid i zamienił kilka słów z innym
Strażnikiem. Nie rozpoznali języka.
- Ty - wskazał na Tarianę - i ty - pokazał Rezusa - pójdziecie
na noc do aresztu… Ten w kocu zaprowadzi nieprzytomnego do tego… Erroda.
- Nie znam drogi… - zaprotestował Drezus - lepiej niech
Tariana…
- Ta ruda zaatakowała Strażnika… słono za to zapłaci…
- Wy… plugawe sługusy zdrajcy! - wykrzyknął Rezus. Strażnicy
wymierzyli mu kilka ciosów w twarz i wepchnęli w usta kawałek brudnej szmaty.
Potem zdarli mu z głowy kaptur. Królewicz podziękował w duchu Tarianie.
Strażnicy może by go nie rozpoznali, ale i tak… Miał teraz brązową od błota
skórę na twrzy, szyi i rękach, a splątane włosy opadały mu na pomalowane na
zielono oczy. Wyglądał teraz bardziej na przedstawiciela jakiegoś dzikiego
plemienia niż mieszkańca Królestwa.
- A co to za jeden? - warknął zaskakująco wysoki Strażnik.
Tariana nic nie odpowiedziała.
- Zapytał cię o coś! - krzyknął na nią inny Strażnik i
dziewczyna zatoczyła się pod wpływem kolejnego ciosu. Rezus zaczął wierzgać i
wyrywać się z więzów, ale trzymało go pięciu uzbrojonych mężczyzn. Powlekli ich
w stronę zamku, dwóch zabrało konie (były na tyle zaniedbane, że nie rozpoznali
w nich królewskich wierzchowców) a niewielka grupa oddaliła się z Drezusem i
Godronem w kierunku domów mieszkalnych.
Rezus czuł się paskudnie, prowadzony jak przestępca po drodze,
którą tak dobrze znał. Przyglądał się swojemu Królestwu i czuł wzbierającą w
nim wściekłość. Wszystkie okna były szczelnie zamknięte, w żadnym nie paliło
się światło. Na ulicy nie było żadnych ludzi. Za czasów panowania jego ojca, po
zmroku, kiedy kończono pracę na polach, mieszkańcy zbierali się w karczmach i
odpoczywali p ocieżkim dniu, pijąc i jedząc do syta. Wszystko wskazywało na to,
że teraz wyjście z domu nocą było przestępstwem. Królewicz nie wyobrażał sobie,
co musi czuć Tariana, przekonana o dobroci Luxuksa. Nie czuł jednak żadnej satysfakcji,
niczego. Martwił się o nią i o brata. “Z nas wszystkich najlepiej ma Godron” -
pomyślał z goryczą.
Szli teraz wzdłuż rzędów nowych, niewielkich budynków. Tariana
wiedziała, że są to domy dla biednych, samotnych lub chorych. Luxuks wszystkim
znalazł pracę, a niewykonywanie jej surowo karał. Nie było bezdomnych ani
żebraków, wszyscy z ochotą pracowali dla Luxuksa i oddawali mu swoje
wynagrodzenie, otrzymując za to dach nad głową i wyżywienie. Była pewna, że
Luxuks będzie dobrym Królem… Ale najwyraźniej się myliła. Zastanawiała się, co
dzieje się teraz z jej rodzicami. “Jeżeli ojciec jeszcze nie wrócił… prawie na
pewno nie jest już Głównym Strażnikiem. A matka…”. Martwiła się o nią. Chciała
wierzyć, że nic jej nie jest, że jest spokojna i bezpieczna…
Nagle poczuli okropny zapach rozkładających się ciał. Niedaleko
więzienia, na polach płonęły olbrzymie ogniska. Płonęły stosy ludzkich ciał…
- Zaraza… - burknął ponuro jeden ze Strażników, popychając ich
w przeciwną stronę. Rezus zastanawiał się, dlaczego się odezwał. “Pewnie
stracił kogoś bliskiego…” - pomyślał - “Każdy ma jakiś słaby punkt…”
Nawet Luxuks.
Rozdział Dwunasty
Wypij
Rezusa rozwiązano i wepchnięto do niedużej celi. Usłyszał
odgłosy szamotaniny i po chwili w drzwiach pojawiła się Tariana. Ktoś znów
musiał ją uderzyć, bo od razu upadła na zimną podłogę. Drzwi zatrzasnęły się za
nią z ogłuszającym hukiem. Podbiegł do niej i popatrzył na jej twarz. Prawy
policzek miała spuchnięty, z lewego sączyła się wąska strużka krwi. Mieszała
się z łzami i spadała na kamienną posadzkę. Nadgarstki wciąż miała związane
grubym sznurem, wsiąkła w niego krew, całe ręce miała rozdrapane od nieustannego
szarpania za więzy.
- Przepraszam… - wyszeptała cicho - nie wiedziałam, że…
- Przestań… - przerwał jej Rezus, próbując wytrzeć jej krew z
twarzy - dobrze sobie poradziłaś. Ten, którego dźgnęłaś z całą pewnością cię
nie zapomni…
- Zabrali mi nóż… - wyjąkała Tariana, mimo wszystko starając
się do niego uśmiechnąć.
- Nie szkodzi… - odparł i wyjął nieduży sztylet spod peleryny -
Mnie zabrali tylko miecz. Weź go - poprosił - zrobisz z niego lepszy użytek.
- Dziękuję - dziewczyna ostrożnie wzięła od niego nóż - och,
jest o wiele lepszy niż mój stary… Rezusie, jak my stąd uciekniemy…? - zapytała
nagle, znowu płakała, drżąc, może było jej zimno? Królewicz otulił ją swoją
peleryną. Chciał ją przytulić, ale wiedział, przecież wiedział, że ona
wolałaby, żeby to Drezus tu z nią był…
- Coś wymyślimy… - powiedział. Czuł, że nie powinien dopuszczać
do siebie myśli o Drezusie i Tarianie, ale nie mógł myśleć o niczym innym.
Musiał wiedzieć.
Otworzył usta.
Nie, jeszcze nie teraz.
- Ci Strażnicy… - zaczął. Tariana spojrzała na niego i znów
opuściła głowę - Muszą być z Osmothium… nie rozumiem. I te Zjednoczone
Królestwa… Możliwe, że Królestwo połączyło się z Osmothium?
- Nie wiem… - zaszlochała Tariana - Co oni z nimi zrobili?!
- Z kim…? - zapytał zdezorientowany Rezus.
- Z… z moimi rodzicami… - dziewczyna zwinęła się na ziemi, było
jej zimno, bała się…
- Przepraszam, zapomniałem… - wyjąkał Rezus - Ja już nie mam o
kogo się martwić…
Tariana spojrzała na niego uważnie. Wcześniej nie dawał po
sobie poznać, że obchodzi go własny brat, a teraz…
- Bardzo się zmieniłeś… - zaczęła ostrożnie.
Rezus rzucił jej dziwne spojrzenie. Było dziwne, bo nie było
ani drwiące, ani pogardliwe… było inne.
- Kochasz go? - zapytał ni stąd, ni zowąd. Tariana wiedziała, o
kogo mu chodzi.
Drezus. Czy kochała Drezusa? Zanim pojawił się Rezus i Godron
był dla niej miły, uprzejmy… Wtedy mogła go kochać, ale potem pojawił się Rezus
i jego brat zrezygnował z tego uczucia ze strachu przed nim. Tariana pamiętała
Rezusa z czasów, kiedy byli dziećmi. Zawsze bardzo go lubiła, często marzyła,
że zostanie jego żoną, że będzie Królową… Ale to nie było dla niej wartością
samą w sobie. A Rezus… zmienił się. Może dla niej, może dla siebie… Nie bała
się go, chociaż innych napawał strachem, nawet teraz, pobita i zmarznięta,
siedząc w lochu, czuła się bezpiecznie.
- Nie wiem, co ci odpowiedzieć… - powiedziała niepewnie.
- Tak myślałem! - odparł Rezus, nawet nie zły, tylko smutny -
Wiesz, jak to jest? - zapytał - najpierw wychowują cię na króla, wszyscy każą
ci się uczyć i ćwiczyć, w kółko to samo i mówią: musisz to umieć, żeby być
dobrym Królem… przyszły Król tak się nie zachowuje… Zachowuj się tak, jak
przystało na przyszłego Króla… potem pojawia się twój brat, jest młodszy i
słyszysz, że nigdy nie będziesz Królem, bo on jest od ciebie lepszy! Co możesz
zrobić, jeżeli uczono cię życia dla władzy! Hodowali mnie na Króla, a teraz
muszę zwyciężyć Luxuksa i oddać koronę bratu! I oddać mu ciebie! Jedyną osobę,
na którą nie potrafię być zły! Jedyną osobę, której płacz jest dla mnie
torturą! Ale ty kochasz mojego brata!
Nie patrzył na nią.
- Kocham Drezusa jak… - zaczęła Tariana. Rezus spojrzał na nią
ze swoim zwykłym, drwiącym uśmiechem. Tylko oczy mówiły, co naprawdę czuje -
Kocham go jak mojego brata, którego nigdy nie zdążyłam dobrze poznać, którego
on nawet nie widział! Tak go kocham… - powiedziała, a Rezus uśmiechnął się do
niej uśmiechem, jakiego jeszcze nie widziała: nie było w nim ani śladu kpiny
czy ironii.
Zasnęli przytuleni, żeby było im ciepło.
***
Drezus czuł, że ogarnia go panika. Czuł się mały, bardzo mały,
zagubiony w miejscu, które znał od urodzenia.
- Nie wiem, gdzie mieszka Errod… - powtarzał w kółko, czasem
prawie bezgłośnie, czasem prawie krzycząc. W końcu jeden ze Strażników
powiedział:
- Erroda tu nie ma. I nie jest już Głównym Strażnikiem.
Głównego Strażnika poznałeś, a raczej twój towarzysz go poznał…
- Więc dokąd mnie prowadzicie? - zapytał królewicz.
- Do jego domu… - burknął Strażnik i nic już więcej nie mówił.
W końcu zatrzymali się przed ładnym choć niedużym domem. Strażnik załomotał w
drzwi i zawołał:
- Otwierać! Otwierać!
Po chwili w drzwiach stanęła biała jak kreda kobieta, ubrana w
nocną koszulę. Strażnicy odsunęli ją na bok i wnieśli do środka Godrona. Kiedy
Drezus chciał wejść za nim, zatrzymali go.
- Nie tak szybko, chłopczyku…
Ciemny, groźnie wyglądający Strażnik z tatuażami na obu stopach
podszedł do kobiety, najwyraźniej żony Erroda i zaczął mówić coś do niej w
ojczystym języku.
- Nie rozumiem tego waszego bełkotu! - zawołała w końcu.
Strażnik warknął i odparł.
- Wyleczysz do rana. Jutro zdrowy. Rozumiesz?
- To nie jest zwykłe przeziębienie! - obruszyła się kobieta.
- Jutro do Pani. Rozumiesz.
- Ja? - zdziwiła się kobieta.
- Zdrowy - niecierpliwie burknął Strażnik - jak my straż.
- To Strażnik? - kobieta zakryła usta dłońmi. Rozpoznała
Godrona. Wiedziała, z kim podróżował.
Mężczyzna pokazał jej miecz Godrona. Taką broń nosili tylko
Strażnicy. Potem wepchnął Drezusa do domu i zatrzasnął drzwi. Przez okno Drezus
zobaczył, że jego ludzie obstawili dom dookoła.
Żona Erroda spojrzała na niego i zapytała:
- A ty kim właściwie jesteś?
- Jestem Drezus, syn Markusa IV - nie spodziewał się, że go zrozumie,
ponieważ użył Królewskiej Mowy. Był to język wspólny dla wszystkich Królów i
Władców z całego świata. Niewielu ją znało, dlatego użycie jej powinno
uniemożliwić podsłuchanie rozmowy Strażnikom.
- A ja jestem Gobran - odpowiedziała płynnie - wyglądasz na
zdziwionego. Mój mąż, Główny Strażnik, nauczył mnie mowy Królów. Ale teraz
powiedz mi, czy widziałeś moją córkę, Tarianę?
- Odnalazła mnie i przez pewien czas podróżowaliśmy razem…
- Gdzie teraz jest? - kobieta wyglądała na zaniepokojoną, ale
już pochylała się nad Godronem i zaczynała mieszać suszone zioła w malutkiej
miseczce.
- Nie wiem… rozdzielono nas - bezradnie zaczął tłumaczyć Drezus
- przy Bramie… Strażnicy pobili nas, a potem zabrali gdzieś ją i mojego brata…
Gobran wypuściła z drżących rąk miseczkę z ziołami.
- Przepraszam… - chciała ją podnieść, ale Drezus był szybszy.
- Zapewniam cię, Pani, że mój brat prędzej sam zginie, niż
pozwoli komukolwiek skrzywdzić twoją córkę…
- Rezus? - prychnęła Gobran - znam Rezusa. Ale teraz powiedz mi, co stało się z tym Strażnikiem? Wiem, że wyruszył szukać was z moim mężem.
- Rezus? - prychnęła Gobran - znam Rezusa. Ale teraz powiedz mi, co stało się z tym Strażnikiem? Wiem, że wyruszył szukać was z moim mężem.
- Z tego, co wiem, oddzielił się od reszty pościgu i odnalazł
mojego brata… Później zjadł jabłko, które wyglądało jak zwykły owoc, ale
natychmiast stracił po nim przytomność…
- To musiała być Przeklęta Jabłoń. - powiedziała Gobran - nie
martw się, wyleczę go, ale niestety nie mogę mu obiecać długiego życia…
- Nie… - Drezus ukrył twarz w dłoniach. Gobran popatrzyła na niego,
po czym oddaliła się na chwilę. Wróciła z kubkiem parującej ziołowej herbaty.
- Napij się… - powiedziała cicho i włożyła mu naczynie w
dłonie. Drezus spróbował naparu. Chciał poprosić o cukier, ale nie zdążył, bo
zasnął.
Rozdział Trzynasty
Przysięga
O świcie do celi wtargnęli dwaj strażnicy. Brutalnie wywlekli
ich do “sali przesłuchań”. Był to paskudny, wilgotny i zimny loch. Pchnęli ich
pod ścianę i z szacunkiem odsunęli się przed dowódcą.
-
Gdzie drugi brat? - zapytał bez zbędnych wstępów,
całkowicie ignorując Tarianę.
Rezus milczał. Dowódca zniecierpliwił się i (wciąż patrząc na
Rezusa) wyszeptał:
-
Dziewczyna niepotrzebna.
Tarianę natychmiast wywrócono na ziemię i przyłożono jej do
piersi ostry miecz.
-
Puśćcie ją! - zawołał Rezus i spróbował się wyrwać z
uścisku. Dowódca prychnął.
-
Powiedz, gdzie drugi brat.
***
Drezusa obudziło walenie w drzwi.
-
Strażnicy - wyszeptał do Gobran. Usłyszał cichy jęk.
-
Godron! - krzyknął, zapomniawszy o czającym się za
drzwiami zagrożeniu - żyjesz!
-
No pewnie, że żyję… - wystękał Strażnik i stoczył się z
legowiska na podłogę.
-
Otwierać! - głos złotostopego otrzeźwił ich, zanim
zdążyli paść sobie w ramiona.
-
Czego znów chcecie? - wyniośle spytała Gobran,
niechętnie wpuszczając strażnika do środka.
-
Brać ich - zignorował ją - Jej Wysokość Nargothida,
Cesarzowa Osmothium i Wschodniego Królestwa rozkazała przyprowadzić
uciekinierów do zamku.
-
Cesarzowa? - jak echo powtórzył Godron.
-
Nargothida? - z niedowierzaniem upewnił się Drezus.
-
Jej Wysokość Nargothida, Cesarzowa Osmothium i
Wschodniego Królestwa, żona Cesarza Luxuksa. - powtórzył strażnik i dał
żołnierzom znak, by wywlekli pojmanych na zewnątrz.
***
Luxuks nerwowo przechadzał się po sypialni zmarłego Markusa IV.
-
Przysięgałem ci… - powtarzał w kółko, czując, jak wraca
do niego własny obłęd - Przysięgałem ci, że odejdę, jeśli wrócą. I oto… twoi
synowie stoją u wrót zamku. I żądasz ode mnie, żebym… odszedł? Mam się zabić? O
to ci chodzi? Tego chciałeś? TO zostawiasz mi w testamencie? Zostawiasz mi… -
przerwał nagle i doznał olśnienia - … śmierć… - dokończył lekko i podszedł do
portretu Władcy.
-
Schowałeś go… - zaśmiał się szaleńczo - schowałeś go
tu, tuż przy mnie, a ja… ja sam go zakryłem… - zdjął, prawie zdarł płótno ze
ściany i dysząc ciężko położył drżącą dłoń na kilku jaśniejszych kamieniach.
Odwrócił się i gwałtownie zaczął przetrząsać zawartość szuflad stojącego obok
sekretarzyka, przerzucać stosy papierów na biurku. W końcu znalazł to, czego
szukał; niewielki sztylecik. Pocałował go i z zamachem wbił pomiędzy kamienie.
Wypadły bez oporu. W ścianie był niewielki otwór, a w nim… W nim...
Testament.
Zawoskowany i zapieczętowany dokument, który miał władzę
większą od żyjącego władcy.
Testament.
-
Dziękuję, mój Panie… - zakwilił Luxuks i wybiegł z
komnaty. Na oślep popędził do własnego pokoju i z zamachem otworzył okno.
Wszedł na parapet. Pod nim czerniła się woda fosy.
Do komnaty wpadli zaniepokojeni hałasem strażnicy. Bose stopy
plaskały zabawnie o posadzkę.
-
Stój! - ryknął jeden i rzucił się w kierunku Cesarza.
-
Niech żyje król! - triumfalnie uśmiechnął się Luxuks i…
… Skoczył. Z ostatnią wolą swojego pana przyciśniętą do piersi.
Epilog
Złamane Skrzydła
Granatową powierzchnię
wody przebiła ludzka głowa. Człowiek zachłysnął się powietrzem i zaczął
gwałtownie machać nogami i ramieniem, niezdarnie próbując dopłynąć do brzegu.
Wyczołgał się z wody i zapłakał ze szczęścia, całując trzymany w rękach
pergamin. Potem wstał i zataczając się ruszył w kierunku lasu. Przez cały czas
na przemian pojękiwał, wybuchał śmiechem i popłakiwał, uparcie coś komuś
tłumacząc.
-
Panie, Panie,
zrobiłem, co obiecałem. Odszedłem z zamku, już nie zagrażam twym synom. Cesarz
odpłynął… Nie każ mi się zabijać, nie… Nie! Pozwól mi, pozwól mi przeczytać…
testament…
Upadł i na długą chwilę
ukrył twarz w dłoniach, nie próbując się podnosić.
-
Nie będą mnie
szukać, pomyślą, że utonąłem, nikt mnie tu nie znajdzie. Proszę, pozwól mi tu
zostać! Pozwól mi żyć!
Klękał, kłaniał się i
wyciągał ręce w błagalnym geście.
-
Zlituj się!
Umiłuj! Tyle lat wiernie ci służyłem… Zawsze pomagałem… Kochałem cię… Byłem
gotów oddać życie… za ciebie i za twoje Królestwo…
-
Cokolwiek
zechcesz ze mną uczynić - wyszeptał w końcu, już zupełnie spokojny - pozwól mi
najpierw zajrzeć do tego...
I
Luxuks, Doradca Króla, Cesarz Osmothium i Wschodniego Królestwa, wyciągnął
testament, w którym zapisana była ostatnia i niepodważalna wola Króla Markusa IV
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz